Oświadczyny
JAROSŁAW URBANIUK • dawno temuTrzeba iść do przodu – te słowa słyszałem zarówno z ust par, które postanowiły poszerzyć rodzinę o dziecko, tych którzy stwierdzili, że czas zacieśnić związek rozpoczynając wspólne mieszkanie, jak i tych, którzy zrezygnowali z życia na „kartę rowerową” i zamierzają w ten czy inny sposób zalegalizować swój związek. Jak wiadomo podejmowanie przełomowych decyzji wymaga odpowiedniej oprawy.
Życie idzie do przodu i nie da się tego ukryć. Trzeba iść do przodu – te słowa słyszałem zarówno z ust par, które postanowiły poszerzyć rodzinę o dziecko, tych którzy stwierdzili, że czas zacieśnić związek rozpoczynając wspólne mieszkanie, jak i tych, którzy zrezygnowali z życia na „kartę rowerową” i zamierzają w ten czy inny sposób zalegalizować swój związek. Jak wiadomo podejmowanie przełomowych decyzji wymaga odpowiedniej oprawy.
Robienie dziecka to robienie dziecka i tak przeważnie nie do końca wiadomo, kiedy zostało ono zrobione, wspólne mieszkanie wymaga jedynie uzgodnienia i zamówienia bagażówki, za to wstępowanie w związki małżeńskie obrosło w kulturze grubą warstwa obyczajów. O weselnych przyzwyczajeniach już kiedyś pisałem – dziś: zaręczyny.
Kiedyś przywiązywano do zaręczyn zdecydowanie większą wagę. Tak przynajmniej wydaje się, kiedy słuchamy historii naszych babć i dziadków: Zaręczyli się, on poszedł na wojnę, zginał i ona już nigdy nie wyszła za mąż. Pozostała mu wierną. Czy tak jak w Panu Tadeuszu, gdzie sędzia Soplica, zdeklarowany stary kawaler, wspomina swą narzeczoną, po której śmierci nigdy już nie zapragnął związać się z inną kobietą. W Ziemi obiecanej Wajdy zwrócenie pierścionków przez Borowieckiego i jego narzeczoną było symbolicznym końcem jego związków ze szlacheckim dworkiem i ostatecznego wejścia w świat drapieżnego kapitalizmu. Cóż przywiązanie do pierścionków zaręczynowych (tak, tak, kiedyś i mężczyzna nosił na palcu ten symbol udzielonego sobie słowa) było zapewne większe w związku z poważniejszą rolą małżeństwa – wiążącego w zasadzie (bo i wtedy niektórym udawało się to obejść) na całe życie. Dziś zaręczyny nie są już wydarzeniem tak przełomowym, co oczywiście nie oznacza, że nie obrosły specyficznymi rytuałami, nie związanymi z religią czy życiem społecznym – za to przepojonymi duchem romantycznych filmów i tym co we współczesnej kulturze najważniejsze – sprzedażą.
Marne komedie romantyczne, żałosne ckliwe seriale, melodramaty za dychę – oto źródło współczesnych zwyczajów zaręczynowych. Każdy oczywiście dostosowuje je do swej zamożności i stylu – ale źródło jest oczywiste. Trzeba przyznać, że rynek nadąża. Nie stać kogoś na brylantowy pierścionek? Cóż jak to mawiają – diamenty przyjacielem kobiety, cyrkonie przyjacielem mężczyzny. Jubilerzy zaprezentują całą gamę pierścionków na każdą kieszeń. Panuje moda na oświadczyny w Paryżu? Biura podróży nadążają – w wycieczkę typu „Paryż w weekend” wliczona jest wizyta na wieży Eiffla (pierwsza opcja zaręczynowa) i kolacja w cichej restauracji (druga opcja zaręczynowa). Co prawda na wieży Eiffla oświadczynom będą towarzyszyć hordy turystów, dzięki czemu zostaniecie dokładnie „obstrykani” i będziecie stanowić ozdobę jakiegoś japońskiego albumu z fotografiami wycieczkowymi, ale w końcu jaki to szyk. Z drugiej strony może nas po prostu przewiać, ale proszę sobie wyobrazić te zazdrosne głosy koleżanek singielek: Ździsiek oświadczył się Paulinie. Na wieży Eiffla. Pierścionkiem od Kruka wyobraź sobie… Druga opcja, czyli oświadczyny w paryskiej restauracyjce, z zasady pustawej, nie grozi przeziębieniem, za to biorąc pod uwagę, że prawdopodobnie akurat na tym oblubieniec będzie oszczędzać (w końcu wyjazd i pierścionek kosztują i to nieraz całkiem sporo) istnieje niebezpieczeństwo strucia (w końcu z jakichś powodów ta restauracja jest tak romantycznie pustawa). Dobrze – wyzłośliwiam się. To prawda. Ale często próbujemy przykleić do naszego życia coś, co widzieliśmy w telewizji, bez myślenia o tym czy pasuje to do nas, naszej drogi i naszej kieszeni.
Oczywiście z takich „napuszonych” – wyjazdowych zaręczyn czasem wynika coś naprawdę zabawnego, wartego wspominania przez całe życie i co tu dużo gadać – naprawdę słodkiego. Przykładem może być znany mi przypadek, w którym pewien pan postanowił oświadczyć się długo wybieranym i naprawdę drogim pierścionkiem na wczasach w Bułgarii. Założenie było piękne – miał oświadczyć się wśród morskich fal. Najpierw okazało się, że zapomniał pierścionka. Ale cóż takie życie – kupił jakiś pozłacany zamiennik w guście bułgarskich ubogich narzeczonych. W pierwszym dniu pobytu na wczasach jego przyszła narzeczona wypadła z pontonu, podbijając sobie po drodze oko, a że pan nie należał do ułomków i nie obca była mu siłownia, to przechadzał ze swą narzeczoną z ozdobnym limem, ściągając na siebie przerażone spojrzenia ludzi nie mających wątpliwości, że to on jest sprawcą tego stanu. I w końcu oświadczył się swej obitej wybrance w morskiej pianie – bułgarskim lekko pozłoconym pierścionkiem. To właśnie jest ta fajna historia, którą warto wspominać, były to naprawdę ciekawe zaręczyny i jedyna łyżka dziegciu w tej uroczej beczce miodu polega na tym, że zaręczyli się już trzy lata temu, a końca narzeczeństwa jakoś nie widać. To zresztą pozostaje niejakim problemem – otóż część panów traktuje zaręczyny jako metodę na odroczenie ślubu. Po prostu pierścionek zaręczynowy daje nam często kilka dodatkowych lat na zastanowienie. Cóż nie pochwalam – jeśli już się deklarować to na poważnie – ale nie będę też pisał o symptomach takiego podejścia. Męska solidarność jednak obowiązuje, a każda z pań mówiąc „tak” powinna się poważnie zastanowić. Małżeństwo to bowiem poważna sprawa i częstotliwość rozwodów nie ma tu nic do rzeczy.
Na naszym terenie klasycznym miejscem zaręczynowym są wszelakie restauracje i mimo że romantyzm na siłę to w sumie nic fajnego, warto zadbać o minimum tego środka napędowego związku. Oczywiście, drodzy panowie, nikt nie będzie od was wymagał abyście wynajęli całą restaurację z orkiestrą cygańską (a jeśli wybranka będzie miała pretensje o brak tego typu dodatków, to radziłbym się poważnie zastanowić nad zbyt poważnymi deklaracjami), ale warto ustrzec się przed rozbiciem całej atmosfery tego podniosłego momentu.
Jeden z moich kolegów, człek szczery i uroczy, oświadczał się w knajpie podającej namiastkę jedzenia typu tex-mex. Tak więc kiedy wybranka już odpowiednio wysmarowała się salsą, wypaprała żeberkami i skrzydełkami w wersji hot, oraz dokładnie obsypała fragmentami frytek, jej aktualny mąż się oświadczył. Przy dźwiękach ryczącego telewizora, w którym właśnie leciał mecz, wzbogaconych o okrzyki zapamiętałych fanów futbolu. Może zresztą było to zamierzone, o ile weźmie się pod uwagę, że kolega jest zapamiętałym fanem tego sportu. Tak czy inaczej oświadczyny zostały przyjęte, para jest dziś szczęśliwym (bez cudzysłowu!) małżeństwem, więc wybranka okazała się być osobą z poczuciem humoru i nie zwracającą uwagi na szczegóły, a z tego co zdążyłem zauważyć, obie cechy przydają się w małżeństwie. Jednak radziłbym panom (którzy również dosyć często zaglądają do Kafeterii), aby wybierali na oświadczyny dzień roboczy i cichą knajpkę bez dudniącej muzyki, czy tym bardziej telewizora. Oczywiście jeśli nie chcą, aby ich słowa: Czy zostaniesz moją żoną? zostały zagłuszone dobiegającym od stolika obok śpiewem: Legiaaaaa to…. Damom należy się po prostu od życia, aby od czasu do czasu poczuły się jak bohaterki romantycznego filmu. Oświadczyny i ślub są doskonałymi okazjami do zapewnienia tego ukochanej kobiecie, jak bardzo byśmy nie pałali niechęcią do takich cyrków.
Paniom zaś czytającym ten felieton chciałbym powiedzieć: bądźcie wyrozumiałe. Mężczyźni nie oświadczają się zbyt często (no chyba że nazywają się Tadeusz Ross czy Bohdan Łazuka), wiec jesteśmy już wystarczająco zestresowani. A że zima zmierza już wielkimi krokami, chciało by się powiedzieć za Wojciechem Młynarskim: Dziewczyny, bądźcie dla nas dobre na wiosnę.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze