Młoda żona popełnia błąd!
KASIA KOSIK • dawno temuLubimy instruować innych. Wiem to po sobie, pouczałam mamę w kwestii malowania i odżywiania. Bratową w kwestii wychowywania dziecka, przyjaciółkę w kwestii związków. Ale obiecałam sobie przestać. Przysięgłam, że nie będę dawać dobrych rad żadnej kobiecie, gdy od momentu rozpoczęcia małżeństwa zostałam nimi obsypana.
Lubimy instruować innych. Wiem to po sobie, pouczałam mamę w kwestii malowania i odżywiania. Bratową w kwestii wychowywania dziecka, przyjaciółkę w kwestii związków. Ale obiecałam sobie przestać. Przysięgłam, że nie będę dawać dobrych rad żadnej kobiecie, gdy od momentu rozpoczęcia małżeństwa zostałam nimi obsypana.
Trafiały do mnie nie tylko ze strony mamy i rodzeństwa, ale i ze strony koleżanek, a nawet całkiem nieznajomych bab! Jakby wszystkie napotkane kobiety uważały, że nie dam sobie rady w nowej życiowej roli – żony. Jakby drżały o moje małżeństwo bardziej niż ja lub uważały się za mądrzejsze w kwestii bliskości i partnerstwa. Jakby wszystkie chciały ustrzec mnie przed błędami, które same popełniły.
Pierwsza była mama. Dość szybko, bo już podczas składania życzeń przed kościołem, niby to żartem rzuciła, żebym od początku ustawiała swego męża i pilnowała podziału obowiązków, zagroziła, że jeśli tego nie zrobię, skończę jak ona, a by jeszcze bardziej mną wstrząsnąć, pokazała swoje przeorane, pomarszczone od zmywania, prania, gotowania i sprzątania dłonie (które tak kocham).
Wzięłam jej rady do serca, zawsze byłam grzecznym dzieckiem i wsłuchiwałam się w słowa mamy. Tuż po nocy poślubnej zażyczyłam sobie jajecznicy, tostów, kawy i dodałam szybko — a ja pozmywam. Mój maż Marek, człowiek wyluzowany, z poczuciem humoru, parsknął tylko śmiechem. Poranek spędziliśmy w łóżku, a potem wspólnie zrobiliśmy grzanki, kakao i wróciliśmy do łóżka, zostawiając zmywanie dla krasnoludków, na potem. Prace same jakoś nam się rozłożyły w zależności od tego, kto co lubi, umie i chce robić.
Kolejna była siostrzana przestroga.
- Tyjesz – powiedziała – Jesteś zapuszczona, przestałaś się starać, bo złapałaś Pana Boga, ale uważaj… Małżeństwo nie musi być na całe życie. Postaraj się lepiej! — to brzmiało jak groźba lub tak, jakby ona coś wiedziała.
- Czy Marek mnie zdradza? — wypaliłam i sama sobie odpowiadając puknęłam się w czoło. To była tylko ta jedna ze standardowych rad. Rzeczywiście po ślubie szybko przytyło mi się te dwa kilo. Sielanka, kolacyjki w domu, mniej ruchu, więcej leżenia na kanapie. Mimo to poszłam za radą siostry i strzeliłam sobie nowy fryz oraz make up, postanowiłam też, by nasze kolacje były bardziej urozmaicone i składały się przede wszystkim z warzyw. Gdy mój Marek wrócił z pracy, rady okazały się zbędne, a i pieniądze wydane na nową stylizację były wyrzucone. Fryzury mój mąż nie zauważył. A na widok ostrego makijażu powiedział – Zaraz to z ciebie zliżę – i tak właśnie zrobił, kotłując się ze mną na kanapie.
Wygląda to tak, jakbyśmy we wczesny stadium małżeństwa nie wychodzili z łóżka. Prawda to i fałsz. Wychodziłam, by spotkać się z koleżankami, wypić z nimi wino, kawę, potańczyć, poplotkować, zapalić – czyli oddać się różnym przyjemnościom z czasów syngielskich, teraz już mniej kultywowanym. Ale i wtedy, gdy wydawało mi się, że robię dobrze, otrzymałam radę od zupełnie obcej mi kobiety. A było to tak…
Na jednym z wieczorów, gdy do naszego domu przychodzili nieznani mi koledzy z pracy męża, z jeszcze bardziej nieznanymi mi żonami, pochwaliłam się naszym zbyt luźnym w oczach innych lub kłująco luźnym, jak się potem okazało, związkiem. Opowiedziałam o moich świętych piątkach, kiedy to razem z dziewczynami oddajemy się degustacji rozmaitych trunków, baletom w swoim gronie i popalaniu pod pubami. Oburzenie jednej z żon było przykre, potraktowała mnie z góry, patrząc na mnie wzrokiem kobiety, która wie ode mnie więcej: idziesz złą drogą, która doprowadzi do rozpadu tego związku — ciskała piorunami w moją stronę. Następnie ta sama kobieta obdzieliła pobłażliwym spojrzeniem mojego męża, był to wzrok pełen współczucia. Ubolewała też nad jego piątkową samotnością i zażartowała nawet o cieście, które mogą z mężem przynieść i dotrzymać mu towarzystwa, gdy ja, wstrętna żona, oddaję się używkom i spędzam czas miast z mężem z psiapsiułkami, wolnymi trzeba dodać.
Ta weteranka małżeństwa wkurzyła mnie tak bardzo, że postanowiłam już nigdy nie udzielać tego typu rad nikomu, chyba że ktoś o to sam poprosi. Na szczęście i tym razem mój Marek okazał się bardziej odporny i po wyjściu gości powiedział, że wystarczy już tych proszonych kolacji, woli zająć się mną. Pochwalił za pyszną tartę, sprzątnął ze stołu, a potem gapiliśmy się w tv śmiejąc do rozpuku ze starej wyjadaczki, która zrugała początkującą żonę.
Moja maksyma na dziś: nie przejmować się słowami innych, iść swoją ścieżką, nie bać się błędów, uczyć się na własnej skórze. Najgorsze to spełniać oczekiwania innych lub leczyć ich kompleksy! Nieprawdaż?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze