Szkiełko i oko
MAŁGORZATA SULARCZYK • dawno temuTu nie ma miejsca na wieloletnie studia empiryczne, bo żywa materia serca jest trudno gojącym się tworzywem. Wóz albo przewóz. Albo naprawdę Ci dobrze – przestajesz szukać i wiedziesz owocne, radosne życie singla (a przecież wielu singli je wiedzie) – albo Ci z tym źle i wtedy zaczynasz pracę nad sobą.
Margolu,
Zazwyczaj piszą do Ciebie osoby starsze ode mnie. Osoby z większym bagażem doświadczeń życiowych niż ja. Mój problem polega jednak głównie na tym, że prawdopodobnie nigdy nie odważę się być tak doświadczona jak one.
Widzisz – od dziecka uczyłam się (lub inni mnie uczyli), że nie należy nikomu ufać. „Umiesz liczyć, licz na siebie” mogłoby być moją dewizą. Dlaczego więc nie jest? Być może dlatego, że jeszcze bardziej niż nieufnością odznaczam się nadmiernym perfekcjonizmem, przerośniętą ambicją, kompleksami, bardzo niskim poczuciem własnej wartości oraz egoizmem. Nie dość tego – przez długi czas wychodziłam z założenia, że facet to świnia, przy czym jest mniej lojalny czy wartościowy od tego poczciwego przedstawiciela trzody chlewnej. Umiesz czytać między wierszami, nie wiem jednak, czy widać z tych kilku zdań, że takie moje podejście do świata wyniosłam z wczesnych lat szkolnych, kiedy to byłam zwyczajnie poniżana i oszukiwana (głównie) przez swoich rówieśników. Działo się tak przez mój wygląd oraz dążenia do osiągnięcia czegoś więcej – tak mi się przynajmniej wydaje.
Od kilku lat tęsknię jednak do siebie z dawnych lat, świeżo po tamtej szkole przetrwania. Byłam wtedy dużo bardziej niezależna niż teraz – nie chodzi mi o samodzielność np. finansową, lecz mentalną. Uczyłam się jej w szkole i w domu, jako że rodzice wiecznie byli w pracy, chcąc zapewnić mi i mojej starszej siostrze odpowiednie zaplecze finansowe. Zawsze byłam im za to wdzięczna, jednak wdzięczna jestem trochę mniej, od kiedy uświadomiłam sobie swoją niezdolność do wyrażania uczuć. Niestety, nauczyłam się za to płakać. Często.
Jak już pisałam, nie miałam kiedyś najlepszego zdania o płci „brzydszej”. Zmieniałam jednak szkoły, otoczenie i… wszystko wywróciło mi się do góry nogami. Teraz często lepiej dogaduję się ze znajomymi płci męskiej niż żeńskiej. A co do związków… Po kilku próbach doszłam do wniosku, że to nie oni są beznadziejni, tylko ja. Zawsze naigrawałam się z po uszy zakochanych dziewczątek, które trzepocąc rzęsami, rozprawiają bez przerwy, jaki to ich „misiu”, „tygrysek” czy „kotunio” jest wspaniały, czuły i po prostu… doskonały, a które kilka tygodni później odkochują się, obsmarowują na wszystkich frontach swojego jakże beznadziejnego już wówczas gościa i znajdują sobie nowy obiekt westchnień. Uważałam i nadal uważam takie zachowanie za żałosne, na równi z walentynkami i obściskiwaniem się na każdym kroku w miejscach publicznych. Traktuję miłość (lub też zakochanie) wyłącznie jako zbiór reakcji chemicznych w naszym organizmie, ale…
No właśnie. Przez te wszystkie lata zmieniłam się psychicznie i fizycznie. Mam wielu znajomych. Nie mam problemów z zainteresowaniem kogoś sobą. Jednak powoli mam siebie dość, mam żal do samej siebie, że w nikim na swojej drodze nie potrafię się zakochać czy też dłużej z nim wytrzymać. Usłyszałam, że za bardzo cenię sobie wszystkie przywileje bycia solo – i jest to prawda. Dodatkowo jak tylko poczuję, że ktoś próbuje się mną opiekować, troszczyć się o mnie, przywiązywać się do mnie – zrywam. Natychmiast, gdy tylko stłamszę w sobie wyrzuty sumienia.
Wspominałam o perfekcjonizmie, i to nadmiernym. Chcę mieć i staram się osiągnąć idealną figurę, cerę, styl… i Kogoś. Ale każdy Ktoś jest co najwyżej prawie idealny. Wtedy coraz bardziej wyolbrzymiam jego wadę lub wady, aż robi się to nie do zniesienia i rezygnuję. W końcu jestem z kimś mało dla mnie ważnym, bo wiem, że i tak go zranię – a w osobach naprawdę wartościowych wolę mieć przyjaciół niż „byłych”. W ostatecznym rozrachunku to ja jestem żałosna. Z jednej strony nie chcę się nigdy zakochać, bo wtedy moje zachowanie stałoby się mniej racjonalne i logiczne. Z drugiej – zakochana nie wyszukiwałabym tak namiętnie wad u swoich partnerów. Szczególnie – wstyd mi się do tego przyznać – wad związanych z wyglądem. To powoli przybiera u mnie postać jakiejś paranoi, przeszkadzają mi najdrobniejsze szczegóły. Faceci, dla których wiele dziewczyn straciłoby głowy, są fajni i interesujący, dopóki także nie zaczną się mną interesować lub dopóki nie zacznie robić się zbyt poważnie.
Przez większość czasu czuję, że jestem sama, lecz nie samotna. Nie jest mi źle samej – gdyby tak było, nie miałabym pewnie takich oporów przed zmianą z singla w partnera. Pozostaje jednak kwestia uczuć i świadomości, że nie tyle nie mogę, co nie potrafię być z kimś dłużej. Duszę się wtedy.
Margolu, przepraszam za ten chaos, ale czy to chociaż w jakimś stopniu jest normalne, czy też już wariuję?
Ewa
***
Droga Ewo,
Ustalmy jedno: przez mikroskop nawet stułbia wydaje się przerażająco wielka. Cóż dopiero z wadami wsadzonymi pod czujną lupę Twego perfekcjonizmu. Wadami cudzymi, ale i Twoimi. Pewnie trudno się z tym pogodzić, ale świat składa się z mankamentów i chaosu, a próby maniakalnego porządkowania z góry skazane są na niepowodzenie. Za plecami takiego maniaka stoi czas i chichocze złośliwie, nim zajmie się przywracaniem swojego ukochanego bałaganu w sprawach i rzeczach. Trzeba zająć się nie tyle porządkami, ile odnalezieniem harmonii: znaleźć swoje miejsce w strumieniu zdarzeń i włączyć się w niego, miast tkwić w środku nurtu jak kołek. Nie chodzi mi tu o stawianie szlachetnego oporu świństwom i korupcji, gdyż po cichu, niepopularnie, nie wierzę, że ten strumień życia to ściek. Chodzi o zwyczajne pogodzenie się z sobą. Od zaakceptowania swojego wyglądu i charakteru (banał, choć niełatwy) po poukładanie sobie relacji z ludźmi (też banał, ale trudniejszy w realizacji, bo bez pierwszego ani rusz).
Piszesz, że masz problemy z wyrażaniem uczuć. Ale nauczyłaś się płakać, i to akurat bardzo dobrze. Inaczej ciśnienie spraw rozsadziłoby Cię od środka. Teraz czas na zastanowienie, jakie są przyczyny Twojej niechęci do związku. Szczerze mówiąc, masz obowiązek ich rozważenia wobec osób, które już skrzywdziłaś, i tych, które potencjalnie możesz skrzywdzić. Ostro? Cóż. Z Twojego listu wynika, że wiążesz się, nie mając chęci wiązania, co jest – delikatnie mówiąc – nieuczciwe. Usprawiedliwiasz się tym, że ktoś jest dla Ciebie mało ważny, więc niby zranienie go miałoby powodować mniejsze wyrzuty sumienia. Zaiste, jesteś w tym egoistką absolutnie doskonałą. Nie poklepię Cię tu po ramieniu ze zrozumieniem, bo nie rozumiem. Co innego, gdybyś nie była świadoma swojego problemu. Ty jednak świadomie narażasz kogoś na cierpienie. Lubisz siebie w takiej roli?
Zaobserwowałam, że takie stworzenie sobie ramek (ma mieć takie oczy, takie włosy, taką pozycję społeczną, tyle a tyle wzrostu, równe palce, identyczne tęczówki…) cechuje najczęściej osoby, które podświadomie chcą stworzyć związek, ale świadomie nigdy się na to nie zdecydują. Śrubują zatem wymarzony wizerunek do granic możliwości, a potem nikogo nie mogą do niego dopasować. I o to chodzi: „No przecież chcę, tylko nie ma nikogo, kto by się nadawał!”. W czasach kiedy zwykło się wszystko traktować jak towar, może to ma jakiś sens. Dla mnie trudny do odkrycia. Natomiast jaskrawo widzę skutki takiego targowiska próżności. Ani „kupujący”, ani „towar” nie wychodzą z tego szczęśliwi i zadowoleni.
Myślę, że Twój list powinno przeczytać i przemyśleć wiele mam, w tym ja. Zresztą, dlaczego tylko mam – ojcowie też powinni. Jeśli nie nauczymy naszych dzieci miłości – uczynimy z nich ludzi nieszczęśliwych, krzywdzących innych, którzy jeszcze potrafią wyrażać uczucia, do czasu gdy kolejne niepowodzenia miłosne wepchną ich w skorupki. Proszę Państwa, to nie tak…
Ewo, nie jest Ci źle samej… Tak? To po cóż z kimś próbujesz być? Ja Cię na odległość nie otworzę jak puszki z sardynkami – potrzebny jest ktoś bliżej. Jak zwykle w takich sytuacjach zachęcę Cię do odwiedzania psychologa i pogrzebania w sobie samej, może w jakimś zakątku znajdziesz przyczyny. Rozpoznane, będą łatwiejsze do okiełznania. Bo że sobie z nimi poradzisz, nie mam wątpliwości. Jesteś wytrwała, twarda i zawzięcie umiesz walczyć o swoje. Może nie będzie łatwo walczyć z samą sobą, acz efekt jest wart tego.
Do boju, Ewo. Jesteś to winna tym, którzy staną na Twojej drodze – ale nade wszystko sobie.
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze