(P)oszukiwanie drugiej nogi
JOANNA BUKOWSKA • dawno temuNiezmiennie mnie zadziwia, że moja rodzina uczyniła mnie głową rodziny, że moja Mateczka zasięga u mnie rady w sprawach istotnych, że spoczywa na mnie odpowiedzialność, że rachunki przychodzą na moje nazwisko i ja je nawet czasem płacę i takie tam. Niezmiennie mnie zadziwia, że mi ludzie całkiem poważni proponują pracę i naprawdę wierzą, że ja się do niej nadaję.
O ile mnie pamięć nie myli, w tej naszej Kafeterii, dla której – ku Państwa niezmiernej, jak mniemam, radości – sobie piszemy różne felietony, artykuły i takie tam, jest taki cykl „Jedną nogą w dorosłości”, w którym koleżanka, jak się domyślam niedługo po studiach, dzieli się z Państwem swoimi spostrzeżeniami na temat wkraczania w wiek – jako się rzekło w tytule – dorosły. Otóż pozwolę sobie przewidzieć, że będzie miała z tym cyklem roboty na dobre jeszcze dziesięć lat, chyba że tę drugą nogę w dorosłość uda jej się jakoś włożyć, bo mnie się na przykład nie udaje, mimo że mi już leci krzyżyk trzeci. O, zrymowało mi się.
Pojechałam sobie na Święta do rodziny. Oni wszyscy są dosyć dorodnie dorośli, to znaczy cała ta rodzina ma średnio metr dziewięćdziesiąt wzrostu, a jak jeszcze włoży obcasy, to znaczy jak damska część rodziny włoży obcasy, bo z męską wszystko w porządku, to ta średnia wzrostu jeszcze się zwiększa i ja już w ogóle czuję się jak kurdupel, a nawet smarkacz. Rodzina — jak przystało na dorosłych — rozmawia głownie o kasie i progeniturze, czyli na tematy, których ja raczej nie podejmuję. Z jedną progeniturą poszłam poświęcić koszyczek, progenitura ma lat trzynaście i pół, rzadki wąsik jej się sypie i przerasta mnie o dwie głowy, o co nietrudno, skoro mam metr sześćdziesiąt, ale z drugiej strony ja nie wiem, co ta młodzież teraz je, że tak rośnie. Progenitura po dwustu metrach drogi do kościoła zaczęła się mnie wstydzić, nałożyła na głowę kaptur, westchnęła i się troszku odizolowała. Kiedyś to było tak, że młodzik niespełna czternastoletni poczytywał sobie za ujmę dłuższe przebywanie w towarzystwie trzydziestoletniej starej ciotki, tym razem jednak smarkacz wyznał, że to ja się zachowuję nazbyt smarkato i czemu ja tak chichoczę. Na pocieszenie mogę sobie powiedzieć, że może nie zrozumiał mojego poczucia humoru, które jest bardzo wyrafinowane.
Jedna moja koleżanka, co jest Poważną Panią Redaktor w Telewizji, i Państwo jej paszczę zapewne wielokrotnie widzieli, a nawet słyszeli jak z tej paszczy wydaje Szalenie Poważne Komentarze, no więc ta koleżanka, jakby ją Państwo zobaczyli, a co gorsza usłyszeli całkiem prywatnie, to jest dzieciuch dokładnie taki sam jak ja, z czego prosty wniosek, że mediom nie należy wierzyć. (Tu mi się przypomniała zabawna dykteryjka, jak to w programie dla młodzieży, co się idiotycznie nazywa Rower Błażeja, jeden młodzian prowadzący wsławił się na wizji całkiem zabawnym faux pas. Otóż właśnie tłumaczył równie jak on nie obeznanej młodzieży, kim był Andy Warhol i czym była jego Fabryka. Tu właśnie, głosił, spotykała się cała nowojorska gehenna artystyczna. Łyknęło tego kiksa całe nasze wesołe towarzystwo i często używa). No więc owa moja koleżanka, co Poważną Panią Redaktor z Telewizji jest, dnia któregoś, z kacem jak stodoła, przyszła sobie do Pięknego Psa, gdzie spotyka się cała krakowska gehenna artystyczna, i ku swojemu zdumieniu, zastała gehennę artystyczną nie przy piwku, tylko – wyjątkowo – przy jakichś papierkowych interesach, umowach o dzieło, rozliczeniach podatkowych i takich tam, krótko mówiąc przy sprawach, którymi normalny człowiek nie lubi się zajmować, chociaż powinien. Poważna Pani Redaktor z Telewizji, zobaczywszy to wszystko, rozwarła oczy i westchnęła ciężko: jej… ależ wy jesteście dorośli…
Niezmiennie mnie na przykład od jakiegoś czasu zadziwia, że mnie w banku traktują poważnie, rozmawiają jak z dorosłym człowiekiem, proszą, żeby usiąść, patrzą głęboko w oczy i mówią mi „proszę pani”. A jak jeszcze kiedyś w banku ujrzałam mojego kolegę z podstawówki, i to ujrzałam go na stanowisku dyrektora, taki spasiony łysiejący grubasek, co jeszcze nie tak dawno popylał do szkoły z workiem na pantofle i plakietką wzorowego ucznia na chałaciku, to już kompletnie zaniemówiłam i się zastanawiałam, jakim boskim cudem ten chłopiec wmówił swoim przełożonym, że już nie spędza poranków w piaskownicy, a zamiast na dobranockę idzie z kumplami na piwo, a na dodatek zdążył się już rozmnożyć – kiedy? — pytam się.
Niezmiennie mnie zadziwia, że moja rodzina uczyniła mnie głową rodziny, że moja Mateczka zasięga u mnie rady w sprawach istotnych, że spoczywa na mnie odpowiedzialność, że rachunki przychodzą na moje nazwisko i ja je nawet czasem płacę i takie tam.
Niezmiennie mnie zadziwia, że mi ludzie całkiem poważni proponują pracę i naprawdę wierzą, że ja się do niej nadaję.
Niezmiennie mnie wreszcie zadziwiają efekty mojej pracy, bo moja praca polega między innymi na wyciąganiu z torby znienacka mikrofonu, no więc jak tak wyciągam znienacka mikrofon, to interlokutor truchleje, zupełnie jakbym z torby wyciągnęła co najmniej rotwaillera, i od razu składa się w scyzoryk i wyznaje jak na spowiedzi wszelkie grzeszki, a jak ukryje grzeszek, to ja mu grożę paluchem i on się wtedy na poważnie przestrasza, że mu zrobię koło ogona. O, a na przykład przed chwilą dzwoniła do mnie jedna pani w sprawie bardzo poważnej i niech mi Państwo uwierzą, że rozmawiała ze mną jak dorosły z dorosłym. Naprawdę – czasem się obawiam, że się wyda, że się wreszcie ktoś domyśli, że ja z tą trzydziestką na karku wcale nie jestem dorosła, tylko udaję i ciągle robię sobie jaja.
A taka na przykład Anita Błochowiak to się w ogóle nie przejmuje. Siadła se bez obciachu w Sejmowej Komisji Śledczej, smarkacz z niej jak cholera, miny robi do kamery, pieprzy pierdoły o skarpetkach, a na koniec wysmarowuje raport i chce zmieniać bieg historii.
Ja to się przynajmniej przyznaję.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze