Lubię być kurą domową
MONIKA BOŁTRYK • dawno temuIch koleżanki pracują od rana do wieczora, robią kariery i awansują, a one mówią wprost - to mnie nie interesuje. Zajmują się domem i dziećmi, podczas, kiedy na rodzinę zarabiają ich mężowie. Akceptują swoją rolę, bo nic nie daje im takiej satysfakcji, jak zadbany dom, szczęśliwe dzieci i mąż.
Agnieszka (38 lat, Warszawa):
— Wiem, co to praca po 12 godzin na dobę. Ponad 10 lat świata nie widziałam poza aktami i paragrafami. Wtedy jeszcze mówiłam, że dom i dzieci to nie dla mnie. Jeszcze na czwartym roku prawa zaczęłam pracę w niewielkiej kancelarii. Byłam sekretarką, ale już miałam przedsmak walki na sali sądowej i tego uczucia, że uczestniczy się w ważnych sprawach. Kiedy skończyłam studia, zaczęłam pracę adwokata. Lubiłam adrenalinę, jaka jest na rozprawach. Przez te wszystkie lata praca była dla mnie najważniejsza i do głowy by mi nie przyszło, że może być inaczej. Czym trudniejsza sprawa, tym lepiej. Miałam swoje sukcesy, kiedy udawało mi się wywalczyć niższe wyroki dla oszustów, którzy i tak dalej będą oszukiwać. Zasypiałam z aktami. Po przebudzeniu od razu myślałam o tym, co mam dzisiaj do zrobienia.
I nagle, w momencie największych moich sukcesów poczułam, że jestem kompletnie nie na swoim miejscu. Zaczęłam pytać: „Po co to wszystko, dla kogo?”. Ostatni raz próg kancelarii przekroczyłam dwa lata temu, kiedy urodził się mój pierwszy synek Franek. Chcemy mieć jeszcze jedno dziecko. Mój mąż prowadzi własną firmę, stać nas na to, żebym nie pracowała. Nie żałuję, że nie wróciłam do firmy.
Wychowywanie dzieci tak, żeby były uczciwe, ma więcej sensu, niż obrona nieuczciwych. Kiedy chłopcy podrosną, chcę zaocznie studiować rusycystykę. Zawsze fascynowała mnie Rosja, może w przyszłości będę tłumaczką literatury. Wcześniej nie miałam czasu, żeby czytać. Już nie mam ambicji, żeby być kimś wielkim. Moje dzieci mają tyle mojego czasu, ile potrzebują. Najtrudniejsze dla mnie jest nie to, że nie mam już adrenaliny sali sądowej, nie zarabiam wielkich pieniędzy, ale wytłumaczenie moim koleżankom, że nie jestem nieszczęśliwą kurą domową, którą trzeba ratować, wyrwać z tego „marazmu”. W żaden marazm nie popadłam. Po prostu zrozumiałam, co jest dla mnie ważne. Czasami jest mi przykro, że nie potrafią wyjść poza schemat — biuro, podwyżka, awans i zobaczyć, że jest jeszcze jakiś inny świat, który też może być ciekawy i wartościowy.
Jola (29 lat, Lublin):
— Mój dom, to spełnienie moich marzeń. Studiowałam historię sztuki, ale zawsze wiedziałam, że nie będę prowadziła galerii, ani nie zostanę kuratorką. Nie marzyłam o poznawaniu największych artystów tego świata, ale o tym, żeby mieć dom z ogrodem, taki, jaki był u mojej babci. W dzieciństwie spędzałam u niej każde wakacje. Mieszkała na wsi, sama piekła chleb i ciasto drożdżowe. A wtedy w całym domu unosił się ten cudowny zapach. To zapach mojego dzieciństwa. I pamiętam, jak bardzo nie chciałam wracać do mieszkania w bloku.
Jestem jedynaczką. Moi rodzice ciężko pracowali, mama była pielęgniarką, tata montażystą w zakładach. Oboje chodzili do firm na zmiany, więc jak mieli na popołudnie, wracałam do kompletnie pustego domu. Myślałam, że jestem najbardziej samotnym dzieckiem na świecie.
Kiedy pobraliśmy się z Pawłem, oboje byliśmy młodzi i nie mieliśmy za wiele. Mieszkaliśmy w wynajmowanym mieszkaniu, uczyłam sztuki w szkole podstawowej, on był informatykiem. Zaryzykował, założył z kolegą firmę. Dziś mam swój wymarzony dom, pachnie w nim ciastem drożdżowym. Mamy córeczkę, niebawem urodzi się drugie dziecko. Sama sadzę warzywa, mamy sad, robię przetwory, pracy jest dużo od rana do wieczora. A do tego malutkie dziecko, w ciąży nie zawsze czuję się najlepiej. Paweł już tylko zajmuje się córeczką, on ciężko pracuje, więc nie wymagam od niego, żeby jeszcze pomagał mi w domu. Czasami więc padam z nóg. Ale kiedy wieczorem siadamy do kolacji, w naszym własnym, zadbanym domu, wiem, że wszystko jest na swoim miejscu. Takiego poczucia bezpieczeństwa i spełnienia, jakie daje mi moja rodzina, nie dałaby mi żadna, nawet najbardziej ambitna i dobrze płatna praca.
Spełniam się jako matka (chcemy mieć przynajmniej trójkę dzieci). Wydaje mi się, że wiele kobiet daje się zaprogramować na karierę, nie zastanawia się, czego chce, ale startuje w tym wyścigu, a potem już tylko biegnie i nie ma czasu, żeby pomyśleć, gdzie i po co.
Magda (41 lat, Wałbrzych):
- „Kura domowa” jeszcze kilka lat temu kojarzyła mi się z panią w dresie przybrudzonym jajecznicą i z wałkami na głowie, które pozostają tam od rana do wieczora. Wiecznie niezadowoloną i wiecznie gderającą. Jestem kurą domową i codziennie rano wstaję, wskakuję w dżinsy i koszulkę, czasami wkładam coś ekstra. I nie gderam.
Nie powiem, żebym od razu zaakceptowała i polubiła rolę pani domu. Trochę narzuciła mi ją sytuacja. Z bardzo skomplikowanym złamaniem nogi trafiłam na miesięczne zwolnienie, ale nie zrastała się tak, jak trzeba, więc zwolnienie przeciągało się. Rozumiem, że firma nie może działać bez księgowej, ale przecież nie chciałam tego wypadku. Miałam nadzieję, że po 14 latach pracy, kiedy może ze trzy razy byłam na zwolnieniu, jak chorowały dzieci, będą dla mnie wyrozumiali. Myliłam się, potraktowali mnie jak niepotrzebny, nieco już wybrakowany balast. Najpierw długa choroba, potem utrata pracy załamały mnie. Mąż tłumaczył, że nie ma się czym martwić, bo przecież utrzymamy się z jego pensji, ale tutaj chodziło o to, jak mnie potratowano.
Dzisiaj już wiem, że praca w domu ma dużo sensu. Moje dzieci w końcu mają przynajmniej matkę. Ojciec nadal dużo pracuje. Syn ma 13 lat i coraz częściej chce być z kolegami, córka 8 — ona częściej mnie potrzebuje. Moje dzieci wracają do domu, w którym jest obiad na stole. Od kiedy nie pracuję, wprowadziłam zwyczaj wspólnego jadania — przynajmniej raz dziennie zbieramy się wszyscy w jednym miejscu. Najczęściej przy kolacji.
Najbardziej bałam się, że zdziczeję, bo stracę kontakt z ludźmi, ale ludzie są też w innych miejscach, nie tylko w pracy. Mam koleżanki w klubie fitness. Spotykamy się często na kawę. Do tradycji należą już kolacje z oglądaniem filmu, które organizuję. Nasi znajomi bardzo je lubią. Każdy coś pichci. Jest dużo zabawy. Dopiero jak, zrezygnowałam z pracy, poczułam, że życie ma smak, bo mogę robić rzeczy, na które nigdy nie miałam czasu.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze