Mężczyzna innej kobiety jest nietykalny?
CEGŁA • dawno temuKocham Go od dzieciństwa, znamy się od podstawówki i mieszkamy w tym samym mieście, dzieli nas tylko kilka ulic. Miłość pojawiła się u mnie później, gdzieś między maturą a studiami. Nie ułożyłam sobie z nim życia. Mieszkam z ojcem, mam zwierzaki, ukochaną pracę, której poświęcam się i etatowo, i społecznie. Co wieczór zasypiam zmęczona i szczęśliwa. On też pojawia się pod powiekami tuż przed zaśnięciem. Nie umiem Go wyrzucić ani ze snów, ani z marzeń. Ale nie czuję się samotna, bo w pewien sposób On ze mną jest – dzięki tym marzeniom właśnie.
Droga Cegło!
Kocham tego mężczyznę chyba od dzieciństwa – na pewno znamy się od pierwszej klasy podstawówki i do dziś, już jako trzydziestoparolatkowie, mieszkamy w tym samym mieście, ostatnimi czasy dzieli nas może tylko kilka ulic więcej…
Miłość rzeczywista, w tym najważniejszym znaczeniu, pojawiła się u mnie oczywiście później, gdzieś między maturą a studiami. Nie była z mojej strony neurotyczna, ale przyznaję, nie ułożyłam sobie życia w sensie potocznym. Mieszkam z ojcem, mam psy, koty, rybki, ptaszki. Przede wszystkim zaś ukochaną pracę, której poświęcam się i etatowo, i społecznie. Co wieczór zasypiam zmęczona i szczęśliwa, że tyle się zdarzyło, tyle zdołałam zrobić… I tylko czasem On też pojawia się pod powiekami tuż przed zaśnięciem. Nie umiem Go wyrzucić ani ze snów, ani z marzeń, a właściwie nazwijmy je mrzonkami. Ale nie czuję się samotna, bo w pewien sposób On ze mną jest – dzięki tym marzeniom właśnie.
Nigdy nie byłam asertywna, towarzyska, śmiała – zwłaszcza do chłopaków. Gdybym miała kogoś zagaić, zainteresować sobą – On na pewno byłby ostatnim, do którego miałabym odwagę podejść. Tak działa u mnie miłość widocznie… Do nikogo nie mam pretensji. W międzyczasie podszedł i wziął Go sobie ktoś inny:-), i wcale się nie dziwię, bo On w moich oczach zasługuje na wszystko, co najlepsze.
Tylko, czy dostał rzeczywiście to najlepsze? Jest z żoną prawie 10 lat. Nie znam jej dobrze – bardziej ze złośliwych plotek: że przyjezdna, że nie chce mieć dzieci z obawy przed utratą figury, że dużo zarabia i Nim rządzi, że jest zimna i nieprzystępna… Nie mówią tego ludzie, którzy chcą mnie "pocieszyć" – to informacje zasłyszane przypadkiem, nie łowione uchem na siłę. Ja widziałam ją może kilka razy przez te 10 lat, nie mam własnego zdania. Ale przyznam, nie widzę na Jego twarzy ani szczęścia własnego, ani uwielbienia dla niej. Może zresztą sobie wmawiam – tylko z drugiej strony po co? Żeby karmić się nadzieją? A gdy patrzy na mnie, to smutno. Nie, nie z utęsknieniem, nie łudzę się. Ale jesteśmy bliskimi kolegami i coś mi to spojrzenie ma chyba przekazać, tylko boję się zapytać, dowiedzieć – co?
Czasami, gdy poniosą mnie w dal marzenia, wyobrażam sobie nas razem. Choć nie jestem ładna i nie zarabiam dużo, wyobrażam sobie, że jesteśmy roześmiani ze szczęścia, ponieważ… pasujemy do siebie i to, co mamy, nam wystarcza. Przyjaciółka podpuszcza mnie: skoro jest smutny, bierz się za niego, życie macie tylko jedno, po co je marnować? Jak patrzy na ciebie, może na coś czeka? Chcesz do końca świata żałować, że nie spróbowałaś?!
Z jednej strony wiem, że nikt na nikogo nie czeka tyle lat, to tylko moje złudzenie i nadzieja. Innym razem zastanawiam się, jak by to było, gdybym zrobiła ten pierwszy krok i wydobyła Go z tego milczenia, z tej zrezygnowanej małomówności. Sprawdziła, co się kryje za tym niewesołym wyrazem twarzy…
Ale… Tak się nie robi, prawda? Takie są zasady… Wiem, i szanuję je, i zasypiam z Nim pod powiekami… Nic więcej.
Panna
***
Droga Panno!
Nie odpowiem wprost, choć nie jest moim zadaniem ani hobby moralizowanie.
Odpowiem innym, klasycznym przykładem. Napisała do mnie dziewczyna, która nie chciała publikacji swego listu, a jedynie wysłuchania. Rozbiła małżeństwo, rozwiodła ukochanego mężczyznę, dała mu troje dzieci. Byli naprawdę szczęśliwi przez kilkanaście lat. Ale ona poczuła się tak stuprocentowo "wolna od winy" dopiero w momencie, gdy poprzednia żona jej męża… zakochała się i zaprosiła ich na swój ślub. Przedtem przez cały czas w tej jej miłosnej beczce miodu tkwiła kopiasta łycha dziegciu…
Czego to dowodzi? Ano, tego jedynie, że ludzie prawi z ducha mają spory kłopot z łamaniem ogólnie przyjętych zasad, deptaniem przykazań – jak je zwał, tak zwał. W naszej kulturze mężczyzna innej kobiety jest nietykalny (słabiej to niestety działa w drugą stronę). Nieważny jest powód, zaplecze historii, w której kobieta/dziewczyna zagina parol na męża/chłopaka innej. Prawie zawsze spotyka się to z totalnym potępieniem. Zwłaszcza ze strony kobiet. I wcale nie wyłącznie ze strony tych, które same zostały skrzywdzone… Tak jest i już!
Przełamanie tego odium zakazanego owocu i przeprowadzenie śledztwa w kierunku, czy zajęty mężczyzna jest w szczęśliwym związku, czy też może popełnił życiowy błąd i jest "do wzięcia", to karkołomne zadanie, zwłaszcza dla dziewczyny takiej jak Ty – praworządnej i nieśmiałej… Zamknęłaś się w tej platonicznej miłości jak w kokonie, nie wątpię, że czerpiesz z tego, prócz cierpienia, także mnóstwo pozytywnych odczuć. Może łatwiej Ci nawet zmierzyć się z tym w taki sposób – w romantycznych marzeniach zamiast w prawdziwym boju? To Cię chroni przed pomyłką, poniżeniem, bólem w przypadku odrzucenia, przed wyrzutami sumienia – w przypadku triumfu. I ja tę Twoją niepewność, wycofanie całkowicie rozumiem.
Pytanie tylko, jaka jest alternatywa. Czy jesteś w stanie kiedykolwiek zaznać innej miłości, nie zweryfikowawszy najpierw tej — choćby miało to być nie wiem jak przykre? Trudno radzić. Żyjesz w kręgu swego miasta, wydeptanych ścieżek i starych znajomych. Jeśli coś zrobisz, Twój problem przestanie być anonimowy. Grozi Ci zarówno dozgonne szczęście, jak i ośmieszenie oraz banicja.
Musisz wysondować swoją dotychczasową wiedzę o ukochanym, a także przeczucia. Plotki odłóż na bok. Nie każda para musi mieć dzieci, nie każda z pozoru zimna kobieta jest taką w domu, dla męża, nie każdemu mężczyźnie przeszkadza, że żona dużo zarabia… A smutny wyraz twarzy może być wywołany chronicznymi bólami kręgosłupa. Jeśli ten człowiek jest Ci bliski także w sensie kontaktów towarzyskich, masz na pewno niejedną okazję i pełne prawo, by po przyjacielsku z nim pogadać, wybadać to i owo… Nie wierzę, by tzw. chemia między ludźmi nie znalazła ujścia w sprzyjającej atmosferze – pod warunkiem, że faktycznie istnieje. Poza tym, człowiek nieszczęśliwy szuka czasem momentu i obiektu do zwierzeń, nie zawsze jednak zwierza się tej osobie, na której ewentualnie mu zależy… Weź to pod uwagę, ważąc swoje szanse. Istnieje bowiem ułamkowa możliwość, że Twój ukochany niemo woła o pomoc, bo nie ma odwagi wypłakiwać Ci się w rękaw.
Z racjonalnego punktu widzenia sprawa wygląda tak: można się w życiu pomylić, ale brak szczęścia uwiera człowieka i skłania go wreszcie do działania w kierunku zmiany – zwłaszcza, gdy jedyną "przeszkodą" jest papier, a nie np. dzieci czy gigantyczny majątek do podziału. Dlatego myślę sobie, że obiekt Twoich westchnień, skoro tak mu źle, powinien już dawno wykręcić się z nieudanego małżeństwa – chyba, że ma tajemnicze powody, by tego nie robić… A następnie zapukać do Twoich drzwi z bukietem: "Jestem wolny!".
Tak jednak bywa raczej w bajkach. Czyżby zatem czekał, aż ktoś – Ty – puści do niego oko i da zielone światło? To by było takie jakieś asekuranckie i bezradne, nie sądzisz? Ale — jeśli Go kochasz, możesz puścić to oko z klasą, nie rozpętując skandalu. Może koleżanka ma rację i mimo wszystko lepiej rozczarować się, niż łudzić…
Życzę Ci, byś dokopała się do prawdy i by Twoje westchnienia oblekły się wreszcie w jakiś konkret. Jeśli nie ten – trudno. W inny.
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze