15 kg w 15 tygodni. Dieta Montignac
MONIKA ZALEWSKA • dawno temuKiedyś jadłam co chciałam, nie zważając na kaloryczność i pory posiłków, nigdy nie stosowałam żadnej diety, traktując ją jak zamach na moją wolność. Gdy po dwóch ciążach przytyłam 15 kilogramów, postanowiłam coś z tym zrobić. Chciałam znów zmieścić się w rozmiar 38, wsunąć ukochane dżinsy w rozmiarze 29 oraz bluzeczki w niedużym M. Zaczęłam stosować dietę.
Jestem kobietą, której snu z powiek nigdy nie spędzała myśl, by mieć figurę modelki. Zawsze wyglądałam zwyczajnie, a dwa kilogramy w górę czy w dół nie miały dla mnie znaczenia. Jadłam co chciałam, nie zważając na kaloryczność i pory posiłków, nigdy też nie stosowałam żadnej diety, traktując ją jako zawracanie głowy i zamach na mą wolność. Swój stosunek do powyższego zmieniłam, gdy po dwóch ciążach, przez ostatnie dwa lata funkcjonowałam w trybie głodowym tylko po to, by swą nadwagę utrzymać na poziomie… 15 kilogramów.
Któregoś dnia spojrzałam za okno (schyłek lata), potem na swoją szafę (tęskne wspomnienie rozmiaru 38) i na widok ukochanych dżinsów w rozmiarze 29 oraz bluzeczki w niedużym M, łza zakręciła mi się w oku. I powiedziałam „dość!”. W wyszukiwarkę internetową wpisałam „odchudzanie” i tak wpadłam na trop diety Montignac. Nabrałam wiatru w żagle — czytałam i czytałam, aż poczułam, że ogrom informacji studzi mnie i przytłacza. Na szczęście natknęłam się na pamiętniki kobiet, które faktycznie schudły: pokazywały swoje zdjęcia, notowały realne sukcesy.
Uwierzyłam w dietę, postanowiłam uwierzyć też w siebie. Przez kolejne dwa dni zagrzewałam się do walki – spisywałam zasady, przykładowe jadłospisy, listy produktów zakazanych, proste przepisy. Powiesiłam je na drzwiach lodówki.
Rewolucyjne zmiany zaczęłam wprowadzać z marszu, w zwykły czwartek. Wszelkie montignacowe mądrości znałam już niemal na pamięć, ale gdy przyszedł czas na zakupy i stanęłam przed chłodziarką, nie wiedziałam nic. Zgłupiałam – co jest tłuszczem, co węglowodanem? Co powinnam zjeść, a na co nawet nie mogę zerkać? W rezultacie zakupienie podstawowych produktów na dwa dni zajęło mi tyle czasu, ile zrobienie zapasów na miesięczny wakacyjny wypad.
Przez pierwsze dwa tygodnie diety byłam bardzo przejęta, żyłam jak w amoku. Dziś widzę — trochę przesadziłam z powagą i zacięciem. W rezultacie były momenty, że bałam się jeść w ogóle. Ba – z wrażenia nie pamiętałam, co i kiedy mogę pić! To były ciężkie dni: mój organizm nie bardzo wiedział, czego ma się spodziewać, drastycznie bowiem zmieniło się i moje menu, i pory posiłków; dodatkowo „odcukrzałam się” - pojawiły się irytujące tiki powiek, skurcze łydek, ogólne oszołomienie i „natręctwa cukiernicze”. Byłam głodna, zła i nieszczęśliwa – na widok ciastek niemal wyłam, a na wspomnienie owoców żądałam, by natychmiast przykuto mnie do kaloryfera. Ale miałam wizję – siebie „po”; tłumaczyłam sama sobie, że warto, że powinnam, że jeszcze chwila. Mnie – łasuchowi, sybarycie, hedonistce – naprawdę nie było lekko.
W powszechnej opinii dieta Montignac jest droga i pracochłonna. Otóż niekoniecznie – ja jadłam, żeby jeść - nie miałam ani czasu, ani chęci, by realizować się kulinarnie. Nie chciałam też, by moje życie kręciło się wyłącznie wokół garów. Swój ambitny plan chciałam zrealizować jak najmniejszymi nakładami: i tak miast kurczaka po libańsku z sałatką grecką, jadłam ugotowane udo kury z surowymi pomidorami, zamiast filetów z piersi kurczaka zapiekanych z mozzarellą i suszonymi pomidorami – makaron z cebulą i tuńczykiem. Kulinarnym rozkoszom oddawałam się sporadycznie, zazwyczaj w weekendy, kiedy z niedoboru zajęć zaczynały dręczyć mnie pokusy.
Dieta Montignac jest naprawdę przyjaznym sposobem odżywiania — nie każe ograniczać ilości pokarmu, nie dba o kalorie. Dyktuje jedynie, czego należy unikać w swoim jadłospisie i jak prawidłowo komponować posiłki. Z początku w głowie miałam chaos, z czasem ułożyłam swój dekalog. Szybko zaczęłam działaś intuicyjnie. Zakodowałam sobie, że przede wszystkim muszę jeść, by organizm znów nie przestawił się na tryb głodowy (i nie magazynował zapasów na wszelki wypadek). Pamiętając, że między posiłkami przerwa powinna wynosić: po posiłku tłuszczowym 4 godziny, po węglowodanowym 3 godziny, jednak nie więcej niż 6 — jadłam 3 razy dziennie: około godziny ósmej, koło trzynastej i po siedemnastej, pijąc na drugie śniadanie gorzką kawę. Uważałam na poziom cukru we krwi. Jeśli spożywałam produkty dozwolone, ale podnoszące jego poziom – zaraz jadłam to, co go obniżało. Nie dopuszczałam, by organizm na skutek wysokiego stężenia po posiłku, wydzielał nadmiar insuliny (co jest przyczyną tycia).
Jadłam tyle, ile chciałam (wyjątek stanowił: makaron – na raz jadłam go do 100 g suchej masy; twaróg również 100 g). Nie łączyłam pewnych produktów w jednym posiłku, a niektóre z diety wyłączyłam w ogóle. Nie jadłam: ziemniaków, białej mąki, kukurydzy, białego ryżu, białego pieczywa, cukru, słodyczy, dżemów, miodu i wielu owoców (właściwie tylko jabłka i mandarynki pół godziny przed śniadaniem).
Dla uproszczenia, produkty podzieliłam na dwie grupy: węglowodany – najczęściej używałam makaronu z mąki z pełnego ziarna, ryżu basmati i dzikiego, kaszy, chleba Wasa lub graham, nabiału do 1,5% (im bliżej 0% tym lepiej), tuńczyka z wody, dżemu słodzonego fruktozą; tłuszcze — mięsa, ryby, sery, jajka, nabiał powyżej 18% (im wyżej tym lepiej), tuńczyk w oleju. Wszystkie zaś posiłki komponowałam w obrębie grup i tak: jadłam dania węglowodanowe (nie wrzucałam doń tłuszczu) lub tłuszczowe (posiłek bez węglowodanów). Do każdego śniadania, obiadu i kolacji dodawałam spore ilości surowych warzyw (powinno ich być objętościowo tyle, ile pozostałych produktów składających się na porcję), głównie pomidorów. Pamiętałam, by w tygodniu było co najmniej 7 posiłków tłuszczowych, najczęściej jednak dziennie jadłam 2 posiłki tłuszczowe i 1 węglowodanowy.
Na diecie trwałam od września do grudnia – dokładnie 15 tygodni. Przez pierwszy miesiąc diety, nie głodując, nie ćwicząc i przede wszystkim – jedząc, schudłam… około 9 kilogramów. Kolejne tygodnie to lekko deprymująca, na szczęście chwilowa stabilizacja wagi i znów jej spadek – mniej więcej kilogram na tydzień. W rezultacie zrealizowałam swój plan i schudłam 15 kilogramów, tak jak założyłam — do końca roku.
Po trudnych początkach, moje życie zmieniało się z dnia na dzień: wyglądałam coraz młodziej, czułam się coraz zdrowsza, miałam coraz więcej energii. Zaczęłam nosić ubrania sprzed drugiej ciąży, potem sprzed pierwszej, następnie odkopałam swoje panieńskie sztruksy i mikre golfiki. Od ponad dwóch miesięcy, choć nadal żyję w duchu Montignaca, podjadam i wafelki, i ciasteczka, i pizzę. Trzymam jednak fason i osiągniętą wagę, próbując jednocześnie zapomnieć o okresie, kiedy wyglądałam i czułam się jak nieszczęśliwa mamuśka. Dziś dużo o tym mówię i pomagam innym, którzy proszą o wskazówki. Wiem, że wsparcie dużo daje — sama miałam takie przyjazne ramię – i może też dzięki niemu dziś jestem dowodem na to, że chcieć to móc. Tylko trzeba mieć motywację. I dać sobie szansę.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze