Miłość to za mało
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuKrzyś urodził się w rodzinie alkoholików i narkomanów. Kiedy miał dwa lata, któryś z sąsiadów ulitował się nad nim i starszą siostrą i doniósł policji, że dzieci są zaniedbywane. Trafił do domu dziecka, prowadzonego przez siostry zakonne. Chłopiec już nie głodował i przestał się tak bardzo bać ludzi. Po dwóch latach zakonnice znalazły dla niego rodzinę zastępczą.
Nazwę chłopca Krzysiem. Jego mama niech będzie Olą, a tata Michaelem. Moi bohaterowie wolą zmienić imiona.
Krzyś ma dziś czternaście lat. Ola i Michael nie są jego prawdziwymi rodzicami. Adoptowali go, kiedy miał siedem lat. O tych siedmiu latach razem z Krzysiem Ola mówi: piekło.
Ale od początku.
W nowym domu Krzyś zastał starszego brata, mamę i tatę. Mężczyzna był małomówny i surowy, kobieta ciągle wściekała się bez powodu, a starszy brat często go bił. Krzyś jednak ze wszystkich sił starał się zdobyć zaufanie tych ludzi. Najbardziej na świecie zależało mu na tym, żeby go pokochali. Dlatego pewnie nie powiedział nikomu o tym, że matka co wieczór podtapia go w wannie. Dlatego tak dzielnie znosił bicie. Starał się jeszcze bardziej być dobrym dzieckiem, bo wierzył, że któregoś dnia zasłuży sobie wreszcie na miłość rodziców.
Nie zasłużył. Po dwóch latach wspólnego życia, zawieźli go do szpitala. Dopiero później Krzyś dowiedział się, że to szpital psychiatryczny. Przez osiem miesięcy pobytu w szpitalu rodzice odwiedzili go pięć razy. Przez ostatnie dwa miesiące nie pojawili się wcale.
Ze szpitala zawieziono Krzysia do domu dziecka. Spędził tam rok. Jego dramatyczną historię opisano w lokalnej gazecie. Ola przeczytała tę historię przez przypadek. Choć miała prawie czterdzieści lat i nigdy nie chciała mieć dzieci, poczuła bardzo wyraźnie, że tylko ona może pomóc temu chłopcu. Odwiedziła go jeszcze tego samego dnia. I jeszcze tego samego wieczoru zadzwoniła do Francji, gdzie mieszkała z mężem (w Polsce bywała tylko w interesach), mówiąc mu, że właśnie spotkała dziś ich syna. Michael milczał dłuższą chwilę, a potem upewnił się, że Ola rzeczywiście chce adoptować dziecko. Chciała. Wiedział, że to mądra kobieta, ufał jej bezgranicznie. Zgodził się.
Procedura adopcyjna trwała długo, choć Ola i Michael robili wszystko, żeby jak najszybciej wyciągnąć Krzysia z domu dziecka. Sprawę adopcji dodatkowo komplikował fakt, że Krzyś miał zamieszkać za granicą. Ale udało się i pewnego słonecznego dnia Krzyś spakował swoje rzeczy, by zacząć nowe życie. Na odchodnym dyrektorka poprosiła Olę, by powiedziała Krzysiowi, że ludzie, którzy oddali go do psychiatryka, nie byli jego prawdziwymi rodzicami.
Ola nie mogła uwierzyć, że nikt dotąd tego chłopcu nie powiedział? On był przekonany, że to jego p r a w d z i w i rodzice oddali go do szpitala, bo przestali go kochać. Nie wiedział, że już raz go adoptowano. Do dziś Ola nie może uwierzyć w to, że nikt nie zadbał o jego uczucia, nie próbował wyjaśnić mu, co się właściwie stało. Kiedy Krzyś poznał prawdę, wpadł w szał. Trudno go było uspokoić. To była złość dorosłego człowieka: siedmiolatkom takie uczucia powinny być obce.
Krzyś miał jednak szczęście. Zamieszkał w Paryżu, w luksusowym domu, miał wszystko, o co poprosił: swój pokój, komputer, swoje płyty i książki. I tu mogłaby się skończyć ta historia. Żyli długo i szczęśliwie, chciałoby się napisać. Ale jest ciąg dalszy.
Ola i Michael są mądrymi ludźmi. Zanim zaadoptowali Krzysia, przygotowali się do zmian, które miały nastąpić w ich życiu. Dużo czytali, spotykali się ze specjalistami. Wiedzieli, że nie będzie łatwo: wzięli pod swoją opiekę dziecko, którego dotąd nikt nie kochał, którego nikt dotąd nie uczył, co jest dobre, a co złe. Zdawali sobie sprawę, że będą musieli nauczyć go wszystkiego od nowa. Ale – jak mówią oboje zgodnie – nie mieli pojęcia, że czeka ich piekło. Że sprawcą tego piekła będzie mały, niewinnie wyglądający siedmiolatek o wielkich błękitnych oczach.
Krzyś nie wykonywał żadnych poleceń. Nie chciał po sobie sprzątać, słać swojego łóżka, wkładać naczyń do zmywarki. Ola wiedziała, dlaczego tak się dzieje: doświadczenie nauczyło Krzysia, że nie warto się starać. Jak człowiek spełnia polecenia dorosłych, zawsze się to źle kończy. Potem było jeszcze gorzej. Krzyś nie chciał się też uczyć, wagarował, kradł, uciekał z domu. Za ukradzione pieniądze kupował sobie wino i papierosy. Żebrał na ulicy, udając, że jest sierotą. Bił inne dzieci. Wsypywał Oli pinezki do butów, żeby się pokaleczyła.
Miłość to mało, Ola powtarza to zdanie często. Wiedziała, że nie wystarczy kochać Krzysia, żeby mógł stać się dzieckiem takim, jak inne dzieci. Nie wystarczy dać mu tego, czego pragnie. Trzeba było zastosować system kar. Kary były przemyślane, zaplanowane i skonsultowane z pewnym psychologiem, specjalizującym się w przywracaniu na łono społeczeństwa dzieci takich, jak Krzyś. Psycholog sam był ojcem adoptowanej siódemki. Tyle tylko, że jego metody wzbudzały wiele kontrowersji – polegały głównie na surowym karaniu.
Tak więc po kolejnej kradzieży Krzyś kilkanaście razy umył podłogę w kuchni szczoteczką do zębów. Potem kilka dni pracował jako pomoc pani sprzątającej – to po tym, jak oznajmił z całą stanowczością, że nie będzie chodził do szkoły, bo szkoła jest bez sensu. Raz, kiedy ukradł ojcu pieniądze, trafił do więzienia (na godzinę; nie wiedział, że policjant jest znajomym Michaela). Kilka nocy spał bez kołdry, bo swoją pociął nożyczkami. I tak dalej, i tak dalej.
Ola mówi, że wielu znajomych dowiedziawszy się, jak traktują swojego adoptowanego syna, odwróciło się od nich. Sama wiele razy miała wątpliwości, czy dobrze robi. Straciła je, kiedy zachowanie Krzysia zaczęło się poprawiać: chłopiec zaczął się uczyć, przestał kraść i – co najważniejsze – zaufał rodzicom. Walka trwała siedem lat. Siedem lat codziennego, żmudnego wpajania dziecku zasad i siedem lat zdobywania jego zaufania. Któregoś dnia Krzyś, po tym jak zobaczył w parku młodą matkę karmiącą oseska butelką, poprosił Olę, by przed pójściem spać też nakarmiła go w taki sposób (bardzo się przy tym wstydził). Ola wiedziała, że to przełom. Krzyś pokazał jej swoje prawdziwe uczucia, odsłonił się. Zaufał jej na tyle, żeby powiedzieć, że chce przeżyć z nią na nowo swoje dzieciństwo. Utracone dzieciństwo.
Krzyś chodzi teraz do prywatnej szkoły, jest jednym z lepszych uczniów. Nie ma z nim żadnych kłopotów wychowawczych. Ostatnio koledzy dowiedzieli się, że jest adoptowany i bardzo mu dokuczali. Pytał potem, dlaczego tak się dzieje, czy to jego wina, że urodził się w tej właśnie, a nie innej rodzinie, i że jego losy potoczyły się tak, jak się potoczyły?
Ola uznała, że adopcja to wciąż u nas temat tabu. I że na temat adopcji panują fałszywe przekonania – większości ludzi wydaje się, że adoptowane dziecko wystarczy tylko kochać, a reszta jakoś ułoży się sama. Tak myślą nawet ludzie, którzy adoptują dzieci, dlatego tak wielu z nich, nie radząc sobie z zadaniem, jakiego się podjęli, oddaje dzieci z powrotem do domu dziecka. Właśnie dlatego Ola opowiedziała mi tę historię.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze