Glan delby
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuPiłka nożna to potęga: FIFA skupia więcej państw członkowskich niż ONZ. Kibiców na świecie trudno zliczyć. Prawdopodobnie w każdym gospodarstwie domowym w większości krajów naszego globu jest jakiś kibic telewizyjny. Zrozumiałam, że wydawanie publicznych pieniędzy na budowę stadionów zamiast żłobków czy przedszkoli jest wyrazem czegoś więcej, niż tylko chęcią zapewnienia ludowi chleba i igrzysk.
Piłka nożna to potęga: FIFA skupia więcej państw członkowskich niż ONZ. Kibiców na świecie trudno zliczyć. Prawdopodobnie w każdym gospodarstwie domowym w większości krajów naszego globu jest jakiś kibic telewizyjny. Okrągły skórzany przedmiot, w który kopie dwudziestu dwóch dorosłych facetów, to narzędzie potężnej, globalnej władzy.
Nie rozumiem tego zjawiska. Może kiedy przeżyję mecz roku coś mi się zmieni i pokocham futbol? Kupuję piwo, rozwalam się na kanapie, kładę nogi na stole. Zagarniam pilota. Żałuję, że nie mam koszulki na ramiączkach – takiej, jakie noszą najczęściej sprawcy przemocy domowej, i że nie śmierdzą mi skarpety. (Przepraszam, że upraszczam i generalizuję. Po prostu muszę się wczuć, nie musicie się obrażać, panowie. Wiem że wy, kibice, wcale nie musicie bić swoich żon, że mecze oglądacie w gajerach od Armaniego, a schłodzone szato czy inne bożole zagryzacie serem i oliwkami).
Zaczyna się. Wychodzą śliczne chłopaki w asyście przejętych pętaków. Dumni i bladzi, spięci i gotowi do najwyższych poświęceń w imię sprawy. Wszyscy niby Hiszpanie, wszak to derby, ale kolory skóry mają różne. To ma być sport narodowy? Co, że kolonie? Kolonializm już się skończył, do cholery. Teraz kolonizujemy się za pomocą tłustych transferów. Kluby robią sobie transfuzję z „pereł Mozambiku” i pereł z innych odległych krain, zasilając swe szeregi nadludźmi z daleka. Kibicie kochają kolorowych do czasu, aż zejdą z trybun. Już w drodze do swoich domów znów są rasistami. (Tak przynajmniej mówią naukowcy).
Jakie to plemienne, jakie pierwotne! Podczas międzynarodowych meczów piłkarze śpiewają swoją ważną pieśń. Hymn przypomina im, do jakiej grupy etnicznej i narodowościowej należą. (Co czuje perła Mozambiku śpiewając hymn swego kolonizatora, nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć). A barwy? To samo. Powtarzają najczęściej kolory flagi, kolejnego symbolu, który przypomina, kim są i o co walczą. Jest już jak na starożytnej arenie, lud spragniony panem et circenses zdziera sobie gardło, krzykiem zagrzewając do walki swoje konie.
Dziś na stadionie jest 98 tysięcy kibiców!
Antropologowie są zdania, że piłka nożna łączy i spaja ludzi. Że stadion ma kształt dospołeczny, bo każdy jest zwrócony przodem do każdego. I kibice, i piłkarze, są na tym świętym stadionie razem, połączeni jedną sprawą (i dlatego największą karą dla klubów jest gra przy pustych trybunach). Dziś to widać – i piłkarzy, i kibiców połączyła jedna sprawa, prawdziwi wyraziciele woli całych narodów, krain geograficznych i miast! Chcą zwyciężać, pokazywać swoją moc, będącą jednocześnie emanacją mocy całej grupy, którą reprezentują. Na prawie sto minut świat, chaotyczny, płynny, pozbawiony zasad i granic, staje się uporządkowany, a jego struktura robi się jasna i oczywista. Gra opiera się na odwiecznych zasadach: rzut rożny, aut, faul, bramka, gol. (Mąż wyjaśnia mi ideę spalonego; nic nie rozumiem).
Mecz komentuje dwóch młodych mężczyzn, a jeden bardziej przejęty od drugiego. Mówią z takim podnieceniem, jakby komentowali lądowanie Marsjan na Camp Nou. Ze zdumieniem zauważam, że jeden z komentatorów ma wadę wymowy. Nie, żebym się śmiała złośliwie. Po prostu dziwi mnie to. Łysi przecież nie reklamują szamponów, epileptycy nie prowadzą samochodów, dentyści nie bywają szczerbaci. Więc dlaczego facet, który jest rzekomo ważnym elementem meczu, nie wymawia „er”?
Uważnie wsłuchuję się w słowa komentatorów. Obaj nie kryją sympatii do Barcelony i niechęci do drużyny Madrytu. Mówią z namaszczeniem, używając słów zaczerpniętych ze sfery sakralnej: Barcelona święci triumfy (…), zgodnie z tą filozofią (…), spełniło się proroctwo. Bezpiecznie umiejscawiają wielkie emocje, mówiąc o Ronaldo: wywołał burzę i wszyscy się wściekli. Gromowładny Ronaldo jest jak jakiś starożytny Bóg. Komentatorzy nienawidzą go z każdą minutą coraz bardziej. Ronaldo istnieje negatywnie, mówi ten, co nie sepleni, a ja do dziś zastanawiam się, co to może znaczyć?
Dalej jest jeszcze gorzej. Komentatorzy nie znają litości i pastwią się nad Realem i jego głównym koniem.
Piłkarze Realu zmieniają się na boisku w bandytów! Co za upokorzenie!
Tak, lycerze Lonaldo słyszą chólalne gwizdy!
Tak, Ronaldo musi dorosnąć piłkarsko!
Doplawdy, panie Lonaldo! Zachowuje się pan jak jakiś adept!
Słyszałeś, co się o nim mówi? Że jego największym i najlepszym przyjacielem jest lustro?
Madlytczycy stlacili plecyzję!
Tak, Real jakby przestraszony. To musi boleć piłkarzy!
Przerwa, Real przegrywa. W przerwie reklama alkoholi. Wiadomo, alkohol jest świetnym klejem męskiej przyjaźni, a faceci okazują uczucia za pomocą butelki. Jak przychodzi do ciebie facet z piwkiem, znaczy, że chce pogadać, jak z butelką wódki, znaczy, że ma jakiś poważny problem. Tu, w reklamach w przerwie meczu, faceci się cieszą przy piwie. Czyli, że się bawimy.
W studio w przerwie gadające głowy. Stratedzy omawiają taktykę, doradzają piłkarzom, choć przecież nie mają szans, by ich usłyszano. Jest w tym namaszczenie i jakiś cień starożytności, gdy rada starszych składająca się z mędrców obmyślała wspólnie przyszłość.
Wracamy na boisko. Mój ulubiony trener Mourinho (przytył na włoskim żarciu i już mi się tak nie podoba jak kiedyś) jak zwykle wściekły i niezadowolony. Komentatorzy porównują garnitury trenerów obu drużyn. (Zastanawiam się, czy Mourinho ma dzieci. Mąż mówi, że nawet jak ma, to na pewno z nimi nie rozmawia). Facet jest zagadką nie tylko dla mnie. Zauważyłam, że mężczyźni go nie lubią.
Patrz, jaki Poltugalczyk zdemolowany…
A wiesz, jak mówią o nim? Że nauczył swoje wilczęta zabijania!
Wilczęta Poltugalczyka z każdą minutą tlacą szansę na zwycięstwo. Komentatorzy przechodzą samych siebie.
Przegrają! Mówi mi to serce miłośnika Barcelony!
To chyba już pewna polażka Lealu z Balceloną. Psychika piłkarzy jakby była niedostlojona. Piękne glan delby!
Piłka pada łupem…
Balcelona plowadzi!
Łapię już tę mechanikę Barcelony! To czuły dotyk zamiast faula…
To, jak Balcelona gla w dlugiej połowie, to jest futbol nie z tej ziemi! Urządzili sobie z Lealem plawdziwą collidę!
Tamci nawet nie powąchali piłki!
Koniec. Barcelona dobija Real. Messi idzie do szatni powoli, kuśtyk, kuśtyk, i pluje przed siebie. Znaczy teren, bo nie wypada mu się wysikać, czy to ze zmęczenia? Król asysty pokonany. Real upokorzony, doznał klęski. Sepleniący i jego kolega mówią o dziele zniszczenia i 90 minutach bólu Realu. Reszta piłkarzy idzie do szatni z takimi minami, jakby zamiast prysznica czekała na nich w szatni gilotyna.
Oszczędza nam się widoku Mourinho (jak taki facet może mieć na imię Jose, czyli Józef?).
To był magiczny wieczór, wyrokuje jeden z komentujących. Drugi się podnieca: Pozostaje nam tylko powiedzieć: Balsa, Balsa, Balsa!.
Balsa, Balsa, Balsa!, mówię pod nosem zgodnie z zaleceniami. Czy mój wieczór był magiczny? Raczej zabawny. Zrozumiałam, że wydawanie publicznych pieniędzy na budowę stadionów zamiast żłobków czy przedszkoli jest wyrazem czegoś więcej, niż tylko chęcią zapewnienia ludowi chleba i igrzysk. W czasach pokoju to budowanie potęgi i wspólnoty, manifestowanie i spajanie narodowych sił. Jedni piłkarze przywożą na Mistrzostwa Świata świtę kucharzy i fizjoterapeutów, a inni szamanów, ale wszyscy mają ten sam cel: zdobywać gole ku chwale ojczyzny lub swego miasta. Piłka nożna jest męska, seksowna (vide Ronaldo i Beckham, rzekomo seksowni i męscy), wyraża miłość do ojczyzny i pozwala awansować. Każdy chciałby zostać Królem Strzelców Całego Świata!
Balsa, Balsa, Balsa!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze