Mama też jest pani
LAURA BAKALARSKA • dawno temuMama Artura mieszka w tym samym bloku co my. Artur jest o dwa lata młodszy od Dziecia. I jeszcze trzy lata temu był Arturkiem. Arturek chodził do prywatnej szkoły. A właściwe – był wożony samochodem. Szkoła mieściła się na drugim końcu miasta. Po lekcjach Arturka przechwytywali dziadkowie. Mama odbierała Arturka po pracy, czyli koło jakiejś 21, i przywoziła do domu. Tak było dzień w dzień.
Czasem mijałyśmy się na schodach. Mama Artura miała szarą ze zmęczenia twarz i błędny wzrok. Ewidentnie pracowała jeszcze więcej i dłużej ode mnie.Potem tata Artura się wyprowadził. Arturek jakiś czas jeździł do szkoły sam, taksówką, bo jego mama miała jakiś wypadek i nie mogła prowadzić. Od nowego roku Arturek poszedł do szkoły publicznej. Chodził do niej sam, piechotą. W ciągu trzech miesięcy z niezaradnego dziecka stał się młodzieżą.
Chłopiec, który wszędzie był wożony samochodem, który nie chodził sam nawet do najbliższego spożywczego na rogu, w ciągu tych paru tygodni poznał osiedle jak własną kieszeń. Na angielski zaczął jeździć sam, autobusem. I – co ciekawe – urósł i zmężniał.Ale zmieniło się nie tylko dziecko.Mama Arturka przygarnęła drugiego kota. Potem kupiła psa. Obcięła włosy. Odmłodniała.
Kiedy ja wyjeżdżałam do pracy, ona wychodziła niespiesznie z psem po bułeczki. Zmieniła pracę – pracowała w domu. Praca w domu zmieniła i ją – stała się spokojna, wyluzowana. Po prostu nie ten sam człowiek. Sprzedała samochód, bo parkowanie pod domem przynosiło tylko postępującą jego ruinę – a to urwane lusterka, a to poprzebijane opony.Kiedy ja wracałam z roboty w stanie „nie wiem, gdzie mam przód, a gdzie tył, i nie odróżnię chłopca od dziewczynki”, mama Artura wyprowadzała psa na wieczorny spacer.Już nie była zmęczoną życiem mamą Artura, tylko panią Anią.
Gdy na nią patrzyłam, przypominało mi się, jak moja koleżanka Basia N. po burzliwym rozwodzie z pieśniarzem Janem Jakubem N. przez dwa lata siedziała w domu i samotnie wychowywała ich syna, Jana Jakuba N. Jr. Życie towarzyskie miała ubogie, damsko-męskie żadne. Po całodziennym samotnym użeraniu się z potomkiem padała na twarz i tyle ją widzieli. Czas wolny (ciekawe, czy to właśnie mają na myśli pisma dla kobiet, kiedy piszą „Poświęć tylko pół godziny dziennie wyłącznie dla siebie”?) przeznaczała na wywalczenie alimentów.
Aż wreszcie umówiła się na randkę. Dres i poplamione przez juniora sokiem podkoszulki zamieniła na porządną sukienkę. Na adidasy nawet nie spojrzała, tylko założyła ekstrawaganckie pantofelki. Umalowała się. Psiknęła perfumą wyjściową francuską. Weszła do pokoju, żeby pożegnać się z młodym, a on, kiedy ją ujrzał, wrzasnął z entuzjazmem i niedowierzaniem:
– Ooooo? Mama też jest pani!
Tak sobie myślę, że rodzice w oczach dzieci pod jednym względem są jak anioły – całkowicie pozbawieni płci. Nastolatki, które uświadamiają sobie, że rodzic jest nie tylko rodzicem, ale i kobietą lub mężczyzną, często nie chcą się z tym pogodzić. Przy czym zwykle bardziej dotyka to kobiety.Żeby było wszystko jasne: nie jest to ani wina nastolatek, ani tym bardziej ich matek. Problem tkwi w wymaganiach i oczekiwaniach, jakie stawia społeczeństwo kobietom. Równouprawnienie stało się pułapką, słowem-wytrychem, które pozwala na wykorzystywanie kobiet. Pracują w pracy, pracują w domu – czyli na dwa etaty. W tym kontekście porady z kobiecych czasopism „Poświęć na swoje przyjemności tylko pół godziny dziennie” wydają się gorzką kpiną.
Kiedyś, przez zupełny przypadek, przez chwilę byłam mężczyzną. Mało tego. Nie dość, że mężczyzną, to jeszcze tatą Mariuszka. To było tak. W jednej z prac wstecz nie fraternizowałam się z nikim. Ale raz trafiły się połączone imieniny głównej księgowej oraz kadrowej. Nie miałam wyjścia, musiałam się napić. Niby tylko jeden kieliszek, ale za to jakiejś wyjątkowo cuchnącej wódy. Po czym udałam się po dziecko do żłobka. Żłobki wtedy podlegały służbie zdrowia i wydawanie dziecka to był cały rytuał. I słyszę taki oto tekst (rozmawia pani dyrektor z wychowawczynią):
– W całej szatni śmierdzi wódką. To znowu ten tata Mariuszka! Trzeba zadzwonić do matki i powiedzieć, że nie będziemy wydawać dziecka ojcu w takim stanie.
I niech mi kto powie, że tata Mariuszka to ma nieklawe życie. I napić się może, i po dzieciaka nie musi chodzić.A mama Mariuszka? Zapewne nie wygląda jak pani, bo coś mi się nie widzi, żeby miała choćby „piętnaście minut dziennie tylko dla siebie”.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze