Feministką być
URSZULA • dawno temuMówisz, że jesteś feministką i słyszysz niekończące się tyrady o niedorżniętych babach z zarośniętymi pachami, które same nie wiedzą, o czym mówią i kopią faceta w jaja, kiedy chce przepuścić je w drzwiach. Mówisz, że nie jesteś feministką i słyszysz o tym, ile szkody takie kobiety jak ty wyrządzają biednym wiejskim niewiastom, bitym i poniżanym przez mężów, bo nie mają one wystarczającej świadomości swoich praw, żeby się swojej nędznej sytuacji przeciwstawić.
No i zeszło na feminizm. A to jest temat, który nieodmiennie przyprawia mnie o dreszcz obrzydzenia. No bo nigdy nie wiadomo, co powiedzieć. Dlatego jestem zdania, że tego tematu należy unikać jak ognia. Niestety, nie zawsze się udaje. Tak jak ostatnio.
— Ula, a ty jesteś feministką? – Monika przerwała mi sączenie czerwonego wina, któremu w zamyśleniu oddawałam się od pół godziny. Byliśmy na przeraźliwie nudnej kolacji u znajomych mojego chłopaka. Oprócz nas były tam dwie pary. Wszyscy wykładają na uniwersytecie jakieś przedmioty w stylu socjologii czy filozofii, więc każda kolacja z nimi, zwłaszcza po kilku butelkach wina, przeradza się w zażartą kłótnię ideologiczną na jakiś bardzo skomplikowany temat. Ponieważ średnio mnie to wszystko obchodzi, podczas tych spotkań czuję się jak typowa blond Cosmodziewczyna. Zajmuję się popijaniem wina i obmyślaniem, jakie ciuchy włożę przez trzy kolejne dni. Tym razem jednak nie udało mi się wywinąć tak łatwo.
– No, jesteś czy nie jesteś? – dopytywała się Monika.
– Nie jestem – odpowiedziałam i zaczęłam żałować tej odpowiedzi już po kilku sekundach, kiedy przy stole zapadło krępujące milczenie. Znowu nie trafiłam z odpowiedzią.
— A dlaczego? No jak to tak? W dzisiejszych czasach? – do ataku ruszyły wszystkie obecne na kolacji dziewczyny.
— Bo nie mam czasu – broniłam się. – Żeby się dowiedzieć, czy jestem feministką, musiałabym najpierw ustalić jakąś spójną definicję feminizmu, co wymagałoby przeczytania całej masy napisanych na ten temat książek. Dopiero wtedy mogłabym wyrobić sobie jakiś spójny pogląd na całą sprawę. A że mam lepsze rzeczy do roboty niż czytanie tych dzieł, roboczo mówię, że feministką nie jestem.
Odpowiedź, wydawałaby się sensowna, ale nie podziałała. Przez resztę wieczoru musiałam wysłuchiwać opowieści o tym, jak one nie lubią, kiedy kobiety tak gadają, bo to oznacza, że w odwiecznym konflikcie płci stają po stronie mężczyzn i w ten sposób ułatwiają im poniżanie kobiet i sprowadzanie ich do roli przedmiotu, pokojówki i pomocy kuchennej. No bo, jak mężczyzna słyszy, że kobieta nie jest feministką, to od razu traktuje to jako przyzwolenie, że może ją podszczypywać i zaglądać jej w dekolt, a ona z uśmiechem na ustach zrobi wszystko, co będzie chciał.
Cała ta rozmowa niespecjalnie zrobiła na mnie wrażenie i myślę, że dość szybko bym o niej zapomniała, gdyby nie pewne wydarzenie. Otóż jakiś czas później los rzucił mnie w sobotni wieczór na babską imprezę do koleżanki. Piłyśmy całą noc wino i oglądałyśmy głupie filmy, a rano na straszliwym kacu zwlekłyśmy się z łóżka i poszłyśmy do pobliskiej knajpki na jakąś sensowną jajecznicę na śniadanie. I wtedy właśnie zobaczyłam ich – Monikę z mężem naszej wspólnej koleżanki Agnieszki. Jedli razem śniadanie, chichocząc i przytulając się. Bynajmniej nie sprawiali wrażenia pary przyjaciół, którzy spotkali się tu przypadkiem. Agnieszka niedawno urodziła dziecko i właśnie zapewne się nim zajmowała. Jej mąż natomiast z pewnością był akurat w bardzo ważnej „delegacji” albo na spotkaniu z kolegami. A tym czasem tak naprawdę zadawał się z naszą wspólną znajomą.
Przemknęłyśmy z koleżankami bokiem tak, aby nas nie zauważyli i poszłyśmy na śniadanie gdzie indziej. I wtedy właśnie uświadomiłam sobie, dlaczego nie jestem feministką. Otóż pierwsza kobieta, jaką poznałam, która otwarcie obnosiła się ze swoimi feministycznymi poglądami, za moimi plecami usiłowała zaprosić mojego chłopaka do łóżkowego trójkąta ze swoją koleżanką. Druga, która przyznawała się do tej szczytnej idei, tłumaczyła mojej najlepszej przyjaciółce, że musi koniecznie zakończyć związek ze swoim ówczesnym chłopakiem, ponieważ ten ją krzywdzi i zamienia jej życie w piekło, po czym, kiedy Gosia faktycznie z nim zerwała, feministka była pierwsza w kolejce, żeby zająć jej miejsce. No i teraz Monika, która opowiada, że ja, nie będąc feministką, uchylam się od solidarności z kobietami, po czym pokątnie romansuje z żonatym facetem, podczas, kiedy jego świeżo upieczona żona piastuje dziecko.
Może i jestem szowinistyczną świnią, ale coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że kobiety tak otwarcie deklarują, że są feministkami wyłącznie po to, by sprawić na facetach wrażenie nowoczesnych i wyzwolonych. Dzięki temu faceci wiedzą, że mogą sobie na więcej pozwolić i jeżeli kogoś będą szczypać w tyłek i zaglądać w dekolt, to raczej właśnie taką pseudofeministkę.
Jeżeli chodzi o mnie, to pozostanę przy swoich zacofanych i wstecznych poglądach, rodem ze Średniowiecza i pozwolę sobie być lojalna względem swoich przyjaciółek i nie sypiać z ich mężami, kiedy nie patrzą.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze