Wszystkie kolory taxi
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuPodróżując po Peru bardzo często korzystaliśmy z taksówek. Bywały sytuacje, że do jednego auta mieściło się nie tylko sześć dorosłych osób, sześć plecaków podręcznych, ale również sześć dużych, żeby nie powiedzieć ogromnych plecaków. Toboły trzeba było trzymać na kolanach, na głowie lub za oknem, ale auto zawsze w końcu ruszało i dowoziło nas na miejsce.
Stoimy na ulicy w stolicy Peru Limie. Hałas, zgiełk i zmiana czasu czyni z nas jednostki mało przystosowane do szybko zmieniających się przed oczyma obrazów. Łapiemy taksówkę – pada hasło – koniec wrażeń na pierwszy dzień w Ameryce Południowej. No to łapiemy. Chyba na całym świecie robi się to w podobny sposób, trzeba stanąć na skraju chodnika (jeżeli jest) lub na jezdni i zamachać ręką. Tak też zrobiliśmy w tym przypadku. Zatrzymał się duży, biały wóz typu kombi. Wsiadajcie – rozkazała nam kobieta prowadząca auto. Wsiadamy. Jest nas szóstka plus sześć podręcznych plecaków. Jeden najgrubszy osobnik sadowi się z przodu, trzech nieco szczuplejszych panów siada na tylnym siedzenia. A co z nami? – patrzę na koleżankę, która z niepewną miną tak jak ja, czeka na usadzenie nas w taksówce przez kierującą panią. Za mną – komenderuje owa pani i otwiera bagażnik. Proszę wsiadać. Patrzymy z koleżanką na siebie nieco zdezorientowane. Jak to? Tutaj? Si, Si, aqi – potakuje pani i ponagla nas gestem. Wskakujemy więc do bagażnika, obejmujemy nasze plecaki i ruszamy w szaloną podróż. Siedzenie w bagażniku ma jeden podstawowy mankament. Jest w nim bardzo niewygodnie. Człowiek na wybojach uderza głową w sufit, nóg nie może wyprostować i ogólnie czuje się bardzo sponiewierany. Ma jednak podstawową zaletę. Cenę. Kwota za przejazd taksówką dzielona na sześć zawsze wychodzi korzystniej niż wynajęcie dwóch taksówek.
Jakież było więc moje zdziwienie, kiedy po kilku wyprawach do Azji, Ameryki Południowej i Afryki zadzwoniłam po taksówkę w Niemczech. Podróżowałam z dzieckiem i nie wspomniałam dyspozytorce o tym fakcie. Kiedy zjawiła się taksówka i zobaczyła mnie z synkiem, usłyszałam odmowę jazdy. Ta taksówka nie ma fotelika do przewożenia dzieci — usłyszałam. Musi Pani poczekać na następną. Ale moja podróż ma potrwać może z pięć minut, chodzi głównie o zabranie walizek, czy nie mogę pojechać, bardzo się spieszę na lotnisko? — nalegałam. Nie – takie są przepisy. To miłe, że Europa tak bardzo dba o bezpieczeństwo. Szkoda tylko, że stanowimy pod tym względem mniejszość na świecie.
Taksówki, jakimi zdarzało mi się jeździć w Maroku, Egipcie czy Ekwadorze, urągały nie tylko zasadom bezpieczeństwa i higieny, one drwiły z terminu przydatności do użytkowania. Na swej drodze spotykałam nie raz auta tak stare, zardzewiałe i zmęczone, że zastanawiałam się, jakim prawem one jeszcze jeżdżą. Zdarzało się co prawda, że stary mercedes „beczka”, wiozący sześciu pasażerów (dwóch z przodu i czterech z tyłu) zasłabł na jakimś stromym podjeździe w górach Atlas, ale wówczas kolektywnie pasażerowie rzucali się do pchania pojazdu pod górę. Zdarzało się również, że w aucie opadały szyby, brakowało klamek lub zastępowały je skomplikowane supły ze sznurka a miękkie fotele ustąpiły miejsca twardym ławkom. Kto by się jednak tym wszystkim przejmował, kiedy w środku panowała przyjazna atmosfera, a podróżni dzielili się jedzeniem i uśmiechami.
W Maroku taksówki dzielą się na małe, zabierające góra 2–3 osoby i poruszające się w obrębie miasta, w każdym mieście mające inny kolor oraz duże, mogące pomieścić 6 osób i jeżdżące na dłuższych trasach. Duża taksówka rusza dopiero, kiedy zbierze się komplet pasażerów, dlatego każdy kierowca stosuje aktywny marketing. Zaczepia przechodzące osoby i zaprasza do środka. To przyspiesza odjazd samochodu.
W wielu krajach taksówki zastępują komunikację miejską lub są łatwiejszym środkiem lokomocji dla turystów. Tak jest w niektórych chińskich miastach, gdzie rozkłady jazdy autobusów miejskich nie są do rozszyfrowania przez człowieka, który ten kraj odwiedza podczas krótkiej wycieczki. Na szczęście zawsze można stanąć na ulicy, zamachać i po chwili zatrzyma się taksówka. Na początku podróżny się dziwi, że kierowca siedzi za grubą kratą i nie zna słowa po angielsku. Potem przestaje się dziwić, pokazuje karteczki z chińskimi znakami a taksometr wybija kwotę.
Taksometry wcale nie są oczywistą sprawą. Bardzo często opłatę za przejazd trzeba negocjować. Najlepiej zanim się wsiądzie do samochodu. Inaczej można się bardzo zdziwić, kiedy usłyszy się kwotę za przejazd. Żeby wyeliminować oszustów, niektóre lotniska wprowadziły specjalne budki, w których można wykupić przejazd do określonego miejsca w danym mieście. Idzie się z dowodem wpłaty na postój taksówek, wręcza się kwit kierowcy, a on się później rozlicza z firmą obsługującą budkę na lotnisku. To system przyjazny turystom, spotykany między innymi w Bangkoku, Meksyku, na Bali. Często jednak wychodzi się z budynku lotniska i jest się atakowanym przez grupę taksówkarzy. Trzeba silnych nerwów i zdolności negocjacyjnych, żeby po kilkugodzinnym locie nie dać się oszukać i bezpiecznie dojechać do hotelu.
A jak wyglądają taksówki? Bardzo różnie. Po Meksyku pędzą zielone garbusy. W Bangkoku ulice pełne są taxi różowych niczym kucyki Pony. W Quito prym wiodą białe, małe nissany, w Maroku maleńkie peugeoty.
Co je łączy? W każdym kraju i w każdym języku można usłyszeć pytanie:
– Skąd jesteś i czy podoba ci się mój kraj?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze