Kosztowna nadopiekuńczość
MAŁGORZATA SULARCZYK • dawno temuUstalmy jedno: nadopiekuńcza matka to jak nadopiekuńcze państwo. Pozbawione to głębszego sensu, natomiast ciągnie za sobą wielkie koszty, które - jak wiadomo - pokrywają najczęściej ci, którzy z tej nadopiekuńczości najmniej korzystają, a mówiąc wprost: którzy na niej tracą.
Droga Margolu,
Postanowiłam napisać nie w swoim własnym imieniu, choć o to poproszona. Otóż moja przyjaciółka Karolina wyszła za mąż za Amerykanina i przeprowadziła się do jego ojczyzny. Z mężem kochają się jak dwa gołąbki, ale mimo to ich małżeństwo przeżywa kryzys… z powodu teściów (głównie teściowej, chociaż teść też swoją cegiełkę tu dokłada). Teściowa Karoliny do tego stopnia wtrąca się w jej życie, że jej największym marzeniem stała się ucieczka przed nią na inny kontynent, byle dalej od niej. Ostatnio zażartowała, że “w Kafeterii powinien powstać oddzielny dział poświęcony radzeniu sobie z teściowymi, ponieważ są one najczęstszą przyczyną rozpadu małżeństw i depresji młodych żon”. Zapewne przesadza, ale jej punkt widzenia jest w tej sytuacji zrozumiały.
Otóż w wyniku kilku kłótni stosunki w tej rodzinie tak się ułożyły, że Karolina nie jest zapraszana do teściów do domu (wyraźnie to zostało powiedziane), natomiast oni co tydzień przyjeżdżają na weekend do jej i męża domu – “do syna, nie do niej”. Odległość ponad 2 tysięcy kilometrów w jedną stronę nie zniechęca teściów, w każdy weekend “uszczęśliwiają” młode małżeństwo odwiedzinami. W ciągu tygodnia matka męża co wieczór dzwoni do nich i trzyma syna godzinę przy telefonie. Karolina powoli traci cierpliwość do tych niekończących się rozmów i nie dziwię się jej. Dla mnie to klasyczny przykład sterowania kimś z tylnego siedzenia.
W czasie tych telefonicznych "konsultacji" zapada większośc kluczowych decyzji… To opinia teściowej ostatecznie przesądziła o tym, w jakim mieście młoda para zamieszka, to jej zdanie wpłynęło na to, że mąż Karoliny wybrał taką a nie inną pracę. Poza tym teściowa stale ją krytykuje, poucza, jak ma prowadzić dom, w jakich obowiązkach wyręczać męża, do jakich zwyczajów amerykańskich ma się dostosować, w jakich sprawach ich słuchać itp. itd.
Cała ta sytuacja wynika z tego, że syn nie umie powiedzieć mamie “nie” - nie przyjeżdżaj w tym tygodniu, nie wtrącaj się, nie masz racji w tej sprawie, nie zrobię tak, jak wy chcecie. Znam go i wiem, że bardzo kocha Karolinę, nie wyobraża sobie bez niej życia, ale nie umie odciąć pępowiny. Ta jego uległość matce prowadzi do kłótni między nimi, podczas których on leje łzy, przeprasza na kolanach, kaja się, obiecuje zmianę… ale potem wszystko wraca do poprzedniego stanu. Ja myślę, że to patologiczna sytuacja. Koleżanka mówi, że jest w depresji i oficjalnie rozważa rozwód. Albo przynajmniej czasowy powrót do Polski. Co byś jej poradziła?
True Friend
***
Droga True,
Doprawdy, nie wiem, co się dzieje na tym świecie. Dawniej człowiek się żenił lub za mąż szedł i szedł tak długo, aż na własne śmieci zaszedł. Następnie się usamodzielniał. W tej samej chwili właściwie, bo jakoś niehonorowo było fortunę tatusia trwonić, gdy się głową rodziny zostawało. Ci, co trwonili, kończyli tak, jak powinni. Dziś nie skończą, bo jest Mamusia. Taka, co załatwi, zrobi, zorganizuje, ustawi, załagodzi. Pożyje trochę zamiast, tylko seksu z żoną nie będzie uprawiała. Bez przesady. Gdzieś ten mężczyzna musi mieć swoje miejsce w życiu – jest nim sypialnia żony i kuchnia mamusi.
Przerażające są takie związki nieodpępowionych dzieci i ich rodziców, którzy z braku własnego życia ładują się w życie swych dzieci czterema kopytami i mieszają w nim tak długo, aż wszystko zadepczą. Znając realia amerykańskiego życia, mamusia na rozmowy i przyloty zużywa cały wolny czas swojego syna, nie zostawiając nic dla żony. Przypuszczalnie mamusia nie umie inaczej, bo przecież działa dla dobra swojego dziecka, cóż, że dobro to specyficznie jest pojmowane… Mamusia nie da sobie wyjaśnić, że czyni zło w miejsce dobra, będzie sobie umiała to przekłamać, jak wszystkie opanowane ideą świadczenia dobra piękne panie przed komisją śledczą… bo mamusia niewątpliwie chce dobrze, tylko że wątpliwą drogę ku temu obiera. Wiemy, co wybrukowane jest dobrymi chęciami. Nie skupiam się jednak zanadto na mamusi, gdyż istnieje spore prawdopodobieństwo, że jest niereformowalną. Zresztą nie mamusia jest tu aż tak istotna.
Serdecznie współczuję Twojej koleżance nie tyle teściowej, co męża. To musi być straszne, żyć z taką marionetką. I powiem szczerze, trochę mi ręce opadły, bo rada tylko jedna ciśnie mi się na klawiaturę. I wcale nie jestem przekonana, że jest ona dobrą, jednak podejrzewam ją o wysoką skuteczność. Wydaje mi się mianowicie, że powinna ona odseparować się od męża. Co za tym idzie, od teściowej, ale nie jest to informacja, która powinna być podawana na tacy panu mężowi, bo on zrozumie to, co będzie chciał zrozumieć, czyli – że problemem jest mamusia, a nie on. A to przecież on wdaje się z mamusią w wielogodzinne rozmowy, w dodatku telefoniczne, co z natury rzeczy wyklucza uczestnictwo w nich osób trzecich, a w tym wypadku – żony. On ślepo słucha, co mamusia w kwestii zamieszkania nakaże. On pokornie akceptuje, że żona nie jest mile widzianą w domu mamusi (hmm… swoją drogą, zastanawia mnie, jak to wygląda – nie jest zapraszana, czy rzeczywiście nie jest wpuszczana? To jest tak ogromnie niekulturalne, że aż niewyobrażalne dla małej Margoli). Ja tam nie wierzę, żeby to miała być jakaś wielka miłość do żony. Życia to on sobie nie wyobraża bez żony, ale jeszcze bardziej bez mamusi.
I tak sobie myślę, że trzeba by nad tą jego wyobraźnią trochę popracować. Unaocznić mu to i owo. Jeżeli nie wyobraża sobie życia bez żony, to proponuję mu je zademonstrować. Dać mu czas na dojrzewanie, nieco przyspieszone, więc bolesne. Albo na deklarację wiecznej niewinności w matczynych powijakach.
To od niego zależy kształt tego małżeństwa. Nie, nie od teściowej, nie ona tu wadzi. Wadzi jego niedojrzałość. Mamusia ją tylko wyzwala. Ale to mi wygląda na takie, dobrze znane z piaskownicy zachowanie: „To ona zaczęła, ona mnie namówiła”. Ludzie kochani, jak się kto żeni, to chyba powinien być o parę szczebelków zjeżdżalni wyżej!? Sytuacja jest nie tyle patologiczna, co patowa i myślę, że koleżanka stoi pod ścianą, spod której jakieś drogi muszą się rozejść: albo drogi męża i żony, albo drogi mamusi i syneczka. Rzecz w tym, że syneczek i mąż to ta sama osoba i że w dłoni, nolens volens, trzyma on karty, w których sam, własną ręką, zapisze losy tej trójki.
Koleżance radzę zatem powściągliwe w emocje, a bogate w skutki wyniesienie się, gdzie oczy poniosą i uświadomienie mężowi, że czas na dorosłość. I nie ma tu co przywoływać mamusi. Wszystkie zdania powinny za podmiot mieć „you”. Znaczy – Ty musisz zdecydować. Ty musisz konsultować ze mną swoje decyzje dotyczące naszego życia. Jak najmniej o mamusi, bo poza łatwym w takim wypadku przeniesieniem uwagi na osobę trzecią, mąż gotów się poczuć w imieniu mamusi dotknięty. I koniec, pies pogrzebany, gdzie leżał, rozwiązań brak.
Nie rozwód zatem, a separacja. Niekoniecznie formalna. Ot: wyprowadzam się i czekam na Twój ruch. Czekam i kocham, ale przez czas ograniczony, bo mam tylko jedno życie i chcę mieć normalną rodzinę z odpowiedzialnym mężczyzną. Partnerem.Bo wydaje mi się, że gorzej już nie będzie, skoro ona i tak rozważa rozwód. A terapia wstrząsowa czasem przynosi nadspodziewanie dobre skutki.
A jeśli mąż nie dojrzeje… to cóż. Lepiej sobie oszczędzić rozczarowań i zmarnowanego czasu. Trudno mi to pisać, ale bywają sytuacje beznadziejne, co przyznaję ku satysfakcji mojej wiernej czytelniczki O.P.
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze