Dzieciństwo wczoraj i dziś
JOANNA SZWECHŁOWICZ • dawno temuSkakaliście w gumę? Graliście w dwa ognie? Zbieraliście obrazki z gumy Turbo? Mieliście kryjówki w lesie albo zapuszczonym parku? Wychodziliście latem z domu rano i wracaliście dopiero w ciemnościach, gdy po okolicy niosło się niecierpliwe wołanie mam. Ja też. Może to tylko nostalgia, ale wydaje mi się, że dzieciństwo dziesięć czy dwadzieścia lat temu wyglądało zupełnie inaczej niż dziś. I jestem przekonana, że było lepsze. Tak samo uważają moi rozmówcy.
Paweł (32 lata, ojciec Karola i Oli):
— Byłem członkiem osiedlowej bandy. To były czasy! Dwa razy złamany nos, gwóźdź w pośladku, zwichnięta ręka i własnoręcznie wystylizowana przy pomocy nożyc do żywopłotu grzywka – to tylko niektóre wspomnienia… Chodziło się za miasto na borówki, zbierało makulaturę i kupowało za zebrane pieniądze różową oranżadę. Nie jestem obiektem muzealnym – za moich czasów była też telewizja i Commodore 64 (kto pamięta ten genialny komputer na kasety magnetofonowe?). Ale nie rozmawialiśmy z kolegami przy pomocy SMS-ów albo komunikatorów. Jak człowiek czegoś chciał, to szedł do kolegi, a nie wysyłał głuchacza.
Dziś sam mam dwoje dzieci, córka ma sześć lat, a syn cztery. Mieszkamy na nowym osiedlu. Niedawno uświadomiłem sobie, że nie mają żadnych kolegów, oprócz tych z przedszkola. W sąsiedztwie chyba są jakieś dzieci, ale raczej nie wychodzą na podwórko. Samej jeszcze córki nie wypuszczam – w zasadzie ja w jej wieku biegałem jak opętany wszędzie z kumplami, ale… Czasy się chyba zmieniły. Bałbym się, gdyby wychodziła sama.
Zresztą, czy ktoś słyszał, żeby zakładać bandę na zamkniętym osiedlu, gdzie wszędzie za tobą chodzą ochroniarze?
Dagmara (24 lata, studentka):
— Wychowałam się na wsi, z czwórką rodzeństwa, sama byłam najmłodsza. Dzieciństwo wspominam świetnie. Całe lato spędzałam nad jeziorem, z przerwą na żniwa. Nie było idealnie. Musieliśmy pracować w gospodarstwie, ale nie mam z tego powodu traumy. Wiem, dzisiaj wystarczy, że dziecko musi myć naczynia, a już jest straszliwie wykorzystywane i będzie miało zmarnowane życie.
Ja byłam zadowolona; robiłam, co do mnie należało, a potem biegłam się bawić. Czasami całe dnie spędzaliśmy w lesie, budując szałasy i pułapki na bliżej niezidentyfikowanych przeciwników. Ciągle ktoś się gubił, a potem odnajdywał po kilku godzinach. Fajnie było.
Odwiedzam teraz czasem brata, który został na gospodarstwie. Rozmawiam z jego dziećmi i widzę, że w ciągu tych kilkunastu lat wszystko się zmieniło. Nie jestem wrogiem nowych technologii, ale powiedzcie mi: po co ośmiolatkowi telefon komórkowy, na którym ciągle łupie w jakieś strzelanki? Ostatnio zauważyłam, że bratanek ma na konsoli grę polegającą na symulacji pływania. Zapytałam: — Patryk, po co ci udawanie, że pływasz, jak za oknem masz jezioro? A on na to: — Przecież w prawdziwej wodzie to się można utopić! Był oburzony, że proponuję mu tak ryzykowne przedsięwzięcie.
I dlatego cieszę się, że byłam dzieckiem w latach dziewięćdziesiątych.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze