I po co tak tyrać
URSZULA • dawno temuGdy byliśmy mali, właściwie cały czas mogliśmy poświęcać na zupełnie dowolne czynności. Ba, często nawet nie wiedzieliśmy, co z tym czasem zrobić, snuliśmy się po domu i narzekaliśmy, że nam się nudzi doprowadzając tym do szału naszych rodziców. Czy ktoś z was pamięta, kiedy ostatnio nie miał nic do roboty?
Większość osób, które znam, nie. Im wolny czas kojarzy się z błogostanem, który nastąpi, gdy wykonają już wszystkie obowiązki i będą mogli pójść na spacer, poczytać albo po prostu pogapić się na ścianę. Niestety z wiekiem, ponieważ obowiązków przybywa, takie momenty zdarzają się coraz rzadziej i trwają coraz krócej. W dzisiejszych czasach tym momentem przełomowym, w którym przechodzimy z wieku cielęcego w dojrzałość, jest nie matura, ale pójście do pracy na pełny etat. Potem, gdy zakładamy rodzinę, potrzeby rosną lawinowo – własne mieszkanie, większe mieszkanie, samochód, duży rodzinny samochód itd., itp. Ani się spostrzeżemy, jak zapominamy, po co właściwie zarabiamy, praca i pieniądze stają się celem samym w sobie. Jak spędzamy wolny czas? Z radością w sercu wydajemy to, co zarobiliśmy, na przyjemności? Skądże – wyznaczamy sobie kolejne zadania w pracy, martwimy się na zapas, rozmyślmy gorączkowo, czy uda nam się powiększyć swój stan posiadania o to i tamto w możliwie krótkim czasie, a w takich warunkach nie ma mowy o czerpaniu przyjemności z wydawania ciężko zarobionych pieniędzy.
Oczywiście można mi zarzucić, że mówię o sprawach, o których nie mam zielonego pojęcia, bo jestem studentką na garnuszku rodziców i jeszcze nie wiem, że życie jest ciężkie. Zresztą ciągle słyszę takie komentarze pod swoim adresem od niektórych znajomych pracujących, dajmy na to, w międzynarodowej korporacji albo banku, gdy zadam im pytanie, co mają z tego, że tyle pracują. Ostatnie moje obserwacje utwierdziły mnie w przekonaniu, że takie pytanie warto sobie zadać od czasu do czasu.
Magda, moja dobra znajoma, creative manager w dużej agencji reklamowej, kupiła sobie nowy samochód. Podążając za zupełnie niezrozumiałą dla mnie modą, zdecydowała się na samochód terenowy. Do tej pory nie miała zbyt wielu okazji, by przekonać się, jak jej samochód sprawdza się w warunkach, do jakich został stworzony, ponieważ mieszka i pracuje w Warszawie, skąd zwykle nosa nie wyściubia. Aż tu nagle znajomi zaprosili ją na weekend w domku na wsi, gdzie dla towarzystwa zabrała i mnie. Przemierzałyśmy więc polską prowincję nowiuteńkim Jeepem, na widok którego pijani chłopi o mało co nie spadali z rowerów, i w pewnym momencie wspólnie przyszło nam na myśl, że należałoby zaopatrzyć się w napoje i może słodycze, żeby z pustymi rękami w gości nie przychodzić. Okazało się, że Magda nie ma gotówki i przydałby się bankomat. Znalezienie bankomatu poza miastem graniczy z cudem, ale miałyśmy szczęście – w jednej z mijanych miejscowości natknęłyśmy się na oddział PKO BP wyposażony w bankomat. Magdy to jednak nie zadowoliło:
Ja mam konto w PKO S.A. — tłumaczyła – pobiorą jakieś dwa złote prowizji.
Na te słowa zupełnie osłupiałam. Dwa złote? Dwa złote to ja gubię trzy razy dziennie. Zaproponowałam więc, że zapłacę za wszystko, w końcu jeszcze nie rozliczyłam się z nią za benzynę, szybko uporałyśmy się z zakupami i po chwili byłyśmy już na miejscu — w domku nad jeziorem należącym do kolegi Magdy. W sumie było bardzo sympatycznie: obiad, potem spacer, a wieczorem piliśmy wino grzejąc się przy kominku. Impreza miała jedną, ale zasadniczą wadę: wszyscy cały czas rozmawiali o pracy. Nawet gdy ktoś poruszał jakiś inny temat, to druga lub trzecia z wypowiadających się osób zawsze sprowadzała rzecz do jakichś swoich problemów bądź sukcesów w pracy. Po paru godzinach miałam serdecznie dość tych rozmów, ponieważ nie orientowałam się w materii ani nomenklaturze i musiałam się bardzo koncentrować, żeby cokolwiek zrozumieć. Na szczęście, gdy zaczęłam odczuwać znużenie, zauważyłam, że towarzystwo już nerwowo spogląda na zegarki. Zanim się obejrzałam, już siedziałam z Magdą w jej nowej terenówce.
To, że Magda nie odwiozła mnie pod dom, tylko wysadziła gdzieś w centrum nawet mnie nie zdziwiło. Przecież było już po dziesiątej, a ona jutro idzie na ósmą do pracy i na pewno ma jakiś niedokończony projekt, nad którym będzie musiała ślęczeć w nocy.
A po co? Po to, by w jedną z dwóch wolnych niedziel w miesiącu pojechać za miasto z kolegami z pracy i rozmawiać z nimi o pracy? Albo po to, by kupić sobie Jeepa, nie mogąc jednocześnie przeboleć, gdy trzeba odpalić bankowi dwa złote prowizji?
A może faktycznie jestem za młoda i nieopierzona, żeby zrozumieć wyższy sens dojrzałości i tak realizowanej niezależności finansowej.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze