Wujek samo zło
ZOFIA BOGUCKA • dawno temuNiektórzy noszą w sobie straszną historię, która pozostaje w nich do końca życia. Jest wstydliwa, wstrząsająca i bolesna. Wciąż powraca z zakamarków pamięci niczym echo – nie daje o sobie zapomnieć. Zdarza się, że rzutuje na dalsze losy.
Agnieszka (28 lat, pielęgniarka z Bydgoszczy):
— Dla moich rodziców zawsze najważniejsze było, żebyśmy były czyste i grzeczne. Ot, lubili ciszę, porządek i spokój. Mieli swoje sposoby, żeby nauczyć nas posłuszeństwa — w tym zakresie mistrzostwo osiągnęła matka. Ja i moja siostra doprowadzałyśmy ją do szału, bo jako maluchy byłyśmy żywe i charakterne. Oj, musiała włożyć sporo wysiłku i pracy, żeby nas ujarzmić. Na nasze nieszczęście świetnie realizowała się w roli żandarma – nie tylko nas okiełznała, ale i złamała. Lała nas, jak trzeba było, swoim czerwonym paskiem od niedzielnego palta, a jeśli sytuacja tego nie wymagała, stosowała tylko szantaż, ciągnięcie za uszy czy ciche dni. W końcu wytresowała nas tak, że wystarczyła jej sroga mina, a pokornie spuszczałyśmy oczy i robiłyśmy, co nam kazała. Potem nauczyłyśmy się być niewidzialne. Ojciec z kolei, jeśli był w domu, bo dużo pracował, przywoływał nas do porządku krzykiem – nie wiedział, jak było naprawdę, ale podkręcała go matka. Nie był człowiekiem szczególnie refleksyjnym, nie analizował sytuacji, nie zagłębiał się w szczegóły. Nie znał się na wychowywaniu dzieci — jego życiowym zadaniem było zarabianie pieniędzy.
Matka nie miała skrupułów. Co więcej – była dumna, że jej córeczki są tak świetnie wychowane. Liczył się efekt. A koszty? A konsekwencje? Tych doświadczać miałyśmy tylko my, już w dorosłym życiu. Dla naszej matki – i to do dziś — jest to jakaś pseudonaukowa bzdura. Tata nie czuł się najlepiej w roli surowego rodzica, więc wynagradzał nam swe wybuchy prezentami i wycieczkami. Zabierał nas w różne miejsca — najczęściej do swojej siostry, do Trójmiasta. W zależności od pory roku to leżakowaliśmy na plaży, to spacerowaliśmy po mieście. Było super! Uwielbiałyśmy te nasze weekendy. Niestety, któregoś dnia czar prysł.
To było lato. Do domu ciotki przyjechało mnóstwo ludzi. Było wesoło, gwarno — biesiadowaliśmy do późna, a potem, ponieważ było za mało łóżek i materacy, każdy położył się spać tam, gdzie i z kim mógł. Zupełnie nie rozumiem, jak można było do tego dopuścić, ale w łóżku koło mnie wylądował wuj, mąż ciotki. Może kiedyś nikt nie widział w tym nic niestosownego? Może pocieszny żartowniś wydawał się zupełnie nieszkodliwy? Ot, dziecko śpi z ulubionym wujkiem Gargamelem – takim zabawnym, no i zupełnie niemęskim, chudym i łysym jąkałą. Zapadła noc. Przebudziłam się, bo poczułam na sobie obcy dotyk. Było cicho, tylko zegar tykał wyjątkowo głośno, gdy wielkie łapy z krogulczymi palcami dotykały mnie tam, gdzie nie powinny. Ślizgały się po mojej cienkiej letniej piżamce, którą dostałam tego dnia od cioci. Była różowa, przezroczysta, śliczna. Czy to ona sprawiła, że mój wuj stracił rozum i molestował dziesięciolatkę? Leżałam jak sparaliżowana, udawałam, że śpię, że mnie nie ma, że to nie ja. Bo co miałam zrobić? Jak zareagować? Coś we mnie krzyczało, ale zadziałał tu jakiś potworny, ale jakże mi bliski, mechanizm posłuszeństwa. Nie wiem, jak długo to trwało. Może kilka minut, a może godzin? W końcu wuj przestał. Nie spałam do rana. Bałam się, ale i zastanawiałam, co robił wujek, że zanim zasnął, dochodził do mnie rytmiczny, mlaszczący dźwięk, a potem jęk ulgi. Dziś wiem – wuj dał po prostu upust swemu napięciu. Ja ze swoim napięciem – jakże innym od jego — pozostałam.
Nikt, nawet wuj, nie wiedział, że ja wiem. Pewnie do dziś jest przekonany, że wtedy spałam… Dnia po tej nocy zupełnie nie pamiętam – byłam skamieniała, w szoku, w innym świecie. Dopiero kiedy wyjechaliśmy do domu, poczułam, że żyję, bo gotuje się we mnie. Nie uroniłam jednak nawet jednej łzy, nic nikomu nie powiedziałam. Może i źle zrobiłam – gdybym wtedy zakończyła tę sprawę definitywnie, nie męczyłaby mnie ona do dziś? Dlaczego tak postąpiłam? Ze wstydu. Z braku wiary w siebie. Ze strachu. I tak by wyszło, że kłamię, oczerniam albo że… to ja jestem winna. Nic nie warta dziewczynka wolała milczeć. Dziś jest ten jeden jedyny raz, kiedy o tym mówię. Niech to będzie – jeszcze nieśmiała, cicha i anonimowa próba rozliczenia się z przeszłością. Może kiedy uwolnię demony, coś we mnie pęknie i się zmieni?
Przez kolejne lata jeździliśmy do ciotki, ale wuj już nigdy mnie nie dotknął. Nie wiem, czy byłby tak miły, gdyby miał sposobność. A ja wiedziałam, że muszę trzymać się od niego z daleka. Nigdy już na niego nie spojrzałam, nie odezwałam się słowem — nawet tego nie zauważył. Od rodziców zaś wyprowadziłam się, nim skończyłam szkołę średnią. Wprawdzie dałam się uwieść facetowi, który był damskim bokserem, potem uciekłam od niego do człowieka, który traktował mnie jak kupę gówna, ale ostatecznie, po wielu przykrych przejściach i nieudanych związkach, dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności, który zupełnie nie pasuje do tej historii, zaczęłam wychodzić na prostą.
Dziś, na wspomnienie tej historii, wzdrygam się z obrzydzenia. Czuję też gniew i wściekłość, że nic wtedy nie zrobiłam. Mam żal — nie tylko do Gargamela, ale i do ojca, który mnie nie dopilnował, bo zabrakło mu wyobraźni. Do matki, że przez swoje życiowe wygodnictwo i frustrację wytresowała mnie jak psa – wdrukowała mi schematy, które nie dopuszczały myśli, by walczyć o siebie i swoje, sprzeciwić się dorosłym, bronić swej godności, użyć słowa „nie”. Ulgę przynosi mi jedynie myśl, że jeszcze mogę coś z tym zrobić. Mogę stanąć z wujem, tą nędzną kreaturą, twarzą w twarz, i powiedzieć mu, że pamiętam, że wiem. I może kiedyś, kiedy nabiorę sił i w końcu uwierzę w siebie, tak właśnie się stanie. Tak będzie…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze