Nastoletnia matka
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuMogłoby się zdawać, że problem nastoletnich ciąż dotyczy nielicznej grupy dziewczynek. Okazuje się jednak, że jest inaczej: z danych GUS wynika, że zjawisko nasila się i dotyczy całkiem sporej grupy. W 2008 roku w grupie wiekowej 19 lat i mniej liczba urodzeń wynosiła 21 305. Jak to jest urodzić dziecko, kiedy samemu jest się jeszcze dzieckiem?
Mogłoby się zdawać, że problem nastoletnich ciąż dotyczy nielicznej grupy dziewczynek. Okazuje się jednak, że jest inaczej: z danych GUS wynika, że zjawisko nasila się i dotyczy całkiem sporej grupy. Jak to jest urodzić dziecko, kiedy samemu jest się jeszcze dzieckiem?
Główny Urząd Statystyczny informuje: w 2008 roku 7 dziewcząt w wieku 13 i mniej lat zostało mamami, aż 74 urodzeń dotyczyło dziewczynek w wieku 14 lat, 326 dotyczyło 15-latek i aż 1224 16-latek. Statystyki te wzrosły w porównaniu z rokiem 2007. Ogółem w 2008 roku w grupie wiekowej 19 lat i mniej liczba urodzeń wynosiła 21 305 (w 2007 r. wynosiła 19 974).
Ania (19-latka z Warszawy, została matką w wieku 15 lat):
— Moja córeczka ma ponad trzy lata… Wciąż trudno mi o tym wszystkim mówić. Miałam wielkie szczęście, że pomogli nam rodzice. Gdyby nie to, nie wiem, co bym zrobiła…
Michał był moją wielką miłością. Znałam go od dzieciństwa, spędziliśmy je na tym samym podwórku. Starszy ode mnie o trzy lata długo mnie nie zauważał, traktując jak pętaka. Kiedy zmieniłam się w kobietę, to znaczy… kiedy zaczęłam wyglądać jak kobieta, wreszcie mnie zauważył. Zaprosił do kina, zaczęliśmy się spotykać. Po trzech miesiącach namówił mnie na seks. Czułam, że jestem gotowa, że go kocham, że to na pewno jest ten mężczyzna, z którym chcę spędzić resztę życia… wiem, że to brzmi śmiesznie, ale tak wtedy czułam. Dziś wiem, że byłam strasznym dzieciuchem. Myślałam też, że jeśli z nim tego nie zrobię, znajdzie sobie inną.
Stosunki z rodzicami mam bardzo dobre. I zawsze takie miałam. Domyślam się, że jest taki stereotyp: w ciążę tak wcześnie zachodzą dzieci z patologicznych rodzin, zostawione samym sobie albo niekochane. Pochodzę z dobrego domu, w którym wszyscy się kochamy i szanujemy, nie ma żadnej patologii. O seksie się u nas nigdy nie rozmawiało, ale nie znam domu, w którym się rozmawia. Raz tylko, kiedy zaczęłam się spotykać z Michałem, mama powiedziała, żebym była rozsądna, bo przecież mam jakieś plany na życie, chcę skończyć szkołę, iść na studia. Myślę, że chodziło jej o jakieś zabezpieczanie się przed ciążą, ale wtedy nie zapytałam, co ma konkretnie na myśli. Wstydziłam się może, sama nie wiem? Pokiwałam wtedy tylko głową. Może byłoby inaczej, gdybyśmy wtedy porozmawiały? Nie, nie obwiniam mojej mamy o to, co się stało. Tak sobie po prostu myślę głośno… Ciąża była dla mnie wtedy czymś kompletnie abstrakcyjnym, czymś z innego świata, zjawiskiem, które mnie nie dotyczy. Byłam przecież dzieckiem. Chyba nie umiem do końca wyjaśnić, co sobie wtedy myślałam. A raczej – nie myślałam…
Miałam bardzo nieregularne miesiączki. Nie byłam z tym u ginekologa, bo większość moich koleżanek tak miała, to było normalne. Kiedy pierwszy raz kochałam się z Michałem, poprosiłam, żeby uważał. Zapewniał mnie, że „ma wszystko pod kontrolą”. To mi wystarczyło. Wydawał się taki dorosły i taki mądry, wierzyłam, że wie, co mówi… Poza tym te miesiączki – byłam pewna, że nie mogę zajść w ciążę, mając okres raz na trzy miesiące. Zresztą, mówiąc szczerze, byłam tak zakochana, że mało mnie to wszystko obchodziło. Liczyło się tylko to, co działo się między nami.
Pierwszy raz pomyślałam, że coś jest nie tak, kiedy zaczęłam się budzić rano z mdłościami. Przez kilka dni myślałam, że się czymś zatrułam. Przyjaciółka zapytała mnie, czy nie jestem przypadkiem w ciąży? Jak dziś pamiętam moją reakcję – najpierw śmiech. Jak to, w ciąży? Potem jednak przestałam się śmiać. A co, jeśli to prawda?
Kupiłyśmy test w samoobsługowej aptece, w normalnej się wstydziłam. Kiedy zobaczyłam na teście dwie kreski, poczułam lodowaty strach. Świat w jednej chwili zawalił mi się na głowę. Co miałam robić? W pierwszej chwili pomyślałam o samobójstwie. Serio. Przerażenie i wstyd dosłownie odebrały mi rozum. Nienawidziłam siebie, Michała i tego, co rosło w moim brzuchu. Nie myślałam o tym jak o dziecku. To było „coś” i ja „tego” nie chciałam. Nie chciałam żyć, czułam się winna, brudna, nie wiem, jak to wszystko opisać… Nikomu nie życzę takiej sytuacji.
Nie chciałam mówić nic rodzicom, przed Michałem też się ukrywałam. Bałam się, że jeśli mu powiem, zostawi mnie. Poza tym miałam do niego wielki żal, że tak bardzo mnie zawiódł. To była przecież jego wina, miał przecież uważać… Mówię o tym wszystkim tak chaotycznie, ale wciąż to wszystko pamiętam, jakby zdarzyło się wczoraj.
Moja przyjaciółka, widząc, co się ze mną dzieje, powiedziała o wszystkim mojej mamie. Mama widziała, że dzieje się ze mną coś złego, ale ciągle ją okłamywałam mówiąc, że mam kłopoty z matematyką, że grozi mi powtarzanie klasy i stąd moje zachowanie… Pamiętam, że któregoś dnia wróciłam do domu i już od drzwi wiedziałam, że ona wie. Wystarczyło, że spojrzałam na nią, na jej twarz.
Posadziła mnie przy stole w kuchni. Długo na mnie patrzyła bez słowa. Chciałam umrzeć. Czułam, że bardzo ją zawiodłam. Wstydziłam się tego bardzo. Czekałam, aż mnie zbije, zacznie krzyczeć, ukarze mnie. Ale ona przytuliła mnie mocno. Płakałyśmy obie.
Potem jeszcze musiałam powiedzieć o wszystkim Michałowi. Był wściekły – kiedy mu powiedziałam, że będziemy mieli dziecko, uderzył pięścią w szafę tak bardzo, że rozwalił drzwi. Ale nie mówił, że to nie jego dziecko, nic takiego. Bałam się, że będzie jak w filmach, że powie mi, że skoro spałam z nim, to dziecko może być każdego innego, ale nie… Zapytał tylko, czy chcę urodzić. Nie wiedziałam, czy chcę. Do głowy przychodziły mi różne myśli.
Ojciec przez kilka dni się do mnie nie odzywał. Unikał mnie. Potem powiedział, że będziemy musieli ponieść konsekwencje swoich czynów, ale mogę liczyć na ich pomoc… W końcu odbyliśmy poważną rozmowę, na którą moi rodzice zaprosili Michała i jego rodziców. Nikt już nie pytał, czy chcę urodzić, jakby opcja usunięcia ciąży w ogóle nie wchodziła w grę. Chodziło o to, gdzie będziemy mieszkali, z czego będziemy żyli, co z naszymi szkołami itd. Mieliśmy wielkie szczęście, że trafiliśmy na rodziców, którzy zareagowali tak, jak zareagowali.
Śmieszne, że moja pierwsza wizyta u ginekologa była związana z ciążą. Inne dziewczyny chodziły do lekarza, bo miały kłopoty z trądzikiem i nieregularnymi miesiączkami, a ja… ja miałam ustalić datę porodu. Mama znalazła dla mnie bardzo miłą i przyjemną panią doktor, która traktowała mnie jak każdą inną pacjentkę w ciąży. Kiedy w szóstym miesiącu dowiedziałam się, że urodzę dziewczynkę, przestałam myśleć o moim dziecku, jak o „czymś”. Jakoś pojęłam, że to człowiek. Znów brakuje mi słów.
Michał poszedł do pracy zaraz po maturze. Dostaliśmy mieszkanie po mojej babci. Dzięki pomocy rodziców urządziliśmy je skromnie i przeprowadziliśmy się do niego dwa miesiące przed porodem. Poszłam do liceum wieczorowego. Zaczęło się nasze dorosłe życie.
Urodziłam bez problemów dużą, zdrową dziewczynkę. Pierwszych kilka miesięcy macierzyństwa było dla mnie szokiem. Wiedziałam, że moje życie się zmieni, ale nie miałam pojęcia, że aż tak bardzo. Było nam bardzo trudno, choć nasi rodzice pomagali nam, jak mogli. Kiedy chodziłam na spacery z Bianką, wiele osób pytało, jak ma na imię moja siostrzyczka… Michał okazał się być dobrym ojcem, choć mieliśmy sporo kryzysów. Kiedy skończyłam 18 lat, wzięliśmy ślub.
Dziś nasza córka ma ponad trzy lata. Nie, nie żałuję niczego, choć musiałam bardzo szybko dorosnąć. Gdybym mogła cofnąć czas, poczekałabym z macierzyństwem, ale nie mogę powiedzieć, że żałuję… Czasu się cofnąć nie da. Z drugiej strony, gdyby nie tamto, nie miałabym Bianki. Nie ma czego żałować. Jest jak jest. Choć nie jest łatwo.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze