Alarm: praca toksyczna!
CEGŁA • dawno temuMój syn ukończył studia ekonomiczne. Po dyplomie znalazł pracę w banku, po krótkim szkoleniu "awansował" na doradcę klienta. Wtedy zaczął się dramat. 24-letnie dziecko zaczęło mi po kilku miesiącach popłakiwać przy kolacji lub ukradkiem, w swoim pokoju, w łazience. Jest strzępem człowieka, jakiego znałam. Powtarza jak katarynka: nie mam ruchu, mamo. Wydaje się, że syn trochę demonizuje. Jak mogłabym mu pomóc?
Szanowna Cegło!
Mój syn ukończył studia ekonomiczne. Miał praktyki, pracował trochę za granicą. Jest zdolny, szło mu zawsze dobrze. Po dyplomie znalazł pracę w banku, po krótkim szkoleniu "awansował" na doradcę klienta. Wtedy zaczął się dramat.
24-letnie dziecko zaczęło mi po kilku miesiącach popłakiwać przy kolacji lub ukradkiem, w swoim pokoju, w łazience. Nie chciałam naciskać mojego dorosłego mężczyzny, czekałam na zwierzenia. Bałam się początkowo, że jest śmiertelnie chory lub coś złego przytrafiło się jego dziewczynie. Potem pomyślałam, że to fizyczne zmęczenie pracą po 12–13 godzin, nieprzyzwyczajenie do regularnych obowiązków… Takie są przecież teraz realia dla młodych ludzi wchodzących w życie, a i dla starszych też.
Po okresie niepewności udało mi się wreszcie przebić do syna i uświadomić mu, że się martwię, potrzebuję wiedzy na temat tego, co go dręczy, tak bardzo, że doprowadza silnego, wysportowanego faceta do łez. Stopniowo zaczął mówić. O pracy. Tam rozgrywa się ten koszmar.
Mój syn został przeze mnie, samotną matkę, nieskromnie mówiąc, chyba właściwie przygotowany do życia. Bez przesady w żadną stronę. Nauczyłam go pracowitości, uczciwości, rzetelności, odpowiedzialności. Jest wrażliwy i uczynny. Doradzałam też pewną zadziorność, upór w osiąganiu celów i walki o swoje, gdy się ma słuszność – nie chowanie się po kątach i tulenie uszu po sobie. Nie uczyłam jednak nigdy chamstwa, tupeciarstwa, przebojowości po trupach, braku skrupułów. To nie moje "klimaty", jak to się mówi, sama inaczej zostałam wychowana.
Do swojej pierwszej pracy syn, jak się okazuje, jest za słaby. Psychicznie, nie profesjonalnie. Żeby w ogóle zafunkcjonować w strukturze tego banku i dopełnić obowiązków służbowych, a przede wszystkim – by się rozwijać, musi zaakceptować panujące tam już długo przed jego przyjściem reguły gry. A są to: drapieżne, bezlitosne współzawodnictwo, agresja, poniżenie, niemal krwawa walka o wpływy, kontakty i profity, bezpardonowa eliminacja wszelkich przejawów słabości, władza bezczelnych nieuków nad zdolniejszymi, lecz mniej bojowymi kolegami, niemalże niszczenie ludzi, jak ta słynna fala w wojsku. Ludzie ponoć skaczą sobie do gardeł i trzymają jak buldogi, póki nie osiągną swojego celu: okazać się lepszym.
Syn, będąc tam, kracze jak wrony, pomiędzy które wszedł, ale sprawia mu to ogromną trudność, wręcz ból. Sprzeniewierza się systemowi wartości, który może niepotrzebnie mu wpoiłam. Widzę, że cierpi. Utracił apetyt i chęć do życia, zaniedbał się. Przed wyjściem do pracy regularnie wymiotuje. Podpowiadałam mu poszukanie czegoś innego – przecież to najprostsze! Rozpłakał się histerycznie i powiedział, że wszędzie na pewno jest tak samo… Zdziwiłam się tym pesymizmem, chciałam pociągnąć ten temat, zwłaszcza, że zarobki syna nie są wygórowane i w dużej mierze zależą od prowizji. Niestety, okazało się, że podpisał z firmą jakiś cyrograf, decydując się na wzięcie kredytu mieszkaniowego, żeby zamieszkać ze swoją dziewczyną (wcześniej nie wspominał mi o tych planach).
Teraz rozpacza, czuje się uwikłany, jest strzępem człowieka, jakiego znałam. Powtarza jak katarynka: nie mam ruchu, mamo. Czy tak faktycznie jest? Ja nie wiem, nie znam przecież dobrze tamtych układów, ale na zdrowy rozum wydaje się, że syn trochę demonizuje.
Jak sądzisz, czy i jak mogłabym pomóc swojemu dziecku?
Justyna
***
Droga Justyno!
Cóż, bardzo niekomfortowa to sytuacja, zwłaszcza pod względem emocjonalnym. Myślę bowiem, że psychiczne splątanie, spanikowanie, zagubienie i lęk nie pozwalają synowi wywikłać się z tej matni, którą opisałaś. Obiektywnie natomiast jest to jak najbardziej do zrobienia. Tylko trzeba natychmiast zacząć działać, i to wielokierunkowo.
Syn ma zapewne zaawansowaną nerwicę lękową i stany co najmniej subdepresyjne. Wizytę u psychiatry i leczenie farmakologiczne radziłabym zacząć od razu, gdyż leki działają z kilkutygodniowym poślizgiem, a on tkwi w tym szkodliwym dla niego stanie już od dłuższego czasu. Syn musi odbudować wiarę w siebie, odzyskać apetyt i równowagę psychiczną, wypocząć. Oddalić stres, umieścić go za szklaną szybą. Dobrze się wysypiać. Temu służą nowoczesne lekarstwa.
Psychoterapię na razie bym odłożyła do czasu, aż syn zmieni otoczenie i będzie gotów zmierzyć się z przeszłością z pewnego dystansu – może zresztą ścieżka ta okaże się zbędna.
Wiem, że niektórzy doradziliby zapewne psychoterapię równoległą – taką, która pomogłaby mu jednak zaistnieć w aktualnych realiach zawodowych i odnaleźć się w nich – lub zebrać siły do odejścia. Ja jednak jestem przeciwna przyzwyczajaniu się do "złego", bo można zabrnąć za daleko i ocknąć się z… nienawiścią do własnego odbicia w lustrze. Młodzi, wartościowi ludzie nie potrzebują aż tak drastycznego startu, by nauczyć się żyć, są inne, bardziej pośrednie i wyważone metody.
Kiedy tylko syn poczuje się choć trochę lepiej, wyjdzie na prostą — trzeba porozmawiać na spokojnie o zobowiązaniach wobec pracodawcy. Wziąć do ręki umowę kredytu, przeczytać, skonsultować u darmowego doradcy finansowego. Jak duży jest i jak bardzo preferencyjny? Czy można go bezboleśnie przenieść do innego banku? Trudno, dał się uwieść bonusom i przywilejom, nie warto go za to winić, a teraz przekona się na własnej skórze, czego "diabeł" chciał w zamian. W ostateczności z mieszkania trzeba będzie zrezygnować, a plany wspólnego życia z narzeczoną odłożyć na później, bywa i tak. To nie jest osobista klęska, tyko zaledwie jeden nierozważny, pochopny wybór.
Podobnie z umową o pracę – trzeba ją dokładnie przeanalizować: czy jest bezterminowa, ma jakieś punkty, haczyki, które "zniewalają" pracownika? Patrzcie realistycznie: nie ma przecież takiej możliwości, żeby Twój syn nie miał prawa zmienić pracy, gdy tego zapragnie… Szukajcie pozytywnych punktów zaczepienia, które naładują syna energią do zmiany.
Prawdę mówiąc, nie wiem, czy on demonizuje swoje zawodowe środowisko, czy też ono go po prostu przerosło, gdyż jest ponadprzeciętnie wrażliwy i uczciwy, a to nie kwalifikuje go do pracy w warunkach silnej konkurencji. Na pewno wierzę, że jego opowieści są w dużej mierze prawdziwe, nie koloryzowane, bo i po co? Ot, trafiła mu się instytucja, która nigdy nie zdobędzie lauru "Firmy przyjaznej pracownikom". Ale to przecież dopiero pierwsza poważna praca! Nie można pozwolić, by go "zjadła".
Wiem, co to płacz dorosłego mężczyzny i wiem, jak bardzo Cię on przeraża. Już od dziś zacznijcie o tym rozmawiać – doradzam charakter praktyczny i merytoryczny tych rozmów, nie żadne pocieszanie czy inne rozdrapy. Kolejność działań jak wyżej, a wierzę, że w kilka-kilkanaście tygodni syn wyjdzie na prostą, wyzwolony w każdym sensie od tego, co teraz go po prostu niszczy.
Będę za to trzymać palce!
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze