Zły ojciec, zła matka?
CEGŁA • dawno temuMam wybitnie trudną relację z rodzicami. Mój ojciec był twardym, zasadniczym człowiekiem, mama biernym. Tato wyrzucił mnie z domu, gdy jako 20-letnia studentka związałam się z rozwodnikiem. Nie odezwał się do mnie przez 12 lat, aż do swojej śmierci, nie pozwolił też przekroczyć mi progu rodzinnego mieszkania, ani nie poznał własnych wnucząt. Mama wydała na to milczące przyzwolenie, spotykałyśmy się na krótko w kawiarniach, parkach, w sekrecie przed ojcem. Wciąż trudno mi to pojąć.
Kochana Cegło!
Mam wybitnie trudną relację z rodzicami, teraz w zasadzie już "tylko" z mamą… Wiem, że do końca będę wobec nich dzieckiem, ale ta świadomość niczego nie ułatwia.
Mój ojciec był twardym, zasadniczym człowiekiem, mama – była i jest biernym. Tato wyrzucił mnie z domu, gdy jako 20-letnia studentka związałam się z rozwodnikiem. Nie wiem, co by się stało, gdyby nasza miłość nie przetrwała próby czasu – może tata by się "odgniewał". Już nie tęsknię za tą wersją zdarzeń. Na szczęście dla mnie, wyszłam za mąż, urodziłam dzieci… Tata nie odezwał się do mnie ani słowem przez 12 lat, aż do swojej śmierci, nie pozwolił też przekroczyć mi progu rodzinnego mieszkania, ani nie poznał własnych wnucząt, o zięciu nie wspominając. Mama wydała na to milczące przyzwolenie, spotykałyśmy się na krótko w kawiarniach, parkach lub z rzadka u mnie w domu, zawsze wtedy drżała z lęku, że jej zdradziecka eskapada się wyda – widywała mnie przecież w sekrecie przed ojcem. Nie wiem, czy teraz, po jego śmierci, będzie umiała odetchnąć pełną piersią, być szczęśliwa, żyć bez strachu. A czasem znów myślę, że tamta sytuacja była dla niej naturalna, wygodna i nie prowokująca wcale buntowniczych odruchów. Trudno mi powiedzieć, mama jest skryta i szczerze mówiąc niezbyt ciepła.
Jak napisałam, ja znalazłam szczęście, stworzyłam "normalny" dom. Niestety, mój starszy brat jest w okropnej, tragicznej sytuacji. Najpierw zawalił maturę, potem potrącił autem rowerzystę. Wylądował z niczym na ulicy, na dodatek na bakier z prawem, bez wsparcia rodziny. To właśnie jego ojciec wyrzucił jako pierwszego… Wtedy byłam za młoda, by cokolwiek pomóc. Co zrobiłabym dziś? Brat pozostał bez zawodu, bez wsparcia, nie znalazł nikogo – np. zakochanej kobiety — kto by się nim na pewien czas zaopiekował, pomógł stanąć na nogi. Wykoleił się. Dziś mieszka w Tajlandii, sprząta bungalowy, narkotyzuje się. Przedwcześnie się zestarzał, jest alkoholikiem, ma nieleczoną chorobę weneryczną. Chcieliśmy z mężem już dawno wziąć go do siebie, wykurować, pokazać, czym jest rodzina – napisał, że nie ma na bilet do Polski… My też nie możemy po niego pojechać… Zresztą, on wrócić nie chce, pieniądze to jedna z wymówek. Może z obu stron, nie wybielam się, czuję bezradność.
Teraz tak sobie myślę… Mama też przestała być mamą i stała się wrogiem, bo nie przyszłam na pogrzeb ojca. Jest śmiertelnie urażona, obrażona. A przecież JEJ nigdy nie nienawidziłam, chociaż o kilka rzeczy miałabym prawo mieć żal… Jestem dorosła, jestem ateistką – podjęłam decyzję, że dla mnie ani dla ojca moja obecność czy nieobecność na pogrzebie nie ma znaczenia, a reszta mnie nie obchodzi. A jednak oboje rodziców w pewnym sensie dawno utraciłam, a zniszczone zostały przynajmniej dwa życia: mojego brata i mamy.
Dawno temu, gdy jeszcze wierzyłam, że z tatą warto rozmawiać, pytałam go: jak może wyrzec się własnego syna? Bo popełnił błąd? Czy nie trzeba swojego dziecka odwrotnie – wspierać, ratować, przytulać? Kogo ma się bliższego? Tata odpowiadał, że najważniejsza jest uczciwość, przyzwoitość, sprawiedliwość! Takie słowa w jego ustach… Brat jego zdaniem sam zrujnował swoje życie, zawalił naukę, spowodował wypadek… Ale — sprawiedliwość ważniejsza od miłości?! Mamę też wytresował, trudno mi uwierzyć, by była podobna do niego od początku i z głębi duszy, a jednak stała za nim, nie za nami, nie sprzeciwiała się niczemu.
Podobnie postąpił ze mną. Zasady ojca. Rozwodnik to grzesznik. Ślub cywilny to nie ślub. Tak wybrałam, nie jestem już więc jego córką, nie zasługuję na to miano. Jak potwornej siły charakteru wymagało to, żeby się do mnie więcej nie odezwać, nie wziąć na ręce moich dzieci? Lata minęły, teraz tata nie żyje, a mnie wciąż trudno to pojąć.
Na wszystko jest dzisiaj za późno. Czuję, jakbym straciła oboje rodziców, dawno temu, a na dodatek strasznie się boję, że… kiedyś nagle zrobię coś podobnie okropnego swoim dzieciom, mimo woli. Że przejęłam jakieś cechy taty i one się ujawnią. Czasami ten strach aż mnie paraliżuje, mimo że mąż puka się w czoło i mówi, że nie można ot, tak z dobrego człowieka stać się złym, a ja podobno jestem aniołem…
Sierotka Marysia…
***
Kochana Marysiu!
Poruszył mnie Twój list. A zarazem — ucieszył. Przypomniałaś bowiem nam wszystkim o tym, że z czeluści najmroczniejszej nawet rodzinnej historii można wydobyć się na światło dzienne, ocalić i wyzwolić siebie. Wciąż jeszcze górują w Twoich uczuciach smutek i żal, dlatego pewnie nie doceniasz lub w ogóle nie dostrzegasz faktu, że to Ty jesteś najsilniejszą osobą dramatu. Dużo twardszą niż ojciec. Jego zresztą należałoby nazwać raczej zatwardziałym…
Potwierdza się, że ludzie kroczący na oślep wąską, precyzyjnie wytyczoną ścieżką "zasad" to nierzadko ludzie wewnętrznie strasznie słabi i niepewni. Z tej przyczyny właśnie pomaga im przejść przez życie prosty szlak. Inaczej by się totalnie zagubili. Takimi ludźmi bardzo często bywają domowi tyrani – osoby agresywne fizycznie i/lub psychiczni terroryści, emocjonalne wampiry. Przemoc daje poczucie siły, władzy, kontroli. A raczej złudzenie.
Przykro mi to mówić w kontekście bądź co bądź Twojej żałoby, ale przecież tata został i odszedł z niczym. Był niekochany i nielubiany, nikt z bliskich nie ufał mu ani nie miał za co być wdzięcznym. Ulegano mu ze strachu, bezsilności lub, jak sama sugerujesz, dla świętego spokoju. Równie pozornego – o czym najgłębiej i najdotkliwiej przekonała się zapewne Twoja mama. Spróbuj czasem za tą chłodną, milczącą maską dostrzec kobietę pełną… poczucia winy.
Czy ojciec rozumiał dokładnie destrukcyjne skutki swojej postawy – nie wiem i dziś już tego nie zrekonstruujemy. Nie jestem wielką zwolenniczką teorii o okrucieństwie dyktowanym – i usprawiedliwianym! – miłością. Mama bez wątpienia podążała za mężem w wielkiej rozterce, obserwując spustoszenia, jakie czynił w Waszej czteroosobowej wspólnocie. Nikt nie nauczył jej asertywności, szacunku dla samej siebie, pewności siebie i swoich racji. Być może nawet przy tacie przestała umieć kochać, a przynajmniej okazywać miłość. Nie potrafiła walczyć ani o siebie, ani o dzieci – zakładając, że tata i tak był już "stracony". A Ty to potrafisz, pomimo braku pozytywnych wzorców. Potraktuj to jako swój dar i skarb. Bądź dumna, że nie dałaś sobie tego wydrzeć. I nie trać sił, bo sporo jeszcze przed Tobą.
Myślę, że przyszedł moment, kiedy powinnaś spróbować zamienić się z mamą rolami: otoczyć ją opieką, otworzyć, może w przenośni utulić i na na nowo nauczyć pewnych uczuć, odruchów… Żal, który do niej masz, warto stłumić, jeśli nie zwalczyć. Przeszłości nie zmienisz, ale czas biegnie i jest jeszcze sporo do ocalenia w teraźniejszości. Jesteś dostatecznie dojrzała, by posmakować świadomego wybaczenia. A mama też jeszcze ma kawał życia przed sobą, i to życie – przykro mówić, ale cóż, już bez taty — może być dużo lepsze.
Dalej, wyobrażam sobie, że gdyby mamie udało się odgiąć z powrotem do pionu (nie będzie to łatwy ani szybki proces) i weszłaby – lub chociaż bardziej zbliżyła — do Twojej rodziny, to kto wie, może wspólnymi siłami moglibyście jednak ruszyć na wyprawę ratunkową… Po Twojego brata. Prawda, jest dorosły, zmarnowany, prawdopodobnie cyniczny i pogrążony w depresji. Jest też daleko. Ale… jakiś kontakt istnieje, w każdym razie z Tobą stosunków nie zerwał. W pewnym okresie "jechaliście na jednym wózku" ojcowskich sankcji. To buduje silną więź, wartą ze wszech miar podtrzymania.
Nie jest już w tej chwili ważne, czy śmierć taty jest dla brata ulgą, informacją radosną czy obojętną. Liczy się to, że jest on jeszcze człowiekiem w sile wieku, ma Ciebie, i dopóki żyje, można o niego powalczyć, nawet kosztem poświęceń finansowych czy bolesnego wysiłku emocjonalnego. Sama wiesz, że jest tego wart. Ja rozumiem, że człowieka zdeterminowanego, zrozpaczonego i wolnego trudno zawrócić znad przepaści, jeśli on zawrócić nie zechce, ale w Waszym konkretnym przypadku nie zaniedbałabym najmniejszego okrucha nadziei. Taka pełna integracja wyleczyłaby Cię również ze strachu przed własnymi słabościami i złym "dziedzictwem genetycznym" – dodatkowy bonus.
Trzymam kciuki za odegnanie demonów wszelkich i bardzo, bardzo ciepło Cię pozdrawiam!
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze