Bezdomny z wyboru?
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuZostałem bezdomnym. Stało się to tak nagle, że nawet się nie zorientowałem. Bolesne szczegóły zmilczmy. Po prostu, w czwartek miałem dach nad głową a w piątek już nie. Szczęśliwie, dorobek trzydziestu siedmiu lat życia zmieścił się w walizce podróżnej i torbie na ramię.
Zostałem bezdomnym. Stało się to tak nagle, że nawet się nie zorientowałem. Bolesne szczegóły zmilczmy. Po prostu, w czwartek miałem dach nad głową a w piątek już nie. Szczęśliwie, dorobek trzydziestu siedmiu lat życia zmieścił się w walizce podróżnej i torbie na ramię.
Spoglądam na siebie samego. Mam trzydniowy zarost, podkrążone oczy i błoto na butach. Żeby było jeszcze śmieszniej, rozwaliłem sobie nogę i zawodowo kuśtykam, jakbym popychał przed sobą wózek z makulaturą.
Nie wylądowałem jeszcze w noclegowni ani pod mostem. Nie zobaczycie mnie stojącego w ogonku do kuchni brata Alberta, o papierosy zaś nie żebrzę, lecz je rozdaję. Niemniej, ukruszył mi się ząb. Wygląda na to, że bezdomność ma stałą formę, ku której dąży. Niedługo wyrośnie mi kudłata broda i zacznę pachnieć jak śmietnik.
Bezdomnego trapią trzy zasadnicze kwestie: higiena, jedzenie i dach nad głową. Z tą pierwszą mógłbym uporać się stosunkowo łatwo. W końcu mamy lato, srebrzą się miejskie fontanny a i rzeki zrobiły się nieco czystsze. Odnowiono publiczne szalety. Mógłbym też stanąć nagi w letnim deszczu. Niestety-zawsze w pobliżu znajdzie się jakaś łazienka (skąd – o tym niżej). Problem stanowią za to środki czystości, zwane również higienaliami. Od początku mojej bezdomności, datowanej na drugą połowę czerwca wydałem majątek na kolejne szczoteczki do zębów, pasty, mydła a przede wszystkim płyn do szkieł kontaktowych. Na ręcznikach przyoszczędziłem wycierając się podkoszulkami. Bielizny i skarpetek nie piorę. Cały czas kupuję nowe.
Zdobycie jedzenia również nie nastręcza trudności, zwłaszcza jeśli człowiek rozpozna godziny opróżniania śmietników. Mógłbym koczować pod piekarniami, prosząc o stary chleb. Łapanie psów na smalec również byłoby jakimś rozwiązaniem, zwłaszcza, że dorobiłbym sobie wykonując ozdoby z ich kości. Niestety, wpraszam się na obiady, ewentualnie odwiedzam restauracje, co owocuje potężnym wstrząsem dla organizmu. Wyobraźcie sobie tylko, że na śniadanie jecie pizzę, na obiad gołąbki, na kolację pierożki z mięsem i skwarkami. Pęcznieje brzuch, kiszki skręcają się w węzły i zionę wonią pobojowiska.
Pozostała kwestia najistotniejsza, czyli dach nad głową. Bezdomni wyróżniają się niezwykłą ruchliwością. Kursują między noclegowniami i znają wszystkie przytulne żywopłoty. W krzakach kopenhaskiego ogrodu botanicznego domek urządziła sobie cała rodzina Romów. Bezdomni okupują parki, dworce i pustostany, zwane dla niepoznaki squotami. Na tym tle mój status bezdomnego jest szczególny, wydaję się sobie księciem ludzi bez dachu nad głową.
Rozbijam się po hotelach. Tak się złożyło, że lato stanowi czas żniw nie tylko dla rolników, lecz ludzi pióra. Organizowane są festiwale literackie gdzie można wygłosić pogadankę, otrzymując w zamian możliwość noclegu. Dodatkowo mogę złapać kilka godzin snu w pociągu, a nawet skorzystać z toalety.
Posiadam wielu przyjaciół gotowych przyjąć mnie pod swój dach, a że nieustannie jeżdżę od miasta do miasta, nikomu nie sprawiam kłopotu ponad miarę. Sypiam w luksusowych mieszkaniach na strzeżonych osiedlach, w zagraconych kawalerkach i potężnych pokojach starej, krakowskiej kamienicy. Karmię cudze koty i kłaniam się obcym sąsiadom. Ludziom, którzy mnie przyjęli, odwdzięczam się tak, jak umiem. Kupuję wódkę dla mężczyzn, czekolady kobietom i jedzenie wszystkim.
W okresie letnim niesłychanie istotnym miejscem dla każdego bezdomnego jest działka. Altana daje przyjemny cień, niekiedy można skorzystać również z dobrodziejstw szlaucha. Jako porządny bezdomny pomieszkuję na działce niekiedy kilka dni pod rząd, ucząc przy okazji własnego syna jak to jest nie mieć dachu nad głową. Moja bezdomność staje się bezdomnością pokoleniową. Przekazuję siedmiolatkowi praktyczną wiedzę w zakresie cieszenia się życiem, choć przecież nie wiem, gdzie jutro złożę swoją siwiejącą głowę. Włóczymy się po lesie poszukując pożywienia, igramy w niebezpiecznej bliskości dobrze zarybionego stawu, rwiemy jabłka prosto z drzewa.
Niekiedy bezdomność rodzi pewne komplikacje. Jeden z dobrych ludzi pozostawił mi klucze od swojego mieszkania pod Wrocławiem i wybył bawić się lepiej ode mnie. Sam poradziłem sobie nie najgorzej i powróciłem pod adres elegancko wstawiony. Przede mną rozciągał się czteropiętrowy blok gomułkowski, długi na kilkaset metrów, z trzydzieści klatek schodowych jak nic. U przyjaciela bywałem już wcześniej, miałem właściwe klucze, lecz będąc pod wpływem nie potrafiłem stwierdzić która to klatka. Chodziłem od drzwi do drzwi i wpychałem klucz do kolejnych zamków. Znalazłem właściwy w chwili, gdy już pogodziłem się z perspektywą spania na ławce pobliskiego stadionu.
Opowiadam o tym nie po to, aby się żalić. Polubiłem życie bezdomnego i perspektywę wynajęcia jakiegokolwiek mieszkania przyjmuję z wielkim żalem. Tak jednak trzeba. Nie tylko dlatego, że zima przyjdzie dużo szybciej niż w „Grze o tron”.
Spróbujcie to wszystko podliczyć. Codzienny zakup nowych kosmetyków. Żarcie na mieście. Odwdzięczanie się dobrym ludziom za gościnę w markowych alkoholach. Pociągi. Taksówki. Bielizna, którą muszę kupować na bieżąco, bo nie zawsze mam gdzie ją uprać.
Za te pieniądze mógłbym wynająć sobie dowolną chałupę w każdym miejscu na świecie. No, prawie.
Bycie bezdomnym to cholernie kosztowne zajęcie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze