Nienawidzę swojej matki
AGNIESZKA KAWULA-KUBIAK • dawno temuMiłość matki do dziecka, bezgraniczna i wyjątkowa, to naturalne uczucie. Jednak w wielu przypadkach dziecko jest trudną koniecznością i przykrym obowiązkiem. Bohaterki tego reportażu doznały upokorzeń ze strony swoich matek i zostały ze swoim bólem same. Czy mają rację twierdząc, że ich matki ich nie kochają?
Natalia (20 lat, studentka z Łodzi):
— Nie kocham swojej matki. Nawet kiedy to mówię, nie czuję, że powinnam mówić inaczej. Nie potrafię jej kochać. Moja matka uważa, że jestem nienormalna. A ja mam zwyczajnie dosyć jej wąskich horyzontów myślowych. Studiuję dwa fakultety (na szczęście inteligencję odziedziczyłam po ojcu), ona skończyła zawodówkę i to ja według niej jestem głupia…
Pochodzi z rodziny rasistów i sama jest niebywałą rasistką — Żydzi, Muzułmanie — jestem pewna, że z chęcią by ich kazała zagazować. Dziadek nie raz wyrażał takie poglądy, więc i matka wyniosła z domu podobne absurdy. Niestety przekonałam się o tym na własnej skórze. Mój chłopak jest Turkiem i chociaż go nie zna, twierdzi, że będzie mnie bił, upijał się, bo to przecież "brudny Turek", a ona zna ten naród i takich jak on. Zabrania mi się z nim spotykać, choć jestem już od paru lat pełnoletnia. Tak się składa, że ten Turek to jedyna, najbliższa mi osoba. Mam powyżej uszu słuchania, jaka jestem głupia bo nie wybrałam Polaka (oczywiście wykształconego, bogatego i katolika!).
Zagroziła mi zabraniem pieniędzy z mojego konta, żebym nie wydała ich na coś, czego ona nie pochwala — w porę zdążyłam usunąć jej pełnomocnictwo, a znajomemu prawnikowi i przyjaciółce wydałam dyspozycję, żeby w razie mojej śmierci, ona nic nie dostała, tylko się dowiedziała, jak źle mi z nią było przez te wszystkie lata.
Dodam, że mój młodszy brat wychodzi z domu, kiedy chce, nie mówi, gdzie idzie, wolno mu wszystko i z każdym, a ja mimo że kończę 20 lat, mam siedzieć i się uczyć, bo jestem dziewczyną i mi nie wypada łazić nigdzie, a już tym bardziej z jakimś „brudasem”!
Do apogeum doszło, kiedy niby to przypadkiem znalazła w mojej torbie tabletki antykoncepcyjne. Wpadła w szał i właściwie wyrzucała mnie z domu. Darła się, że nie tak mnie wychowywała, żebym się tak „szmaciła” z jakimś „arabusem”. Co ludzie powiedzą, jak się dowiedzą… że ona jest skończona, że jak się w kościele pokaże… i tym podobne średniowieczne poglądy.
Tracę cierpliwość. Ostatnio mam myśli samobójcze, żeby skończyć to całe piekło. Jakaś racjonalna część mnie wie, że to nie jest rozwiązanie i chce żyć, ale pragnie żyć w spokoju i szczęściu, a nie w ciągłej rozterce, walce i nienawiści. Nie wiem gdzie szukać pomocy, jestem bezsilna. Mój ukochany mnie wspiera, ale ciężko jest walczyć o cokolwiek, kiedy nie ma się oparcia w rodzinie. To już trwa tyle lat, a ja mam coraz mniej siły.
Maria (15 lat, uczennica z Gdańska):
— Jestem nieślubnym dzieckiem. Mojego ojca miałam okazję poznać, ale on tak naprawdę się mną nie interesuje. Odpuściłam go sobie, bo po co się narzucać komuś, kto ma cię w głębokim poważaniu? Od paru lat mama ma męża, a ja jednocześnie zyskałam ojczyma. I od tego się wszystko zaczęło. Nie polubiłam tego faceta już na samym początku, coś mi w nim nie pasowało.
Oczywiście początkowo on się wkupił i w moje łaski, żeby się przypodobać mamie, ale tak naprawdę fakt, że jestem nieślubnym dzieckiem, bardzo mu nie pasuje… Zaczęło się niewinnie. Zaczął zauważać jakieś moje niedociągnięcia, drobne spóźnienia itp. itd. Buntował mamę przeciwko mnie. Raz słyszałam ich rozmowę, że mama ma mi ukrócić wyjścia, bo za chwilę będą ze mną kłopoty. Że jestem gówniarą i nie powinnam się włóczyć po mieście z nie wiadomo kim, że pewnie zacznę pić, albo ćpać, no bo przecież jak się ma piętnaście lat, to na pewno się to wszystko robi.
Raz doszło do tego, że ukradł mój telefon! Schował go gdzieś i powiedział mamie, że go zgubiłam, bo taka jestem nieodpowiedzialna. Oczywiście telefon się znalazł niby przypadkiem… Podzieliłam się z mamą moimi wątpliwościami tylko raz, i to był ostatni raz. Nawrzeszczała na mnie, że powinnam okazywać ojczymowi więcej wdzięczności, bo mnie przecież „przygarnął” jak własną córkę, że łoży też na moje utrzymanie i troszczy się o moje dobro. Kiedy powiedziałam, że on nie ma prawa wtrącać się w moje życie, szpiegować i kontrolować, powiedziała, że to ja nie mam do niczego prawa.
Przez nich wylądowałam nawet w szpitalu z anoreksją… To było dwa lata temu. Niewinne pytanie: kiedy będzie kolacja? zakończyło się awanturą, że nic nie robię, że tylko bym na gotowe przychodziła, że matka musi wszystko sama robić i tak naprawdę to jestem darmozjadem… No to przestałam jeść… Oczywiście nikt dookoła nie podejrzewał, dlaczego tak się stało, dopiero w szpitalu wymsknęło mi się coś przed psychologiem. A że trafiłam na rozsądnego gościa, to postawił mnie na nogi. Dzięki niemu odeszłam z domu. Pojechałam na drugi koniec Polski do mojej babci, u której teraz mieszkam. Ona mnie zrozumiała, przygarnęła. Z moją matką nie utrzymuje kontaktów, podobnie jak ja.
Absurdalne jest to, że od obcych ludzi dostałam więcej miłości niż od własnej matki. A przecież matki powinny kochać swoje dzieci, prawda? Okazuje się, że nie wszystkie.
Agata (19 lat, maturzystka z Krakowa):
— Nienawidzę swojej matki, odkąd urodziła się moja siostra. Mama wyzywa mnie na wszelkie możliwe sposoby. Mówi, że jestem syfiarzem, że mam lewe ręce do wszystkiego. Ciągle jej coś nie pasuje. Kiedyś się postawiłam i powiedziałam, żeby przestała, że już nie mogę tego wszystkiego słuchać. Naprawdę puściły mi nerwy i nawrzeszczałam na nią. Potem oczywiście czułam się winna. W końcu mam dach nad głową, daje mi jeść, pierze, kupuje co trzeba. Ale… no właśnie brakuje mi miłości. I jak tu żyć z matką, która woli siostrę zamiast mnie? Siostra jest ta idealna, poukładana, z niej ludzie będą, a ja to pójdę gęsi paść na łąkę, bo czasem przyniosę czwórki zamiast samych piątek. Często kiedy znowu na mnie krzyczy, że coś zrobiłam za wolno, albo nie tak jak ona sobie tego życzy, mam łzy w oczach. Ale ona tego nie widzi, albo nie chce widzieć. Łatwiej jej wyżywać się na mnie, choć naprawdę nie wiem dlaczego.
Ojciec się nie wtrąca, bardzo rzadko jest w domu. Ciągle jakieś delegacje, więc w domu bywa, a nie mieszka. Kiedyś się pożaliłam ojcu, bo już sama nie wiedziałam co robić. Stwierdził, że to moja matka i mam ją szanować… Ale jak szanować, że nie wspomnę o tym, jak kochać kogoś, kto nie szanuje mojej prywatności? W ogóle nie szanuje mnie jako człowieka?
Raz mama przeczytała mój pamiętnik. To jedyne miejsce, gdzie mogę zrzucić, co mnie dręczy, zapisane smutki są trochę lżejsze. No i się zaczęło… Zaczęła się ze mnie śmiać, że jestem taka dziecinna, bo zajmuję się czymś tak naiwnym jak pamiętnik i wypisuję tam głupoty, że mogłabym się zająć nauką, bo wstyd przyniosę całej rodzinie, jak się nie dostanę na studia. Zaczęła mi wypominać, że nie po to mnie urodziła, żebym marnowała czas na jakieś bzdetne pisanie nieprawdy. Dodam jeszcze, że matka nie przebiera w słowach i przekleństwa lecą równe.
Najgorsze, że w czasie każdej kłótni wypomina, na co dała mi pieniądze, na angielski, na korki z chemii, jak ona się poświęca dla mnie… a skąd mam pieniądze niby na to brać? Jak żyć w takim domu?
Marzę o tym, żeby naprawdę dostać się na studia i móc wyprowadzić się na dobre z tego toksycznego domu, gdzie nikt dla nikogo nie jest wsparciem. Wiem, że będzie mi trudno, ale czy i teraz tak nie jest? Nie mam do kogo buzi otworzyć.
Z siostrą też nie mamy najlepszej relacji. Potrafi tak mamą manipulować, że to zawsze mnie się oberwie za coś, czego ona nie zrobiła. Największego jednak upokorzenia doznałam, kiedy mnie uderzyła w twarz. Już nawet nie pamiętam, o co poszło, jakąś błahostkę. Chyba talerze ustawiłam nie tak, jak stały, albo nie wytarłam czegoś do sucha… Poniosło ją. Zamurowało mnie, a chwilę później wszystko we mnie zaczęło buzować. Musiałam wyjść na bardzo długi spacer, żeby się otrząsnąć.
Sama już nie wiem co robić. Muszę jakoś wytrzymać do października (o ile się dostanę na wymarzone studia, bardzo, bardzo daleko od domu). Pocieszam się, że na miejscu znajdę fajną pracę, może jako kelnerka. Wiem, że uda mi się wszystko pogodzić i naukę, i pracę. Muszę. Naprawdę nie widzę innego wyjścia. Dlatego jak mantrę powtarzam, jeszcze trochę, jeszcze trochę, jeszcze trochę… Dam radę, dam radę, dam radę… Często powtarzam też: niedługo to już nie będzie twoje życie, ty tylko tu na razie mieszkasz, wyniesiesz się, odetniesz.
Nie mam komu się zwierzyć. No bo co mam powiedzieć? Że matka znęca się nade mną? Kto mi uwierzy? Boję się, że mnie wyśmieją, że się tak daję. Raz nawet podjęłam rozmowę ze szkolnym psychologiem, ale pani stwierdziła, że pewnie trochę przesadzam, że to taki wiek, gdzie matka z córką mają takie lekkie spięcia. No i jeszcze najśmieszniejsze, że powinnam jej powiedzieć, co czuję, bo mama na pewno nie wie, a rozmowa powinna załatwić sprawę. Ale jak tu cokolwiek załatwiać, kiedy jedna strona nie kocha drugiej i na odwrót?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze