Dorośnij wreszcie!
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuDorośnij wreszcie! To zdanie, które większość z nas słyszała z ust rodziców, nauczycieli i innych wychowawców. Ale kiedy słyszy się te słowa od życiowego partnera, nabierają innego znaczenia. Dlaczego niektórzy z nas nigdy nie dorastają i jak znoszą to ich bliscy?
Dorośnij wreszcie! To zdanie, które większość z nas słyszała z ust rodziców, nauczycieli i innych wychowawców. Ale kiedy słyszy się te słowa od życiowego partnera, nabierają innego znaczenia. Dlaczego niektórzy z nas nigdy nie dorastają i jak znoszą to ich bliscy?
Kasia (32 lata, redaktorka z Wrocławia):
— Mam dość życia z moim partnerem. Jesteśmy razem od wielu lat, mamy córkę. Od wielu lat czuję się tak, jakbym miała dwoje dzieci. Bo mój partner jest jak dziecko, mimo że maturę zdawał piętnaście lat temu.
Na początku tego nie widziałam. Ba – wydaje mi się, że właściwie zachwyciła mnie ta jego młodzieńczość, szaleństwo, umiejętność stawiania wszystkiego na jedną kartę, palenie mostów, radykalne poglądy i żądza ciągle nowych doznań, przygód i przeżyć. Imponowała mi jego zdolność do podejmowania ważnych życiowych decyzji w pięć minut. Nonszalancja, niezależność i anarchistyczne poglądy… Tyle, że miałam wtedy siedemnaście lat. On – osiemnaście. To wtedy zaczęliśmy razem być.
Oboje skończyliśmy polonistykę. Ja, choć młodsza – dwa lata wcześniej niż Romek. On nie miał czasu na naukę. Grał na basie w kapeli, którą założył z kolegami, wyjeżdżał za granicę do pracy, rzekomo zarabiać fortunę. Kiedy wreszcie z wielkim trudem skończył studia, był przedstawicielem handlowym, menadżerem w hotelu, przedsiębiorcą pogrzebowym, tłumaczem, redaktorem, drwalem, a teraz pracuje jako taksówkarz. Nigdy nie umiem odpowiedzieć na pytanie, kim jest mój partner. Nie wiem też, kiedy dostanę od niego jakieś pieniądze na życie, na jedzenie, na mieszkanie. Czasem coś zarabia, najczęściej jednak nie.
Romek nie jest nawet moim mężem. Jest zdania, że małżeństwo to jakaś przeterminowana, starodawna instytucja i że on nie będzie brał udziału w tym zbiorowym szaleństwie. Dziecko wychowuję właściwie samotnie, bo jego prawie nigdy nie ma w domu. Jeździ na koncerty, festiwale filmowe, żyje sobie. Ciągle jakby miał dwadzieścia lat.
Wiele razy próbowałam z nim na ten temat rozmawiać. Prosiłam, żeby wreszcie dorósł. Niestety, nie dawało to żadnych rezultatów. Śmiał mi się w twarz i mówił, że się czepiam, że się starzeję, że wymyślam, że ograniczam jego swobodę i wolność. Ostatnio powiedziałam mu, że jeśli się nie zmieni, rozwiodę się z nim. Płakał, mówił, że już nie będzie tak szalał, że mnie kocha nad życie i że beze mnie i naszej córeczki nie wyobraża sobie życia… a trzy dni później kupił sobie skuter. Bo zawsze o tym marzył, a ma przecież tylko jedno życie, bla, bla, bla – te same gadki, co zawsze.Więc teraz chyba muszę się rozstać?
Wojciech (36 lat, inżynier z Warszawy):
- Ślub z Moniką wzięliśmy późno, oboje byliśmy już po trzydziestce. Para zatwardziałych singli poznana przez Internet, klasyka gatunku. Niezależność Moniki robiła na mnie wielkie wrażenie. Realizowała swoje podróżnicze pasje od wielu lat. Kiedy poprosiłem ją o rękę, powiedziała, że zostanie moją żoną pod jednym warunkiem – wciąż będzie mogła podróżować. Oczywiście się zgodziłem.
A teraz żałuję.
Dlaczego?
Pojechała właśnie zdobywać Kilimandżaro. Wydała na to wszystkie nasze oszczędności, które mieliśmy przeznaczyć na remont mieszkania. Kiedy protestowałem, przypomniała mi, co jej obiecałem… zapytała, czy chcę jechać z nią. Wiedziała przecież, że nie chcę i nie mogę z nią jechać. Boję się wysokości, nienawidzę latać samolotem, a podróże nie kręcą mnie ani trochę.
Czasem mam wrażenie, że ożeniłem się z dzieckiem. Monika nie jest zainteresowana tym, żeby wreszcie dorosnąć. Interesują ją tylko podróże i wyjazdy. Kiedy nie wyjeżdża, planuje, czyta przewodniki, przegląda mapy i Internet… Inne kobiety marzą o nowych szpilkach, balach i sukienkach, a ona o butach do trekingu i lekkim termosie. Nie sprząta, nie gotuje, jada na mieście. Myślę sobie czasem, że nie żyje naprawdę, tylko cały czas się bawi w życie.
Oczywiście usiłowałem z nią rozmawiać. Zawsze spokojnie zadaje mi tylko jedno pytanie, które doprowadza mnie do szału: „Widziały gały, co brały?”. Widziały. Widziałem, że to pasjonatka, ale miałem nadzieję, że po ślubie jakoś wyrośnie, uspokoi się, dorośnie.
Wszyscy ciągle pytają, kiedy wreszcie będziemy mieli dzieci. Jest mi przykro, bo wiem, że nigdy nie będziemy mieli; przynajmniej ja nie chciałbym mieć dzieci z Moniką. Pewnie umarłyby z głodu, kiedy żona planowałaby kolejną wyprawę na Zanzibar czy Madagaskar.
Nie wiem, co robić. Miałbym powiedzieć sędziemu na sali rozpraw, że chcę się rozwieść z żoną, bo jest dziecinna i nieodpowiedzialna?
Karolina (25 lat, weterynarz z Olsztyna):
— Jestem z Markiem dwa lata. Ostatnio przyszło mi do głowy, że o dwa lata za dużo. Ten facet ma w głowie tylko i wyłącznie imprezy! Rozumiem, że jesteśmy młodzi, że jeszcze nie mamy dzieci i to czas dla nas, na zabawę i przysłowiowe „wyszumienie się”. Ale ile można? Ile można pić, tańczyć i leczyć kaca? Im dłużej się przyglądam temu, co robi mój chłopak, tym bardziej jestem przekonana, że to duży dzieciak. I że tym dzieciakiem pewnie zostanie do końca życia. A że to życie nie będzie zbyt długie, bo jeszcze chwila, a mój ukochany zapadnie na chorobę alkoholową, a alkoholicy młodo umierają… Kiedy mu o tym mówię, puka się w czoło i porównuje mnie do swojej matki. Mówi, że truję jak stara baba i że się starzeję, że zmieniam się w mamuśkę. W niczym nie mogę na niego liczyć, za to jak któryś z kolegów zadzwoni i poprosi o pomoc, Mareczek leci na złamanie karku.
Właściwie jak siebie teraz sama słucham, to myślę sobie, że chyba upadłam na głowę, że jeszcze z nim jestem. Marnuję swój czas, to pewne. Muszę się nad tym wszystkim poważnie zastanowić…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze