Tragiczny zanik męskiej elegancji
JAREK URBANIUK • dawno temuNa co dzień rządzi metroseksualizacja reprezentowana przez czołowego polskiego stylistę Tomasza Jacykowa. Dlatego za szczyt elegancji zdaje się uchodzić jakiś dziwnie rozczochrany młodzieniec w spodniach w dziwne kolorowe plamy i bez jakichkolwiek cech odróżniających go od chudej dziewczyny w analogicznym wieku. Co się stało z prawdziwą elegancją?
Na co dzień rządzi metroseksualizacja reprezentowana przez czołowego polskiego stylistę Tomasza Jacykowa. Dlatego za szczyt elegancji zdaje się uchodzić jakiś dziwnie rozczochrany młodzieniec w spodniach w dziwne kolorowe plamy i bez jakichkolwiek cech odróżniających go od chudej dziewczyny w analogicznym wieku. Co się stało z klasyczną elegancją?
Ideał naszych babek, tych urodzonych a nawet dojrzewających przed wojną, wyglądał mniej więcej jak Leonard Pietraszak w roli Gustawa Kramera – przebiegłego bankiera z filmu Vabank. Mężczyzna w sile wieku, nienagannie ubrany, w sposób, który sugerowałby raczej daleko posuniętą zamożność i umiłowanie dla tradycji niż przywiązanie do jakiegokolwiek dandyzmu. Ideał powinien być w wieku zdatnym do małżeństwa, a pewna zażywność (szpakowate skronie lub lekki brzuszek idealnie wyglądający z garniturem i kamizelką) tylko dodawały mu zaufania w oczach pensjonarek, będąc przypadłościami iście dyrektorskimi.
Tak wyglądający mężczyzna mógł nawet być (nawet jak na nasze standardy) młody, ale tak czy inaczej powinien wyglądać poważnie. Trzyczęściowy garnitur, na wieczór smoking, a na szczególnie uroczyste bale frak, nienagannie wyczyszczone buty, kapelusz na głowie i długi, miękki płaszcz, do którego dama może się przytulić. Jeśli ktoś nie wierzy, wystarczy przyjrzeć się postaciom z przedwojennych komedii romantycznych i melodramatów. Tacy gwiazdorzy przedwojennego kina i kabaretu jak Aleksander Żabczyński, Eugeniusz Bodo czy Franciszek Brodniewicz to mężczyźni dojrzali, nienagannie ubrani i eleganccy w każdym calu. Nawet gdy Loda Halama tańczyła w kabarecie na wielkim kieliszku z szampanem, to rzucała się na ręce tancerzy ubranych we fraki, cylindry i z muszkami. Proste ubrania, robociarskie fartuchy i tym podobne akcesoria pozostawiano gwiazdom komedii ze sfer niższych typu Adolf Dymsza. Inna sprawa że w życiu prywatnym popularny Dodek ubrany był nienagannie, a po Warszawie przemieszczał się kabrioletem bo kabrioletem, ale jednak limuzyną.
Na sytuacje romantyczne jednak mężczyzna musiał być prawdziwie elegancki, często aż do przesady. To robiło wrażenie. Dandysi istnieli rzecz jasna i wtedy, ale pozostawali raczej na obrzeżach popkultury, gdyż jak wiadomo, to co w stylu działania i ubierania się mężczyzn nie spodoba się kobietom, to w końcu zaniknie, zgodnie ze zdrową ewolucją. Inna sprawa, że z czasem dandysi zaczęli dominować, a że okres powojenny przyniósł przemiany zarówno społeczne jak i gospodarcze, powrotu do powszechności klasycznej męskiej elegancji raczej nie będzie.
Biedny dandys to określenie najlepiej pasuje do aktualnych wyobrażeń o eleganckim, a raczej dobrze ubranym mężczyźnie współczesności. Gdy patrzy się na telewizyjnych arbitrów elegancji, to samo słowo elegancja zamiera na ustach. Nic dziwnego, że i samo pojęcie również powoli i naturalnie zanika. Po prostu powoli zaczyna brakować mężczyzn, o których można by z czystym sumieniem powiedzieć, że są eleganccy. Przynajmniej wśród tych, którzy są nam prezentowani jako wzorce, czyli aktorów, muzyków, szeroko pojętych ludzi kultury, polityków czy innego medialnego tałatajstwa.
Możecie zapytać — jak dandys może być biedny? Nawet pobieżne porównanie współczesnej mody męskiej z przeszłością pokaże nam, że ubieranie się zgodnie ze starymi zasadami elegancji (stroje szyte na miarę, podobnie koszule i buty, a wszystko najwyższej jakości) jest dużo droższe, niż to co współcześnie biega za eleganckie. Kilka garniturów i zestawów kombinowanych, eleganckie dodatki, koszule i inna bielizna, zegarek Patek. A do tego przydałaby się porządna limuzyna podkreślająca status prawdziwego eleganta. W porównaniu z tym Włoch w ferrari (nawet i najnowszym) i w marynareczce, i jeansach, choćby i najmodniejszych projektantów, wypada co prawda zabawnie, ale i dość biednie. Jak nie przymierzając idealny przykład włoskiej mody męskiej Lino Ieluzzi, właściciel mediolańskiego butiku Al Bazaar.
Ale typ włoski lawer, tak popularny w latach osiemdziesiątych i nawet dziewięćdziesiątych, nie był jeszcze najgorszy. Eksponował jako pozytywne te cechy, które rzeczywiście dość dobrze kojarzą się z klasycznie pojmowaną męskością: odwagę (nawet jeśli już tylko w szybkiej jeździe samochodem i odważnych ciuchach) oraz wewnętrzne pożądanie ryzyka i uwielbienie dla kobiety. Wiem, że ustawiam się teraz na pozycjach dalece, jak to się teraz mawia, seksistowskich ale trudno – to fajne pozycje. A większość z pań zapewne poświadczy, że element ryzykanctwa i odwaga w życiu to te jedne z cech, które cenią sobie u mężczyzn bardzo wysoko. Wiem, bo dokonywałem w tym względzie szeregu obserwacji uczestniczących.
Wraz z nadejściem nieszczęsnych metroseksualnych (najpierw pod postacią długowłosych hippisów) zaczęło się specyficzne rozszczepienie, i tak jak odpowiedzią popkultury na hippisów był brutalny punk rock i popularność ruchu Oi!, tak odpowiedzią na metroseksualizację części męskiej populacji jest wysyp olbrzymiej ilości wszelakich dresów i karków, podkreślających swe rywalizacyjne cechy sportową odzieżą. Ale chyba raczej nie o ten typ prawdziwie męskiej elegancji komukolwiek chodziło.
Inna sprawa że i wśród drechów można zauważyć zmiany modowe. Ma na to wpływ hip hop nie rezygnujący często z elegancji – wystarczy spojrzeć na naprawdę dobrze ubranego Puffa Daddy’ego, czy innych panów ceniących sobie swój wizerunek rapowego biznesmena. Pojawili się również projektanci mody tworzący jakby wprost dla świeżo nawróconych na elegancję drechów jak na przykład Rafał Czapul, swymi osobistymi strojami samodzielnie stanowiący o obrazie swej marki.
Na co dzień jednak rządzi metroseksualizacja reprezentowana przez czołowego polskiego stylistę Tomasza Jacykowa. Jacyków sam wyglądający jak skrzyżowanie choinki z oficerem SS (uwielbienie dla czapeczek i pejczyków) wydaje się stanowić dla większości stacji telewizyjnych i portali internetowych ostateczną instancję w dziedzinie mody, niestety również męskiej. Dlatego właśnie za szczyt elegancji zdaje się uchodzić jakiś dziwnie rozczochrany młodzieniec w spodniach w dziwne kolorowe plamy i bez jakichkolwiek cech odróżniających go od chudej dziewczyny w analogicznym wieku.
Ma na to wpływ oczywiście również nieustający kult młodości, który zmusza wszystkich do używania kremów i maseczek (nawet Maleńczuk czasem to robi, cóż więc mówić o tradycyjnie kremowanych gwiazdkach typu Ibisz) czy nawet uroczego w swym wygładzającym z twarzy wszelkie emocje botoksu, który jest preferowanym przez wspomnianego już Jacykowa.
A dlaczego paniom tak podobają się te produkty współczesnej popkultury? Cóż, bardzo możliwe, że działa ten sam mechanizm, który powoduje, że deklaratywnie mężczyznom podoba się pani typu wieszak. Po prostu nacisk naszej kultury powoduje, że choć kolesiom podobają się przeważnie panie, na których ilość ciała nie przywołuje myśli o anoreksji, to dla podkreślenia swego męskiego charakteru, czułości na ostatnie trendy i tym podobnych głupot, interesują się głównie wieszakami. A nawet jeśli nie, to traktują swą miłość dla ciałka jako coś wstydliwego, z czego trzeba by się tłumaczyć. I niestety ta diagnoza również wynika z długotrwałych obserwacji. Nie dajmy się więc zwariować i pozwólmy sobie nawzajem wyglądać naprawdę dobrze.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze