Kociarze
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuKiedy patrzę na swojego kota z pasją wyciągającego nitki z dywanu, obgryzającego listki kwiatków doniczkowych, wieszającego się na zasłonie, albo o czwartej nad ranem domagającego się zapełnienia miski jedzeniem, to poważnie zastanawiam się, dlaczego go właściwie wzięłam i w dodatku polubiłam. W ciągu swojego krótkiego pobytu w domu zdążył narobić więcej szkód niż pies i dwuletni synek razem wzięci.
— Zobacz, co zrobił TWÓJ kot — mój mąż z miną pod tytułem „a nie mówiłem, że lepiej wziąć drugiego psa” pokazuje mi kolejne zniszczenie. Tak, tak ! MÓJ kot radzi już sobie nawet z nowymi, drewnianymi oknami. Traktuje je jak ściankę wspinaczkową i zostawia dowody w postaci głębokich bruzd. Najwyraźniej jednak miłość jest ślepa, skoro nadal toleruję obecność tego pręgowanego, mruczącego nicponia, stwora z apatytem hipopotama, uwielbiającego doskonalić swoje umiejętności łowieckie na moich łydkach. Może mój kot rozmiękcza mi serce darami w postaci sztywnych myszy przynoszonych na taras? A może to urok jego zielono-żółtych oczu wpatrzonych we mnie, kiedy usiłuję skupić się na pracy a on beztrosko leży na klawiaturze? Doprawdy wszystkie uzasadnienia mojego kociarstwa są irracjonalne. Ale nie jestem w kociej miłości odosobniona.
Jeszcze niedawno z niedowierzaniem słuchałam wywodów moich poważnych wydawałoby się znajomych, którzy słowo kot potrafili zdrobnić na wszystkie sposoby. W tych opowieściach kicie i kiciusie były oczywiście bardzo mądre, piękne, sprytne i niemal codziennie robiły coś nadzwyczajnego. Dochodziło do tego, że mając jakieś krótkie pytanie zawodowe dzwoniłam do tych kolegów z pracy, którzy nie mają kota, żeby niewinnym pytaniem „co nowego?” nie prowokować, skądinąd ciekawych, ale niekończących się opowieści o ogoniastych podopiecznych. Odkąd mam kota, zmieniłam telefoniczne preferencje. Przecież praca nie ucierpi, jeżeli wymienimy się kilkoma najnowszymi anegdotami. Ooo, Iwona właśnie przesłała nowe zdjęcia Kity. Jest słodka!
Na imprezach służbowych i domowych zawsze prędzej czy później wyodrębnia się grupa kociarzy. Można ich poznać po szerokich uśmiechach, dumie malującej się na twarzach i podrapanych dłoniach. Tu natychmiast przychodzi na myśl skojarzenie z młodymi rodzicami, którzy o każdym gugu i dada swojego potomka opowiadają z przejęciem. Podobieństw jest więcej. Kociarze, tak jak rodzice mają problem ze słuchaniem o nadzwyczajności innych kotów. Bo przecież wiadomo, że to właśnie ich kociuś jest absolutnie wyjątkowy. Podczas parapetówki w naszym domu do późna w nocy wszyscy goście słuchali opowieści o kocie pani Basi, co to puszki z jedzeniem musi mieć podgrzane, bo choruje na gardło. I koniecznie łosoś w galaretce, taki wybredny!
Jeszcze niedawno posiadanie kota kojarzyło się ze starymi pannami lub lekko sfiksowanymi staruszkami. Wydawało się, że koty, to zwierzęta bardziej dla kobiet, bo swoim bezceremonialnym wskakiwaniem na kolana i akrobatycznym wyginaniem grzbietu wymuszają czułość. Obecnie kociarstwo nie rozróżnia płci, wieku ani statusu materialnego.
— Kociarstwo to choroba - twierdzi mój kolega Piotr z Krakowa. Sam się nią zaraził przez przypadek. Znajomy oddał mu kota przemyconego z Węgier pod pretekstem, że chce go zjeść jego pies. Kot został i rozprzestrzenił zarazki kociarstwa na Piotra i jego dziewczynę. Jak masz jednego kota, to tak jakbyś miał wszystkie – mówi teraz ze śmiechem i dokarmia piwniczne koty w kamienicy. Kika miesięcy temu zaadoptował Kiwaczka, kocią sierotę, która była taka biedna, głodna i samotna. Coś mi się wydaje, że na dwóch kotach tu się nie skończy.
U Ewy od dwóch kotów się zaczęło. Jednemu będzie smutno — przekonywała męża, który po kilku latach próśb i nalegań zgodził się na przygarnięcie kocięcia. Chyba specjalnie nie oponował, bo teraz po ich domu biegają dwa czarne niczym diabełki dachowce a Tomek dosłownie i w przenośni pozwala im wchodzić sobie na głowę. Ze zwolennika psów zmieniła się w znawcę kocich zwyczajów.
Najwięcej o kotach wie jednak moja siostra, od lat prowadząca w domu koci przytułek.
- Nie wiem, jak to się dzieje – mówi, ale ja wszędzie widzę koty potrzebujące pomocy. Nie wiem, czy inni ich nie widzą, czy też te koty specjalnie wychodzą, kiedy ja jestem w pobliżu. Faktem jest, że przez jej dom w ostatnim czasie przewinęło się kilkanaście burasów, pręgusów, łatków i rudzielców, które wyprowadzone z najrozmaitszych chorób trafiały potem do rodzin zastępczych. Mój białołapy kocur pochodzi właśnie z którejś z rozlicznych akcji kociego pogotowia mojej siostry. Chyba nie muszę dodawać, że po znajomości (w końcu od siostry, no nie?) trafił mi się zupełnie niezwykły kot!
Siostra należy do znanych sopockich łapaczek dachowców. Oprócz niej na terenie Trójmiasta działa Ola, pseudonim „koci hycel”. W aucie wozi podstawowe narzędzia do chwytania kotów – siatkę oraz klatkę. Nigdy nie wiadomo, kiedy trzeba będzie złapać jakiegoś bezdomnego kociaka, zawieść do weterynarza i rozpocząć akcję adopcyjną. W ten sposób kociarstwo zatacza coraz szersze kręgi.
W moim domu już zatoczyło. Czasami przyłapuję mojego męża na głaskaniu kota, usadowionego na jego kolanach. Stara się to robić niepostrzeżenie, żebym przypadkiem, nie posądziła go o sympatię dla Benka.
— Sam przyszedł, ja go nie wziąłem – tłumaczy się zazwyczaj z niepewną miną.
- A ręka to ci tak sama jeździ po jego futrze? – mam ochotę spytać. Kot został jego najwierniejszym kompanem podczas oglądania meczów. Wie zwierzak, jak podejść człowieka.
Wybaczcie, ale muszę skończyć opowieść. Benek daje mi znać, że miska pusta.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze