Eko-mamy atakują
JOANNA SZWECHŁOWICZ • dawno temuTwoje dziecko ogląda telewizję? Zostanie psychopatą, w dodatku krótkowzrocznym. Dajesz mu czekoladę? Uzależniasz je od cukru i skazujesz na sztuczną szczękę w wieku lat trzydziestu. Zakładasz mu pampersy? Przez ciebie giną lasy i tworzą się hałdy śmieci. Nie nosisz dziecka w chuście, a wozisz w wózku? Skazujesz je na lęk i poczucie odrzucenia. I z pewnością nie jesteś eko-mamą.
Podobne podejście do wychowania zaprezentowała ostatnio piosenkarka Reni Jusis. Portale internetowe zawrzały, gdy ogłosiła, że nie chce szczepić swojego synka. Zamiast tego poczeka, aż syn zbuduje naturalną odporność. Dziecko noszone jest też oczywiście w chuście, nie je przetworzonej żywności i nie ma plastikowych zabawek. Ubranka prane są przy pomocy orzechów. Internauci dość zgodnym chórem orzekli, że Jusis zwariowała, a jej dziecko czeka ciężka przyszłość, bo będzie chorowitym odludkiem nieznającym zdobyczy cywilizacji. A w ogóle, jak jest taka ekologiczna, to niech zamieszka w lepiance i żywi się jagodami oraz własnoręcznie upieczonym chlebem. Do tego powinna chodzić w lnianej koszulinie. A jej partner, Tomek Makowiecki, ma przeje… z taką ekologiczną sekciarką. Przecież tak się żyć nie da.
Moja znajoma z kolei twierdzi, że wychowywać powinno się tak, jak robiły to nasze prababki. Dziecko w chustę i na pole, tfu, chciałam napisać: do pracy. Nie wciela tej zasady w życie tylko dlatego, że, jak twierdzi, w jej miejscu zatrudnienia jest niezdrowa atmosfera. Jeszcze dziecko by przesiąkło biurowym klimatem. Ale w idealnym świecie tak właśnie by robiła. Nigdy nie kupiła też córeczce nowych ubrań. Jej zdaniem na świecie jest masa dziecięcych ubranek i akcesoriów, które rodzice powinni puszczać w obieg, kiedy ich pociecha wyrasta. Potem, jeśli będą mieli kolejną, wszystko do nich wróci. Jednym słowem: w przyrodzie nic nie ginie. Jej dziecko karmione jest oczywiście wyłącznie piersią (zgodnie z planami tak ma być jeszcze dwa lata), a śpi tylko z rodzicami (bo czy znacie jakieś zwierzęta, które wyrzucają młode z legowiska, żeby nauczyły się spać same?). Nie potrzebuje więc butelek, podgrzewaczy, laktatorów, a nawet kołyski czy łóżeczka. Takie rzeczy jak wielorazowe pieluszki prane w orzechach to dla mojej znajomej oczywista oczywistość.
No i jak to ocenić? Fanaberia warszawskich mam, które nie mają co robić z czasem, więc postanowiły wykorzystać go na pranie wielorazowych pieluszek? Najłatwiej byłoby tak to skwitować: ot, kolejna głupia moda. Ale z drugiej strony, kiedy patrzę na matki wydające całe pensje na wypasione wózki, kupujące góry szmatek, których dziecko nie zdąży nawet założyć, bo wcześniej wyrośnie i karmiące swoje dzieci rozmaitymi deserkami, gdzie więcej jest cukru niż mleka… hm, sama się poważnie zastanawiam, czy te ekologiczne mamy mają rację? Czy nie jest tak, że ich, czasami rzeczywiście śmieszna „ideologia”, nie jest po prostu naturalną reakcją na współczesną obsesję zasypywania dzieci różnymi przedmiotami, które mają mu przynieść radość, a rodzicom dać poczucie, że wspaniale wywiązują się ze swojej roli? Popatrzcie na reklamy skierowane do matek: blond aniołki uśmiechają się w nich do swych urodziwych matek (granych przez panie w wieku studenckim, co jest osobną, wartą refleksji kwestią: w gimnazjum te dzieci urodziły czy jak?). W nagrodę otrzymują jakieś czekoladowe jajka czy inne batoniki albo wymyślne zabawki. Przekaz: kup swojemu dziecku to i to, a będzie miłe i grzeczne, może i ty nawet wyładniejesz. Potomstwo będzie ci wdzięczne i zasłużysz na miłość. Jakby sednem wychowywania dziecka było kupowanie mu różnych rzeczy i podwyższanie PKB. A przecież możemy stracić pracę lub zachorować. A wtedy co? Dziecko pozbawione najnowszych gadżetów powinno przestać nas kochać?
Eko-mama może macherom od reklamy powiedzieć: sorry, moje dziecko tego wszystkiego nie potrzebuje. I tak je wychować, że naprawdę bez wielu „niezbędnych” rzeczy sobie poradzi. Jeśli dziś nie musi jeździć nowym wózkiem, to za trzydzieści lat nie będzie leczyć kompleksów nowym samochodem na kredyt. Bo ekologia ekologią, ale coś jest chyba w tym, że wychowujemy nasze dzieci na małych konsumpcjonistów, którzy nie będą mogli się powstrzymać przed kupowaniem, jakby to miało dawać szczęście. Nie jest chyba przypadkiem, że wśród eko-mam tak dużo jest osób zamożnych i wykształconych. Stać je na rozmaite dziecięce gadżety, ale świadomie z nich rezygnują. Te pieniądze można przecież odłożyć na lokatę i wręczyć dziecku na osiemnaste urodziny. A ile wydajecie na różne reklamowane gadżety, sztuczne słodycze i pseudo-edukacyjne zabawki? To mogą być tysiące złotych. Pieniądze te tak naprawdę wyrzucamy w błoto, bo zwykle okazuje się, że najlepszą zabawką jest łyżka lub drewniany klocek, a doskonale edukuje bajka opowiadana darmowo przez mamę. Ekologiczne wychowanie może być więc także wychowaniem oszczędnym. W dobie kryzysu to bezcenna zaleta.
Jeśli więc nie wzrusza was dziura ozonowa albo amazońskie lasy, zastanówcie się przynajmniej, czy niektóre pomysły eko-mam nie wpłyną pozytywnie na waszą kieszeń.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze