Laif w klabie
SONIA LIPSCHITZ • dawno temuPrzemiana muzyki dyskotekowej w klubową, a co za tym idzie, gloryfikacja tego rodzaju muzyki oraz spędzania czasu w zadymionych przybytkach tzw. kultury klubowej nastąpiła w Polsce już kilka lat temu. Osoby z awersją do rozcieńczanego piwa i zadymionych pomieszczeń o nadmiernej emisji decybeli powinny się od tego sposobu spędzania czasu trzymać z daleka. To wiadomo. O czym jednak pisze się w pismach przeznaczonych dla fanów tego nurtu w rozrywce? Musiałam sprawdzić.
Na okładce pisma Laif widzimy brunetkę, przyodzianą w ciuchy z wyraźnym logo Reeboka. Jak zgaduję, jest to Diana D’Rouz – polska didżejka. Wywiad z nią jest clou numeru, ale to nie znaczy, że nic więcej ciekawego nie da się znaleźć. Weźmy taki artykuł pt. „Dyscyplina klubowa”. Na trzech szpaltach, umajonych nieostrym zdjęciem klubowej niuni, niejaki pan Cortez rozpacza, że w jego branży nie wszyscy się ze sobą lubią i skutkuje to czasem ostracyzmem towarzyskim, jeśli pokażesz się lub inaczej — publicznie zamanifestujesz ciepłe uczucia pod adresem osoby, której ktoś inny aktualnie nie lubi. Panie Cortez, czy angielskie powiedzenie „get a life” jest panu znane? Nigdy i nigdzie nie nie było, nie jest i nie będzie tak, żeby wszyscy się lubili. Ponadto, lansowanie swoich opinii jako obiektywnych tudzież obowiązujących to też nic nowego czy dziwnego. Robi to prawie każdy, kto jest w stanie. Zresztą, nie podejrzewam, żeby pan Cortez tego nie wiedział. Po prostu, obraził się na kogoś i stąd jego publiczne żale.
Publiczna jest też kolejna strona magazynu. Ściśle biorąc, jest to zapis SMS-ów wysłanych przez czytelników do redakcji. Jeśli są ludzie przekonani, że Laif to pismo czytane przez elitę intelektualną tego kraju, to spieszę donieść, że najwyraźniej elita nie odczuwa chęci korespondowania z redakcją. Oto kilka przykładów – zachowałam oryginalną pisownię:
Hejlaifiku-technoelfiku:)
Jawlasnieczytamtwojenowewydanieisluchamplytkidjemersonaioczywisciejakzwykleplytkaiga
zetkasaprzesadzone:)pozdrowieniadlaekipkizpyrzycula
Mega wielkie zainteresowanie! Siemasz laifik sedze palac a palac to mysle!:) Beka jest pozdro dla każdego kto czyta ten tekst * info
Ni edob orse ksupow oduj etrudn osc iwczyt aniu
Zaprawdę, papier jest cierpliwy.
Zarówno liczba reklam, jak i sesje modowe upodobniają Laif do magazynów kobiecych. Tyle tylko, że w takim Glamour czy Cosmo pojawiają się ubrania różnych marek. W Laifie modelka prezentuje ubrania tylko jednej firmy i tylko jednej linii. Mimo to, na czwartym zdjęciu pojawia się otwarta paczka papierosów znanej francuskiej marki – czy fotograf naczytał się „Generacji P” Pielewina, czy zwyczajnie ma bałagan w studiu? Tak czy owak, ten subtelny jak lądujący w basenie słoń przykład kryptoreklamy jest raczej żałosny. Droga redakcjo, jeśli otrzymujecie gratyfikację finansową od producenta papierosów, skłońcie go do zasponsorowania zlotu waszych czytelników – bo to może zrobić w zgodzie z prawem. Pokątne podtykanie etykietki szlugów jest bardzo nietrendy. Nie odwołam się do etyki, bo nie wiem, czy w waszym coolowym magazynie znacie to pojęcie, za to słówka trendy i nietrendy z pewnością.
Kilka następnych stron – i znów sesja. Modowa? Nie. Trudno uznać przydatność zdjęć, gdzie prezentowana odzież pochodzi albo z secondhandu, albo jest własnością modela lub stylisty. Dobrze za to widać, kto za to zapłacił. Tym razem jest to marka alkoholu – i na dwóch zdjęciach pojawia się pięć razy. Polecam zaproponować producentowi to samo, co firmie od fajek – a nuż się skuszą?
Idźmy dalej. Niejaka Fidelity Kastrow odkrywa przed nami tajniki clubbingu po drugiej stronie oceanu. Zaczyna jednak od zwierzenia, że clubbing zawsze ją fascynował. Szczególnie kuszący zawsze był dla niej aspekt naukowy – czyli, jak Fidelity sama wyjaśnia z rozbrajającą szczerością – poznawanie dziwnie ubranych ludzi. Prawdziwi szczęściarze poznają w klubach gwiazdy porno, oddane swojej pracy. Znak czasów – kiedyś w dobrym tonie było mieć w gronie znajomych lekarza, prawnika, profesora uniwersytetu, dziś poleca się stawiać drinki gwiazdom porno i jegomościom w obcisłych skórzanych portkach.
Fidelity daje także upust swojej niechęci do pana nazwiskiem Robert Bork, z uwagi na jego niechęć do „wściekłych feministek, homoseksualistów, działaczy walczących o środowisko i prawa zwierząt”. Jej sposobem na karę dla niego ma być wysłanie mu wibratora w kształcie członka. Wzruszające, ale nie ma się nijak do opisu sceny clubbingowej w USA. Czyżby zapiski Fidelity wyciągnięte były na żywca z jej bloga?
Wrażenia Fidelity pokrótce wyglądają tak – w USA jest niefajnie, bo nie można palić w miejscach publicznych, osoby poniżej 21. roku życia nie mogą strzelić piwka w klubie, a same kluby są zamykane wcześnie. Zdrowy rozsądek podpowiada mi, że tylko ostatnia uwaga dotyczy zabawy jako takiej. Picie i palenie (czegokolwiek) to prywatna sprawa każdego człowieka i do tej pory żyłam w przekonaniu, że nie jest elementem koniecznym zabaw przy muzyce. Ponieważ jednak redakcja zdecydowała się pociąć zwierzenia Fidelity na kawałki, niewykluczone, że sens jej wypowiedzi pojawi się dopiero w następnym wydaniu magazynu. To nie wszystko, co redakcja ma do powiedzenia na temat clubbingu w USA. Czy raczej: to nie jedyny tekst, który dało radę tanio wyrwać. Po odwróceniu strony natykamy się na fragment książki pisanej przez selekcjonerkę. Jak przyznaje sama redakcja, autorka lepiej nadaje się do odsiewania niewystarczająco trendy gości z bramki, niż do pisania – i nie ma w tym cienia przesady. Zamieszczony fragment ma w sobie kunszt szkolnego wypracowania i porywa jak opis schematu rozrodczego stawonogów. Skoro było wiadomo, że to chała, po co to drukować?
Po kolejnej stronie udającej redakcyjną, a będącej reklamą bardzo “nietwarzowego” modelu butów, przechodzimy do wywiadu z didżejką z okładki. Nie jest tego dużo. Z rozkładówki, po wrzuceniu całostronicowego zdjęcia, tytułu oraz leadu opisującego mentorów Diany, zostało pół strony. W sam raz na wywiad. Dowiadujemy się, że Diana ma ksywę D-Rouz, bo Rouz to po holendersku róża, a ona jest taką czarną różą. Ponadto, Diana dzieli się spostrzeżeniem, że nie wszyscy w branży lubią się ze wszystkimi. Diana delikatnie reklamuje też agencję, z którą współpracuje oraz zapowiada swoją płytę. I to byłoby na tyle. Rozumiem, że didżejka niekoniecznie jest najbłyskotliwszą i najbardziej wygadaną osobą na świecie – nie musi być. Ale robienie tematu okładkowego z wywiadu, który da się przeczytać w dwie minuty? Najwyraźniej redakcja Laifa jest zdania, że zbyt duża ilość tekstu zniechęci czytelnika.
Artykuł o marihuanie, pozornie przykuwający, całkowicie nic nie wnosi do tematu – już to wiemy, czytaliśmy, słyszeliśmy. Czyżby znów redakcja cięła koszty artykułów i kupiła odgrzewany kotlet?
Dzięki lekturze pisma czytelnik może się dowiedzieć, za kim należy się rozglądać w klubie, co czują inni czytający Laif, jak nazywa się agencja współpracująca z polską didżejką i jakie to smutne, że nie wszyscy się lubią. Laif powinien mieć na okładce ostrzeżenia podobne do tych, jakie drukowane są na opakowaniach papierosów – lektura tego periodyku ogłupia. O ile chodzenie do klubów i podskakiwanie przy muzyce stworzonej przy użyciu zapętlonej melodyjki z zegarka oraz przyspieszonym ekstatycznym jęku z filmu „Włóż go przez kratę 4” jest całkowicie OK i bywa miłą rozrywką, o tyle czytanie pisma traktującego o tym, co powyżej, jest torturą dla każdego o ilorazie inteligencji wyższym niż dwucyfrowy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze