Gwiazdka w martensach
CEGŁA • dawno temuZgodnym chórem te święta zaplanowaliśmy egoistycznie: kupujemy sobie czerwone martensy ze Spidermanem, robimy identyczny tatuaż na przegubie (zamiast obrączek) i jedziemy do znajomych do Wrocławia, a wracamy dopiero po sylwku. No i bomba wybuchła. I to rodzice mojego chłopaka podpaliła lont! Jak to, nie będzie wspólnej wigilii? Ale my zaczynamy własne życie. Jesteśmy za duzi na buszowanie pod choinką... Dlaczego oni tego nie rozumieją?
Kochana Cegło!
Ja i mój chłopak mieliśmy raczej ciężkie dwa lata. Dwa lata niemiłych przejść i podkrążonych oczu. Zaczęło się od tego, że w lutym 2007 Tymek nie zdał prawka i po złości pożyczył samochód ojca, ruszył w miasto, no i walnął, nie stuknął. Niegroźnie dla siebie, ale samochód z tego nie wyszedł… Tata postawił sprawę krótko: — Ja się synu nie gniewam, ale kurek zamykam. Masz 20 lat. Radź sobie sam, póki nie pójdziesz po rozum do głowy. Ja mam lat 54 i muszę od nowa zarobić na auto.
Nasze plany, że próbujemy coś wynająć i zakuć żelazo, póki gorące (zakochaliśmy się z Tymkiem dosyć nagle), musieliśmy odłożyć. On przeniósł się na studia zaoczne – uuu, słona kasa! I poszedł pracować na stację benzynową. A ja, żeby nie być „gorszą”, też znalazłam pracę. Pomyślałam, że razem szybciej osiągniemy może to, o co nam chodzi, a ja jakoś nie mam parcia na długą naukę, wystarczyła mi szkoła poligraficzna i kurs DTP.
Wszystko szło w miarę, w miarę do jesieni, chociaż Tymek pracował w nocy i widywaliśmy się bardzo rzadko. Zaczęło się sypać w październiku. Najpierw Tymek stracił pracę – powiedzmy sobie, po pół roku to raczej szybko, nikt jeszcze wtedy nie mówił o kryzysie. Myślałam, że wyleciał za przekręty, o których wiedziałam, że odchodzą na stacji bez przerwy. Źle go oceniłam. Był najmłodszy i właśnie nie chciał kombinować, chyba sam ten wypadek dał mu nauczkę na całe życie. No więc „nie pasował” do zespołu i mu podziękowano. Był tym przybity, dodatkowo ojciec dawał mu popalić, naprawdę twardy koleś ten tata Tymka, swoją drogą, a mama nie ma tam nic do powiedzenia!
A u mnie – dramat, bez cudzysłowu. W listopadzie zmarł mój brat. Miał ciężką chorobę mięśni i niesprawność umysłową, tak, że nie było to łatwe życie, zwłaszcza dla mojej mamy, która przede wszystkim się nim zajmowała. Pocieszałam się, że brat miał ponad 30 lat i naprawdę przeżył dużo więcej, niż zapowiadali lekarze. Ale był w tej całej swojej okropnej chorobie bardzo pogodnym, ciepłym człowiekiem, prawie dzieckiem i nagle zabrakło w rodzinie bardzo ważnej, kochanej osoby, nawet jeśli człowiek był na to prędzej czy później przygotowany psychicznie.
Zbliżały się święta. Moja mama była przybita i apatyczna, siedziałyśmy godzinami w domu przed telewizorem, jak dwa nieruchome, zmarznięte gołębie, nic nam się nie chciało. Rodzice Tymka zachowali się niesamowicie. Najpierw pomagali przy pogrzebie. Potem zaprosili nas na wigilię do siebie, ale moja mama chciała zostać w naszym mieszkaniu, jakby brat jeszcze z nami był. Wtedy oni zaproponowali, że wszystko z Tymkiem przygotują i nam przywiozą. Ostatecznie, to mama zaprosiła ich. I wiesz co? Może nie były to święta wesołe, ale bardzo ważne w moim życiu. Tak właśnie powinno to wszystko wyglądać, jeśli ma mieć sens – myślałam.
Dlaczego piszę Ci o tej historii sprzed roku? Ano, życie płynie swoim torem, z zasady do przodu, prawda? A my albo pomagamy tym wszystkim kierować, albo się dostosowujemy i według mnie to jest OK. W tym roku moja mama dźwignęła się i wróciła do pracy na cały etat. — Masz w końcu dopiero 54 lata, zrób cokolwiek, nie siedź w domu – namawiałam ją, aż posłuchała. Tymek też się odkuł troszkę w nowej pracy i horyzont nam się przybliżył. Zarobiliśmy na mieszkanie (nie swoje jeszcze, rzecz jasna, ale…), zaczęliśmy bawić się we własną rodzinę. Zgodnym chórem te święta zaplanowaliśmy egoistycznie: kupujemy sobie czerwone martensy ze Spidermanem, robimy identyczny tatuaż na przegubie (zamiast obrączek) i jedziemy do znajomych do Wrocławia, a wracamy dopiero po sylwku.
No i niestety, w tym momencie bomba wybuchła. Co mnie zaskoczyło, nie moja mama podpaliła lont, tylko rodzice Tymka! Jak to, nie będzie wspólnej wigilii? Moja mama zostanie sama w domu? Tłumaczyliśmy spokojnie. Moja mama sama wyszła z propozycją, żebyśmy pobyli w ten ważny czas tylko we dwoje, że należy nam się, a ona czuje się dobrze i nie ma wcale nastroju na stanie przy garach. Rodzice Tymka mają siebie, nie raz zresztą tak było, że on wybywał na święta w Polskę i zostawali sami bez protestu. Nie wiem, dlaczego w tym roku robią mu piekło. Jest nam przykro, widzę zresztą, że Tymek zaczyna się łamać. Ostatnio powiedział mi nawet: — Dobra, założymy glany i pójdziemy na tę wigilię, niech będzie jak rok temu. Ale właśnie chodziło o to, żeby nie było jak rok temu! Jesteśmy dorośli i chcieliśmy to zrobić po swojemu, odreagować! Dopiero teraz na dobrą sprawę zaczynamy własne życie. Jesteśmy za duzi na buszowanie pod choinką.
Cegło, dlaczego rodzice Tymka tego nie rozumieją? Miałam ich za rozsądnych ludzi…
Krecha
***
Kochana Krecho!
Te dwa ostatnie lata były trudne dla Was wszystkich. Rodzice martwili się o Tymka – Jego wybryk z autem, a potem odejście z pracy w nieciekawych okolicznościach wytrąciły ich z równowagi. Z jednej strony utracili, być może, odrobinę zaufania do Niego, z drugiej – po prostu się o Niego bali. Nadzieję wniosłaś Ty i Wasz związek, który przetrwał pomimo trudności. Nie miej złych myśli. Oni są bardzo dumni z tego, że Tymek wyszedł na prostą i wiedzą, że masz w tym swój udział. Doceń to, tak jak oni doceniają. Zainwestowałaś w Niego swoje uczucia, dopuściłaś do osobistych spraw, po prostu zaprosiłaś do rodziny, choć równie dobrze mogłaś od pewnych, bardzo prywatnych, wręcz intymnych rzeczy Go izolować (czy też Mu ich oszczędzić).
Tragiczna choroba i odejście Twojego brata „przypadkiem” scementowało dwa domy i obcych sobie dotąd ludzi. Solidarne działanie i przeżywanie emocji bardzo zbliża. To było piękne zdarzenie i najwyraźniej znaczące dla rodziny Tymka. Dlatego chcieliby odtworzyć tamtą atmosferę w pogodniejszych nastrojach. Może prychniesz, ale kto wie, czy nie marzą im się Wasze zaręczyny lub coś w tym rodzaju? Z Twojego opisu wynika, że to ludzie tradycyjni.
Tymczasem Wy dwoje jesteście w innym miejscu rzeczywistości, na innym etapie związku. W zeszłym roku siedzenie przy zastawionym stole było czymś magicznym i potrzebnym, w tym roku czujecie inaczej. Chcecie się spakować i zdystansować do trudnych przeżyć. Problem w tym, że macie do tego pełne prawo! Nie uda się Wam jednak zadowolić wszystkich, bez względu na to, jaką podejmiecie decyzję… Pogódź się z tym od razu – może wtedy łatwiej Wam będzie ustalić, dla kogo kompromis okaże się bardziej kosztowny i bolesny.
Nie chcę Ci niczego podpowiadać, ponieważ nie respektuję jedynego obowiązkowego i słusznego modelu świętowania. Magię, o której wspomniałam, można odnaleźć w wielu miejscach i na wiele sposobów. Możliwe jednak, że Wasz plan nie ucierpiałby zbytnio, gdybyście spróbowali częściowo pogodzić oczekiwania wszystkich zainteresowanych, minimalizując niesnaski czy przykre odczucia. Skoro Twoja mama nie jest w tym roku zainteresowana rolą gospodyni, można by zrealizować plan optymalny: zakładacie marteny, idziecie na szybkie zakupy – gotowe pierogi, ciasto, drobne upominki. Wigilia w Waszym mieszkaniu na 5 osób. A zaraz po wieczerzy – wyjazd do Wrocławia.
To chyba brzmi rozsądnie?
Życzę Wam przede wszystkim, by nic nie zakłóciło Waszych wyobrażeń o udanych świętach.
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze