Nie potępiaj. Doceń!
CEGŁA • dawno temuBoli mnie ten powszechny lans: nad związkiem trzeba pracować, inaczej zostaje się na bocznicy. Do kogo ta gadka? Do nas wszystkich, rzuconych dla młodszych? Że niby byłyśmy złymi, nienowoczesnymi żonami, które nie dały rady dogodzić partnerowi we wszystkim? A może pierwsze żony dziwnym trafem, nie mają pojęcia, czym jest prawdziwe uczucie? I niedobrze mi, gdy czytam o tych parodiach szczęścia, sielankach w krzywym zwierciadle - fantastycznych związkach zbudowanych czyimś kosztem.
Kochana Cegło!
Między nami kobietami: wstrząsnął mną artykuł w najbardziej poczytnym feministycznym tygodniku w Polsce – przeprowadzono 10-kolumnowy (!) wywiad z inteligentną młodą kobietą, której dokonania są następujące: wróciła do Polski, zrobiła karierę w mediach, ponieważ umiała ukryć fakt, że na niczym się nie zna, zabrała męża innej kobiecie, gdyż wierzy w bezwarunkową dyktaturę miłości. Aha, jest córką znanego (podobno) dziennikarza – ja go nie znam, ale cóż, nieobyta jestem.
Oświadczam, że ja też jestem feministką. Wierzę w niezależność, równą płacę i tym podobne sprawy. Wierzę również w coś takiego jak zwykła ludzka przyzwoitość, co może nie mieści się w katalogu celów, o które walczą dziś kobiety, mające do załatwienia ważniejsze sprawy.
Chciałabym sama wybierać sobie autorytety, tymczasem za moje własne pieniądze wciska mi się do mózgu, że ktoś taki jak wyżej opisana panna ma mi do zaofiarowania jakieś prawdy objawione. Jak mam żyć. Co to jest prawdziwa miłość i jak ją zdobyć. Bo dzisiaj wszystko się zdobywa, czyż nie?
Otóż, tak. Trafiony-zatopiony. Jestem jedną z tych zostawionych. Nie czuję nienawiści do męża, zastanawiam się tylko ze strachem, co będzie, gdy on założy kolejną rodzinę (jeszcze tego nie zrobił, coś tam nie wyszło), przyprowadzi mi swoje nowe pociechy, a ja będę z uśmiechem urządzać wspólne gwiazdki, mikołajki i urodziny dla naszej „szczęśliwej” gromadki – stare dzieci, nowe dzieci… Będę musiała wyciągnąć przyjazną dłoń do nowej żony na znak wybaczenia. Nie wiem jeszcze, jak sobie z tym poradzę. Wiem jedno: w którymś momencie wcale mi fajnie nie było i mam nadzieję, że moja następczyni będzie o tym pamiętać. Może nie być inteligentna, przebojowa ani trendy. Oby była po prostu wrażliwa i rozumiała pewne granice – tego życzę mężowi.
Bo w moim zacofanym, zaściankowym świecie, Cegło, też są przyjaciele zdradzający i zdradzani. Zwierzamy się sobie ze swojego bólu, czasem wstydu. Robimy to jednak szeptem, intymnie. Nie obnosimy się z tym. Byłam nawet – z innej beczki — na takim spotkaniu terapeutycznym, gdzie każdy uczestnik miał wyznać, co ma SOBIE do wybaczenia. Pojawiały się tam różne rzeczy. Między innymi zdradzenie współmałżonka lub na odwrót – rozbicie cudzego związku. Tak, ludzie mówili o tym w kategoriach rzeczy wstydliwej, z poczuciem winy, a nie na zasadzie anegdoty „jak ułożyłam/em sobie życie”. Bo i czym tu się chwalić?
Ja wiem, co teraz powiesz. Że przecież „są różne sytuacje” i człowiek ma prawo do szczęścia. Nie chciałabym tu wyskakiwać od razu z relatywizmem moralnym i bronić czarno-białego świata. Boli mnie tylko ten powszechny lans: nad związkiem trzeba pracować, inaczej zostaje się na bocznicy. Do kogo ta gadka, przepraszam? Do nas wszystkich, rzuconych dla młodszych? Że niby byłyśmy złymi, nienowoczesnymi żonami, które NIE DAŁY RADY dogodzić partnerowi we wszystkim? A może „pierwsze żony” dziwnym trafem, zbiorowo nie mają pojęcia, czym jest prawdziwe uczucie? Chwileczkę, jestem człowiekiem, nie maszyną. I wcale nie mam zamiaru wywieszać na sztandarze dzieci jako alibi dla swojej przegranej. Przegrałam, bo grałam fair, do końca. I niedobrze mi, gdy czytam/widzę/słyszę o tych parodiach szczęścia, sielankach w krzywym zwierciadle, fantastycznych związkach zbudowanych czyimś kosztem. Jak można tak zakłamywać rzeczywistość? I dlaczego młoda kobieta, teoretycznie jeszcze niezepsuta życiem (chociaż już nim zachłyśnięta po sam nos, rozpieszczona), najpierw mówi, że jej partner „już kiedyś był żonaty”, a dopiero kilka akapitów później wtrąca skromnie, że w momencie rozwodu ich związek trwał już dwa lata? To tak samo obrzydliwe, jak to, co wyrzucamy mężczyznom: że podrywają na nieszczęśliwe małżeństwo. Dwulicowość. Ohyda. Wybiórcze, wygodne dla siebie podawanie faktów.
Z przyjemnością przeczytam, jaki mam ze sobą problem…
Medlin
***
Droga Medlin!
Nie pozostawiasz mi specjalnie pola manewru – wszystko już sobie podzieliłaś, poukładałaś i zdefiniowałaś. Zastanawiam się nawet, po co zaprosiłaś mnie do swojego świata. Mam przytakiwać czy bałaganić?
Rozumiem irytację i ból. Rozdrapujesz świeżą, nie zagojoną ranę. Przyjaciele ani terapia najwyraźniej nie pomagają w rekonwalescencji. To jeszcze nie ten etap. Na razie sama się nakręcasz. Tylko tak mogę wytłumaczyć fakt, że jednostkowa historia z życia jakiejś medialnej osoby, przeżywającej właśnie swoje 5 czy więcej minut na łamach, wywołuje w Tobie istną eksplozję emocji. Emocji, które Ci szkodzą. A wydawałoby się, że masz ugruntowany światopogląd, którego nie naruszą egzaltowane wyznania plakatowej kobiety sukcesu… Przecież w Twoim świecie takich kobiet nie ma, prawda?
Nie gniewaj się, ale to Ty sama tworzysz wokół siebie wrogą, a nieistniejącą rzeczywistość. Nie jest wcale tak, że powszechnie lansowana jest nieuczciwość, panuje jakiś powszechny nakaz dążenia do szczęścia po trupach, a ci, którzy mu się nie podporządkowują, są „zacofani”, „zaściankowi” czy „nieobyci”. Twój sarkazm pokazuje tylko, jak bardzo czujesz się skrzywdzona. Opisujesz indywidualny przypadek z życia swojego i swojego męża, oraz kilkorga znajomych – a tak się często składa, że ludzie o podobnych doświadczeniach przez pewien czas trzymają się razem, by się nawzajem podbudowywać i utwierdzać (z reguły zresztą skutek jest odwrotny, niestety). Nie oddaje to jednak obiektywnie całej prawdy o ludziach, ich motywacjach, dobrych czy złych wyborach. I tylko pozornie pomaga Ci złudzenie, że tak jest. Oto przyszpiliłaś świat w całej jego ohydzie, a on Cię osacza.
Proponuję więc, abyś potraktowała siebie dokładnie tak, jak innych: bez taryfy ulgowej. Przestań koncentrować się na analizie i ocenie poziomu przyzwoitości w społeczeństwie. Nie porównuj własnych metod i dokonań z metodami i dokonaniami innych ludzi. Skoncentruj się wreszcie na sobie, oceń własną sytuację. Co możesz zrobić dla siebie, żeby wyjść z dołka? Jak sama widzisz, ugruntowane poglądy etyczne same w sobie szczęścia nie dają. Przebywanie z ludźmi, którzy przeżyli te same traumy, co Ty – również nie. Tym bardziej lektura prasy popularnej, która nie jest świadomym wrogiem Twojego systemu wartości, a jedynie produktem — nie masz obowiązku go kupować. Pamiętaj, że o miłość rzeczywiście trzeba dbać, nienawiść natomiast rozkwita sama, nie wymaga specjalnej pielęgnacji. Nie pozwól, by się w Tobie rozrosła – wielka, abstrakcyjna, skierowana na bliżej nieokreślone zjawisko czy zbiór ludzi ze wspólnym mianownikiem „ohyda”. Nie rób tego samego, co „oni”. Nie zakłamuj rzeczywistości. Po prostu… rób swoje, nie oglądając się na innych i nie psując sobie humoru sędziowaniem.
Twoje życie będzie w dużej mierze takie, jakim je uczynisz. „Ty tu urządzisz” – że posłużę się zabawnym (i trafnym) hasłem reklamowym. Bo to prawda! Kiedy ból i szok przeminą (stanie się tak kiedyś, uwierz mi), możesz zacząć budować swoje szczęście po swojemu. Nikt Ci nie każe bratać się z ewentualną nową rodziną byłego męża ani bawić się w przyjacielską byłą żonę typu „spokoluz”, jeśli to nie Twoja bajka, tylko… po co martwisz się tym na zapas? Nie musisz też umawiać się na randki z „podejrzanymi typami”, dopóki ich nie prześwietlisz pod kątem stanu cywilnego, ale nie zakładaj, że wszyscy są oszustami w imię jakiejś wydumanej mody na podłość (ja jej wokół siebie nie zauważam).
Poczytaj sobie na odtrucie dobrą poezję, a przekonasz się z czasem, że świat pełen jest pozytywnej energii i pięknych marzeń – spełnionych lub nie. Znajdziesz je po obu stronach barykady, którą naprędce wzniosłaś, by nadać sens swojemu cierpieniu. I nie mów mi, że ktoś wciska Ci na siłę autorytety, bo jestem pewna, że masz własne i nie ulegasz zbyt łatwo cudzym wpływom.
Zamiast potępiać innych – doceń siebie, ale się nie wywyższaj. To najkrótsza droga do równowagi, a w następnej kolejności – do szczęścia.
Powodzenia!
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze