Choinki w deszczu
MARTA MRÓZ • dawno temuJeszcze nie pogasły na dobre świeczki na cmentarzach, kiedy na wystawach sklepów pojawiły się dekoracje nawiązujące do Świąt Bożego Narodzenia. Drzewa w centrum Warszawy, nieco łyse i smętne, ożyły nagle, mieniąc się setkami różnokolorowych lampek. Na wystawach sklepów powyrastały lasy bogato przybranych choinek.
Do wyścigu stanęły nawet ambasady, sprowadzając specjalnie na tę okazję drzewka i wieszając ozdoby na budynkach. Jadąc do pracy gapiłam się na tę orgię komercji przez zaparowaną szybę autobusu z trudem hamując się od popukania się w czoło. Czy to już? W tym tygodniu Święta Bożego Narodzenia? Tak szybko? A może zapadłam tej nocy w jakiż sen zimowy i przespałam kilka tygodni? Z niepokojem rozejrzałam się po oknach budynkow mieszkalnych. Nic. Żadnych światełek i stroików. Całe szczęście — pomyślałam. — Może szaleństwo nie opanowało wszystkich do końca?
Niedawno wybrałam się na zakupy. Świąteczne dekoracje, uśmiechnięte szeroko Mikołaje i zwisające z sufitu bombki sprawily, żepoczułam się jakbym znalazła się w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwej porze. Zawłaszczenie świąt przez handel jest tak niesmaczne, że aż przez chwilę poczułam niechęć do samej idei Świąt. Ale co one winne? Z głośników leciały kolędy w wersji nowoczesnej, głównie po angielsku, ale wpadły mi w ucho również polskie, rockowe piosenki z natrętnym brzęczeniem dzwonków w tle, wykonywane przez zachrypniętych solistów. "Gloria! Gloooria!" słyszę z daleka i omijam kolejny sklep dużym łukiem.
Z ulgą przysiadam na ławce. Czym są dla mnie Święta? Z czym mi się kojarzą? Śnieg. Na pewno śnieg, skrzypiący pod nogami, lekki mróz szczypiący w nos. W tej scenerii przybrane lampkami drzewka wygladają ślicznie, aż miło popatrzeć. Co jeszcze? Choinka. Niekoniecznie wielka, uginająca się pod ciężarem ozdób. Wystarczy niewielka, lecz obowiązkowo żywa i pachnąca. No i jeszcze coś, bez czego cała reszta byłaby nieistotna. Nie Mikołaj, nie prezenty. To rodzina. I chociaż nie jestem przesadnie rodzinną istotą i często wymiguję się z rodzinnych obiadków, święta nieodłącznie kojarzą mi się właśnie z czasem spędzonym z najbliższymi. W porządku, nie zawsze wygląda to tak, że siedząc zgodnie wokół stołu, wspominamy śmieszne i radosne wydarzenia w naszym życiu. Często, popuściwszy pasa, padamy bezwładnie na kanapie i sięgamy odruchowo po pilota. Ale nawet wspólne oglądanie filmów w tym czasie jest szczególne. Czy to wszystko? Nie, jeszcze jeden. Dwa lub trzy. Dodatkowe kilogramy oczywiście. Ale zimą można je ze stoickim spokojem upchnąć pod płaszczem. Do wiosny je przecież zgubimy. No własnie, płaszcz. Kręcę się po cetrum handlowym rozglądając się za sensownym płaszczem, jest listopad. “Gloria! Glooooria!” - dolatuje do mnie tym razem z kawiarni. Mijają mnie ludzie z wypchanymi torbami. Wielu z nich taszczy pudełka z bombkami. Mechanizm wzbudzania potrzeb, o których by nie wiedzieli bez reklamy, zanim przyjdzie na nie pora, jednak działa. Z wystaw i reklam telewizyjnych szeroką rzeką płynie jedno przesłanie: ku-puj, ku-puj, ku-puj! Inaczej święta nie będą udane, okażesz się wyrodną matką, niekochającą córką, skąpym przyjacielem. Kupuj i raduj się — ho, ho, ho! A Mikołaj przybędzię już w listopadzie i będzie czekał w supermarkecie. Odziany w minispodniczkę i kozaczki będzie stał gdzieś przy półce i zachęcał do degustacji barszczyku instant lub świątecznych paluszków z karpia.
Tymczasem żyjemy dniem powszednim. I dobrze, bo co to za święto, które trwa dwa miesiące. Teraz czekam cierpliwie, aż nadejdzie ten moment. To szczególne wzruszenie i radość, które będę dzielić z rodziną przy wigilijnym stole. Czego wszystkim życzę.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze