Supermama
MAGDALENA TRAWIŃSKA • dawno temuWszystkie mamy zgadzają się, że najważniejszą misją w życiu człowieka jest wychowanie dziecka. Wszystkie bez względu na wiek, na środki finansowe i otoczenie, w którym przebywają, chcą wychować swoje dzieci jak najlepiej i nie popełnić żadnego błędu. Pojęcie „wyścigu szczurów” w pracy jest wszystkim ogólnie znane, a pojęcie „Supermamy”?
To przypadłość kobiety XXI wieku, a objawia się tym, że każda mama chce być „naj” we wszystkich dziedzinach życia związanych z pociechami. Ich dzieci zresztą też muszą być „naj”. Dlatego mają najlepsze pieluchy i najzdrowsze jedzenie. Są karmione piersią lub najlepszym mlekiem, w zależności od poglądów mamy co do tego, która opcja jest „naj”. Są wywożone na wieś i tam spędzają dzieciństwo na łonie przyrody i z dala od cywilizacji lub wręcz przeciwnie, wychowywane w centrum, zapisywane na naukę gry na pianinie, niemiecki, angielski, tańce, gimnastykę korekcyjną, basen, tenisa i naukę szybkiego czytania. Mają najlepiej wyprofilowane buty, ubierają się w naturalną bawełnę, piją przefiltrowaną wodę, tran, a zimą sok z malin. Są karcone, wychowywane surowo albo wręcz przeciwnie – bezstresowo.
Tyle teorii, ile Supermam. Niejasności dotyczące bycia najlepszą mamą i posiadania najlepiej wychowanych dzieci nie omijają nawet kwestii poczęcia. Czy lepiej urodzić dziecko w młodym wieku czy później, czy wrócić do pracy tuż po macierzyńskim czy też zatrudnić się samej w charakterze opiekunki na długie lata? W jednym Supermamy są podobne – wszystkie chcą dla swoich dzieci jak najlepiej. I chwała im za to. Sami oceńcie, która ma rację.
Mama nastoletnia
Marcelina (31 lat, pielęgniarka, Ciechanów):
– Mam 13-letnią córkę Karolinę. Jestem dość młodą mamą, bo urodziłam ją w czwartej klasie technikum medycznego, tuż po maturze. Karolcia to tak zwane dziecko miłości, moja nastoletnia wpadka. Z obiektem miłości rozstałam się zaraz po porodzie, to była kompletna pomyłka. Za to owocu miłości nigdy nie żałowałam i nie żałuję. Gdy zaszłam w ciążę, byłam przerażona. Wydawało mi się, że świat się zawalił, że moje życie właściwie się skończyło i nic ciekawego już się w nim nie wydarzy. Gdy moje koleżanki chodziły do pubu i na dyskoteki, ja musiałam zmieniać pieluchy, opiekować się maleństwem i chodzić do pracy na drugą zmianę.
Bardzo pomogli mi moi rodzice, mimo że na początku nie byli zadowoleni, że zaszłam w przypadkową ciążę w czwartej klasie. Wzięli mi na kredyt maleńką kawalerkę i pomogli znaleźć pracę. Opiekowałam się dzieckiem od rana do 15.30. Potem szłam do pracy w gabinecie stomatologicznym, a mama wyręczała mnie przy Karolci do 21.30. Ten okres mojego życia był trudny, samotny, pełen obaw, strachu, ale i szczęścia, radości z powodu posiadania dziecka. Nie radziłam sobie wtedy i nie byłam chyba dobrą mamą, bo nie miałam zielonego pojęcia o wychowywaniu dziecka. Wszystkiego uczyła mnie mama. Spędzała z moją córką prawie tyle samo czasu, ile ja. Pewnie dlatego moja dwuletnia Karolcia mówiła do niej „mamo”.
Za to teraz jest cudownie. Mam odchowaną, mądrą córeczkę, która jest moją przyjaciółką. Mam z nią świetny kontakt, rozmawiamy o wszystkim, pożyczamy sobie ciuchy i wyglądamy jak siostry. Moja córka jest dumna, że ma taką młodą mamę i chwali się tym, gdy przychodzę do niej do szkoły. Dzięki temu, że urodziłam dziecko w młodym wieku, kiedy moje ciało było jeszcze jędrne, wygimnastykowane i elastyczne, nie zmieniłam się po ciąży. Wyglądam młodo, nie mam rozstępów, zwisającej fałdy brzusznej, obwisłych piersi i tuszy. A właśnie na to najbardziej uskarżają się po porodzie moje rówieśniczki, które teraz zostały mamami. Niewielka różnica wieku powoduje, że rozumiem moją córkę jak nikt!Moje koleżanki wychowują małe dzieci teraz, a ja mam to już za sobą. Mam czas na fryzjera, plotkowanie w kawiarni, na język angielski i na studia – właśnie rozpoczęłam pierwszy rok nauki w studium pielęgniarskim. Żyję pełnią życia.
Mama dojrzała
Danusia (50 lat, księgowa, Nidzica):
– Wyszłam za mąż dość późno, bo w wieku 32 lat. Miałam problemy z zajściem w ciążę. Leczenie spowodowało, że w wieku 35 lat urodziłam Hanię. W tej chwili jestem szczęśliwą mamą 15-letniej córki. Hania jest dość trudnym dzieckiem lub to po prostu ja, zważywszy na pokoleniową różnicę, nie umiem sprostać jej potrzebom. Nigdy nie podoba się jej ciuch, który jej kupię. Nie mogę wyłapać jej stylu. Wszystko, co jej kupię, określa terminem: „ciotkowate” lub „bereciarskie”. Czasem mówi do mnie takim językiem, że w ogóle jej nie rozumiem. Nie potrafię porozmawiać z nią ani o muzyce, której słucha, ani o książkach, które czyta. Boję się, gdy wraca o 22 do domu i gdy prosi mnie o pozwolenie na wyjazd na biwak lub kurs dla płetwonurków. Być może takie problemy ze swoimi dziećmi mają różne mamy, również te, które są młodsze. Ja jednak zawsze winię za to swój wiek. Czasem mam wrażenie, że Hania się mnie wstydzi, gdy mijają nas inni rodzice dziewczyn z jej szkoły. Na wywiadówce jestem najstarszą mamą, bardzo mi to przeszkadza.
Mama zapracowana
Honorata (40 lat, właścicielka herbaciarni, Warszawa):
– Nie miałam czasu na męża i dziecko. Ciągle doskonaliłam swoje umiejętności, szkoliłam się, studiowałam, pracowałam i zarabiałam: na mieszkanie, samochód, potem większe mieszkanie i meble. Ciągle mi się wydawało, że jeszcze zdążę mieć dziecko i że jestem jeszcze młoda. Ocknęłam się w wieku 37 lat i zaczęłam z moim partnerem planować narodziny. W tej chwili mam 2-letniego Franka. Moje życie kompletnie się zmieniło. Przyzwyczaiłam się do mojego trybu życia, a po urodzeniu syna musiałam dostosować się do jego potrzeb. Nie mogę już tyle pracować i wracać późno, nie mogę wyjeżdżać na szkolenia w weekendy. Zrezygnowałam z nauki hiszpańskiego i z naszych wakacji w Nowej Zelandii. Sadzę, że za późno zdecydowałam się na dziecko. Z drugiej jednak strony czekałam na to macierzyństwo jak na cud.
Mój synek mnie odmłodził, zmienił mnie i moje życie. Jestem szczęśliwa, gdy idę z nim do piaskownicy, bawię się klockami, idę na spacer lub jadę do dziadków. Schudłam, mam ładniejszą cerę, ubieram się jak młoda dziewczyna. Wszyscy mówią, że macierzyństwo mi służy. Najważniejsze jest jednak to, że moje macierzyństwo jest świadome. Jestem bardziej rozważna, przewidująca, dojrzała, doświadczona i wyedukowana w kwestii wychowywania i karmienia dziecka. Jest to zauważane nie tylko przeze mnie, ale i przez otoczenie. Niektóre moje przyjaciółki mówią mi, że gdy zachodziły w ciążę, miały jeszcze pstro w głowie. Ja jestem bardziej poukładana. Poza tym zazdroszczą mi, że jestem mamą małego dziecka, a one mają ten okres już za sobą. Czuję jednak strach, bo wiem, że gdy mój synek będzie dorastał, ja szybko wejdę w wiek przewidziany raczej dla babci niż dla mamy. Może się okazać, że gdy on będzie chciał ze mną pograć w piłkę, ja będę leczyć reumatyzm.
Mama domowa
Bogusia (30 lat, gospodyni domowa, Konstancin):
– Starałam się być dobrą mamą, ale obawiam się, że nie wyszło mi to najlepiej. Mam troje dzieci. Pierwsze urodziłam wieku 19 lat, a kolejne co dwa lata. Zostałam w domu, nie podjęłam żadnej pracy, bo chciałam się nimi opiekować i wciąż wydawało mi się, że są za małe, by je zostawić i iść do pracy. Gdy już miałam gdzieś się zatrudnić, okazywało się, że znów jestem w ciąży. Do pracy zamierzam iść dopiero od stycznia. Podjęłam taką decyzję właśnie ze względu na dzieci. Zauważyłam, że przez troskliwą opiekę trzymane były pod kloszem i nie za bardzo radzą sobie w szkole. Nie umieją walczyć o swoje, ciągle się mażą i ze wszystkim przychodzą do mnie, bo to ja im zawsze we wszystkim pomagałam.
Zwłaszcza najstarszemu Pawełkowi dokuczają starsi koledzy. Wydawało mi się, że jak zadbam o dzieci i dam im wiele miłości, to później dadzą sobie radę w życiu, bo będą miały oparcie w rodzinie, ale przesadziłam z tą opieką i wyręczaniem ich we wszystkim. Od małego siedziałam z nimi w piaskownicy, stałam obok huśtawki w napięciu, że zaraz któreś spadnie. Wstawałam w nocy na każde kwilenie, wysadzałam, myłam, sprzątałam ich zabawki, karmiłam i właściwie całe dnie spędzałam z nimi. Cała byłam ich i dla nich. Zawsze źle wyrażałam się o matkach, które po trzech miesiącach macierzyńskiego oddawały niemowlaki do żłobka albo wynajmowały opiekunkę i wracały do pracy. Teraz się zastanawiam, czy one czasem nie miały racji. Bo ich dzieci będą bardziej zaradne, a moje trzymają się spódnicy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze