Defektem jest zazdrość
CEGŁA • dawno temuZadręczam się porzuceniem chłopaka, za którego byłam odpowiedzialna, tak jak jest się odpowiedzialnym za dziecko. Rodzice uważają, że pozbyłam się balastu. Nie rozumieją, że życie z zazdrośnikiem było nie do zniesienia. Czuję, że Paweł jest osobą szczególną, objętą ochroną, i może poświęciłam naszym konfliktom za mało uwagi, rozprawiłam się z nim jak z niewygodnym kolesiem. Ciąży mi też odpowiedzialność związana z tym, że jestem od niego kilka lat starsza i nie wykazałam jednak tej dojrzałości.
Kochana Cegło!
Od wielu miesięcy żyję w cieniu moralnego kaca, zadręczam się porzuceniem chłopaka, za którego pewnie w ułamku procenta byłam odpowiedzialna, tak jak jest się odpowiedzialnym np. za dziecko. Nie mam żadnego wsparcia, rodzice, którzy na początku mojego związku byli mu wybitnie przeciwni, teraz oceniają mnie z wyżyn swoich wyższych racji. Nie wspominam już o matce Pawła, fajnej kobiecie. Bardzo się lubiłyśmy, ale od kiedy syn wrócił na jej łono, że tak powiem, mam wrażenie, że mnie znienawidziła i nie ukrywa tego.
Paweł przeszedł jakieś powikłania podczas porodu, w wyniku czego nie był do końca sprawny ruchowo i po części psychicznie. Dzięki staraniom, poświęceniu mamy i łutowi szczęścia wyszedł na prostą i „wyrównał się” z rówieśnikami około 14. roku życia. Poszedł do normalnej szkoły średniej, zaczął uprawiać sporty. Zostały mu jedynie drobne zaburzenia mowy i pamięci.
Poznałam Pawła jako cudownego człowieka. Pracował w hurtowni ogrodniczej, wiele aranżacji i przedmiotów tam było jego pomysłu. Kochał ptaki, malował dla nich domki na różne kolory, całą przyrodę wielbił. U mężczyzny 23-letniego, 193 cm wzrostu, wydawało mi się to niespotykane i urocze. Wyszła też na pewno ze mnie nadopiekuńczość.
Przeżyliśmy razem piękny rok, przeprowadził się do mnie od mamy, moja rodzina nie mogła tego przeboleć. Rodzice sugerowali, że biorę sobie na głowę rencistę, który leci na moje mieszkanie, lub matka nim tak steruje, żeby wreszcie się go pozbyć. Brzydkie myśli, które już wybaczyłam. Bo i z czasem okazało się, że nie chodzi wcale o to, kto co ma i ile zarabia. Moje życie z Pawłem, który miał swoją ukochaną pracę i traktował ją nabożnie, ani przez chwilę nie było dla mnie obciążeniem materialnym. Ani towarzyskim – moi znajomi lubią go i akceptują, z całym tym jego „wolnomyśleniem” i zacinaniem się czasami… Poszło o coś innego, prozaicznego.
Przed swoim pójściem do psychologa nie zastanawiałam się praktycznie nad sprawami typu patologia. A to był problem Pawła. Bezbronność, nieufność, prowadzące do zazdrości. Oby nie do agresji. Po „miodowym roku” zaczęłam zauważać, że jest jakiś nieswój. Stracił szczerość, spontaniczność w kontaktach ze mną. Przetrzepywał mi komputer, oskarżał o zmiany hasła do skrzynki. Dzwonił do pracy i mówił, że miałam być zajęta, a podobno wyszłam na półtorej godziny na lunch i nie odpowiadam na esemesy, czyli – okłamuję go. Z czasem przerodziło się to w manię, Paweł zwalniał się ze swojej pracy, jechał pod moje biuro i czatował, czy, kiedy i z kim wyjdę. Zrobiło się naprawdę nieprzyjemnie. Jego zdaniem miałam kochanka, może nawet wielu.
Było mi trudno zaakceptować pomyłkę. Szukałam pomocy u mamy Pawła, chciałam, żeby się zbadał, może zaczął brać jakieś leki. Potraktowała mnie jak wroga, nie chciała współpracować. Trochę jak on, nie wierzyła, że go kocham i chcę dla niego dobrze. Uczepiła się tylko wątpliwości. W końcu przyszło najgorsze, spakowałam jego rzeczy, wezwałam taksówkę. Odszedł w milczeniu, jakby uśpiony, pogrążony w sobie, potulny. Dopiero po jakimś czasie zaczął się odzywać, pojawiać – z pogróżkami, pretensjami, obelgami.
Od wielu miesięcy mam spokój, jeśli tak to można nazwać. Paweł już mnie nie nachodzi. Jest śmiertelnie obrażony, nie odbiera moich telefonów. Jest mi przykro, chciałabym wiedzieć, jak się czuje, nie kończyć tego jak w przedszkolu. Moi rodzice teraz zmienili totalnie front i mówią, że jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B. Czyli – ich zdaniem pozbyłam się balastu, o który kiedyś tak bardzo się martwili… Nie rozumieją, że takie życie było nie do zniesienia.
Właściwie dopiero teraz dociera do mnie, jak trudną, niezgłębioną decyzją jest rozstanie. Nawet w typowych związkach ludzie mają z tym problem. Może to niesprawiedliwe, ale czuję podskórnie, że Paweł jest osobą szczególną, objętą jakby ochroną, i może poświęciłam naszym konfliktom za mało uwagi, rozprawiłam się z nim jak z pierwszym z brzegu niewygodnym kolesiem (to ostatnie to uwaga nie moja, lecz zasłyszana od bliskiej, znającej nas koleżanki). Ciąży mi też odpowiedzialność związana z tym, że jestem od niego kilka lat starsza i może patrząc z zewnątrz, nie wykazałam jednak tej dojrzałości.
Wirtu-diana
***
Kochana Diano!
Twój związek z Pawłem urodził się spontanicznie, w wyniku wzajemnego zauroczenia. Trudno w takim momencie życia wykalkulować stopień swojej przyszłej wytrzymałości czy przewidzieć całą resztę tego, czego jeszcze nie wiemy. Nie obwiniaj się i przez chwilę nie traktuj Pawła jako niepełnosprawnego. Ponieważ myślę, że ten nawyk najmocniej determinuje Twoje samopoczucie.
Masz dużo racji, podziwiając jego mamę i to, co dla niego zrobiła. Pamiętaj jednak, że nawet ludzie bez żadnych „usterek” psychofizycznych wynoszą pewne urazy z niepełnych rodzin. A ojciec Pawła, jak rozumiem, przy jego dorastaniu i walce o zdrowie nie był obecny. Mogło być tak, że wszystkie wysiłki mamy skoncentrowały się na dążeniu do „normalności” Pawła – nie było już możliwości, czasu, siły na kształtowanie osobowości mężczyzny dojrzałego do związku pomimo braku wzorca. I raczej trudno mamę za to winić — zrobiła maksimum tego, co była w stanie. Co nie znaczy, że Ty miałaś dokonać cudu i w jeden rok nadrobić tę brakującą resztę. To nie takie łatwe jak w filmach, gdzie wystarcza sama miłość, która prostuje wszystko. Czasem wręcz na odwrót – wypacza…
Wrodzone atuty Pawła: dobroć, naturalność, spolegliwość, to jedno. Przyzwyczajenie do bycia kimś „specjalnym”, jedynym, wyjątkowym dla osoby, z którą dzieli życie, to drugie. Może to zabrzmi okrutnie, ale myślę, że Paweł przeszedł z rąk do rąk, od matki do Ciebie. I jest przyzwyczajony, nawet nieświadomie, do obecności kobiety oddanej mu całą sobą. Stąd napadowa zazdrość. Prawdopodobnie nigdy nie otrzymał pomocy psychologicznej, która umożliwiłaby mu mentalne dorośnięcie do wieku metrykalnego. To znaczy, w jakimś sensie pozostał chłopcem. Upośledzonym i zarazem rozpieszczonym. Nawet teraz jego mama przyjmuje postawę obronną, niczym wilczyca chroniąca szczenię. Nie byłoby dobrze dla nikogo, gdybyś przejęła od niej pałeczkę. Nie myśl więc, proszę, o Waszym rozstaniu w kategoriach zrzucenia odpowiedzialności, bo nie na tym ma polegać Twoja dojrzałość.
Jeśli nadal kochasz Pawła, jest to sytuacja bardzo trudna. Reakcje rodzinne i towarzyskie powinnaś odłożyć na bok. Ważne, czy Wy dwoje możecie się jeszcze po dawnemu, samodzielnie skomunikować. Czy on wyjdzie ze swojej skorupy, poczuje i wykaże chęć zrozumienia, dlaczego musiałaś się z nim pożegnać, jakie popełnił błędy… Równie ważne – jeśli nie ważniejsze — czy nadal chcesz o niego walczyć. To będzie bowiem prawdziwa krucjata, której początkiem jest konsultacja psychiatryczna. Pawła, nie Twoja.
Życzę Ci racjonalnych decyzji.
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze