Rodzice go nie akceptują
CEGŁA • dawno temuZakochałam się rok przed maturą. Wybraliśmy ten sam kierunek studiów, snuliśmy marzenia i plany. Ale on poznał starszą dziewczynę, wyjechał z nią do Berlina i się ożenił. Wrócił po kilkunastu miesiącach. Małżeństwo rozleciało się z hukiem. Zamieszkał u mnie, w mieszkaniu, które na pocieszenie po rozstaniu kupili mi rodzice. Rodzice wpadli w furię. Robią mi naloty, grożą zabraniem mieszkania, „pilnują posagu” jak para wściekłych cerberów. Jego obecność w pobliżu działa na nich jak płachta na byka. Co robić? Zależy mi na nim, ale nie chcę ranić rodziców.
Kochana Cegło!
Zakochałam się w liceum, rok przed maturą. Wybraliśmy ten sam kierunek studiów, snuliśmy marzenia i plany. Potem zdarzenia potoczyły się błyskiem: on poznał przypadkiem przez Internet dziewczynę kilka lat starszą, szaloną, fascynującą – graficiarę, rzeźbiarkę, współwłaścicielkę galerii, Bóg jeden wie, co jeszcze, która urządziła się w Berlinie i czasem tylko wpadała do Polski… Byłam tak zakochana, że zostałam nawet świadkową na ich ślubie, a potem jeszcze kilka razy odwiedziłam w Niemczech. Leżałam z nimi na materacu, paliłam zioło, łaziłam po klubach i patrzyłam: no tak, niewątpliwie są szczęśliwi, nic tu po mnie. Kontakt wygasał, uspokajałam się.
Trzeba było normalnie żyć, a ja jestem z tych silnych. Studiowałam, pracowałam, zaciskałam zęby. Jego zdjęcie stało dalej na starym pianinie moich rodziców, nie czułam nienawiści. On miał dokończyć studia w Berlinie, zostać wspólnikiem w galerii. Miał… Chwalił się swoimi sukcesami coraz rzadziej. Skłócił się z rodziną w kraju.
U mnie w międzyczasie poszło ostro do przodu. Rodzice kupili mi „na pocieszenie” mieszkanie, usamodzielniłam się. Zdjęcie przeniosłam na swoją własną lodówkę. To było bardzo dziwne: nie zapomniałam o Nim, a na dodatek wybaczyłam. Bez bólu i darcia szat.
Wrócił. Zaledwie po kilkunastu miesiącach. Małżeństwo rozleciało się z hukiem. Robił u żony za posługacza – zwoził jej marmur, hodował „ogródek” w oranżerii, mieszał farby, obsługiwał wernisaże. Na studia nie miał pieniędzy, do spółki Go nie wzięła. W tajemnicy usunęła ciążę, żeby „skoczyć” do jakiejś Boliwii czy Botswany na dłuższe wakacje. Załamał się. Napisał mi prawdę, poprosił o pomoc w znalezieniu pracy, załatwienie kilku papierków na uczelni. Zrobiłam co trzeba.
Po powrocie zamieszkał u mnie – nie ze mną, jeszcze nie… Kocham Go wciąż, ale na razie to jest niedojrzała miłość, bardziej współczucie, sentyment. Chciałam Go zameldować, dać Mu poczucie bezpieczeństwa. Żeby wiedział, że ma we mnie oparcie, może zaufać, nie czeka Go żadna przykra niespodzianka ani nie chcę się Nim posłużyć, wykorzystać Go, zlekceważyć. Widzę przecież, że tamto ostro Go walnęło. Nie kalkuluję, co będzie dalej, nie robię planów. Jestem człowiekiem dla człowieka, gdy tego potrzebuje – zwłaszcza że to nadal – a może znów – ktoś bardzo bliski.
Niestety, sytuację mam trudną, bo moi rodzice wpadli w furię. Robią mi naloty, grożą zabraniem mieszkania, „pilnują posagu” jak para wściekłych cerberów. Jego obecność w pobliżu działa na nich jak płachta na byka, choć zasadniczo, jeśli w ogóle, to skrzywdził mnie, nie ich. Mówią ciągle, że ja chcę zmarnować wszystko to, co udało mi się osiągnąć po tym, jak mnie rzucił. Zaprzepaścić swoją siłę i swoje szanse. Podzielić się z Nim tym, co nie moje i na co tym bardziej On nie zasłużył…
Nie chcę ich ranić, ale rozmawiać nie potrafię. Dla mnie jest trochę tak, jakby tamten epizod się nie wydarzył, wszystko wróciło do normy, możemy znów zacząć budować coś od początku. On jest dla mnie bardzo dobry, dzielnie walczy też o siebie, staje na nogi pod każdym względem, nie daje się – widzę to codziennie, jest z Nim coraz lepiej. Nie wisi na mnie – może z wyjątkiem pierwszego tygodnia — dwóch po powrocie, kiedy był w totalnej rozsypce. Podziwiam to, doceniam. I chcę z Nim być. Ale rodzice tego nie kumają, sugerują mi wizytę u psychiatry… W sumie nie potrzebuję już ich pieniędzy i mogę nawet oddać im to mieszkanie. Ale potrzebuję ich jako mojej rodziny. Kocham ich. Nie chcę stawiać sprawy na ostrzu noża, zrywać kontaktów – wiem jak mozolnie trzeba to potem odkręcać, bo on to właśnie robi ze swoimi i nie ma lekko…
Jesteśmy pełnoletni i dręczy mnie tylko ta jedna myśl: czemu rodzice nam nie zaufają? Nie zostawią nas w spokoju, nie pozwalają samodzielnie decydować o sobie i o tym, czy chcemy być znów razem? Czemu próbują mnie wyręczać, mówić i działać w moim imieniu?
Ninetka
***
Droga Ninetko!
Masz rodziców całkowicie normalnych:-) - jesteś ich dzieckiem, o które się troszczą i którego chcą jak najdłużej bronić przed światem. W związku z tym ich pomoc w wyprowadzce z domu czy Twoja praca zarobkowa wcale nie oznaczają z ich punktu widzenia Twojego całkowitego i ostatecznego usamodzielnienia się. Dopóki się uczysz, czują się za Ciebie odpowiedzialni (i z prawnego punktu widzenia są), bez względu na Twój wiek metrykalny.
Weź to wszystko pod uwagę, następnie dorzuć jeszcze fakt, że jesteś jedynaczką, oraz że rodzice są bardzo emocjonalni i silnie z Tobą związani, a natychmiast zrozumiesz, że ich nadopiekuńczość jest naturalna, choć oczywiście — bywa balastem. Z tego, co piszesz, Ty również jesteś z nimi mocno związana, liczysz się z ich zdaniem i nie lubisz sprawiać im zawodu.
W sumie macie zdrową, pełną miłości, a pozbawioną patologii relację, do której wkradł się poważny konflikt, ponieważ rodzice byli świadkami Twojego pierwszego zawodu miłosnego. Było to wasze wspólne, traumatyczne przeżycie – jak to w bliskiej, udanej rodzinie. Oni teraz boją się, że wchodzisz do tej samej wody i narażasz się ponownie na cierpienie, na krzywdę ze strony chłopaka, który już raz Cię zawiódł.
Pomimo ich popędliwości, uważam, że obiektywnie rzecz biorąc, myślą racjonalnie. I tylko Twoja w tym głowa, jak im teraz wytłumaczyć, że to zejście się z chłopakiem ma sens, nie stanowi kolejnego zagrożenia dla Twojego szczęścia ani równowagi psychicznej (na co zresztą nigdy nie ma gwarancji). Jeśli rodzice wyciągali Cię za uszy z dołka, boją się powtórki. Nie będzie łatwo Twojemu ukochanemu przekonać ich na nowo do siebie, odzyskać ich zaufanie i sympatię, ale właśnie dzięki miłości powinno się to z czasem udać. Bo Wasza miłość jest tu elementem najważniejszym.
Jesteś dziewczyną bardzo zrównoważoną i dojrzałą, nie tragizujesz na punkcie własnych niepowodzeń czy urazów, masz mnóstwo zrozumienia dla innych, a Twoje uczucia i wybory są trwałe, stabilne. Można na Tobie polegać, co powinni dostrzec i docenić również rodzice. Jesteś lojalną partnerką, dobrym przyjacielem, nie rozklejasz się łatwo i nie bierzesz porażek do siebie – to na pewno bezcenna świadomość dla Twojego chłopaka. Tworząc wspólny front i umacniając nadszarpnięty związek, macie szansę bardzo szybko zyskać przychylność Twoich rodziców. Gdy zobaczą, uwierzą, że to twój świadomy, kategoryczny wybór i coś naprawdę ważnego dla Was obojga – że stoicie za sobą murem w każdej sytuacji, nie będą mieli alternatywy.
Myślę też, że trochę wyolbrzymisz i demonizujesz postawę rodziców. Może i momentami histeryzują, ale czy podejmują jakieś nieodwracalne kroki, naruszają brutalnie Twoją suwerenność? Przecież teksty o mieszkaniu to tylko pogróżki wynikające z temperamentu – gdyby chcieli je naprawdę zrealizować, już dawno próbowaliby odebrać Ci klucze, wypraszać chłopaka z domu czy stawiać Ci jakieś inne, ostre warunki… Tak naprawdę czują się zdezorientowani i bezradni, widząc Twoją determinację i zarazem Twój… spokój. Bo Ty wiesz, czego chcesz, podjęłaś już decyzję.
Mnie osobiście bardzo imponuje Twoja spolegliwość i wyrozumiałość wobec chłopaka, który w sumie ostro zawiódł. Jeśli On również równie mocno chce być z Tobą, to wskazówka dla wszystkich, że Wasze uczucie było i jest w stanie wiele przetrwać. I prędzej czy później dotrze do nich, że muszą Wasze bycie razem uszanować oraz zaakceptować, dla ogólnej rodzinnej harmonii.
Czego Wam z całego serca życzę!
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze