Awans? Nie, dziękuję
IZABELA O’SULLIVAN • dawno temuNie chciały siedzieć z dziećmi w domu. Wybrały życie zawodowe. Są ambitne, chcą się rozwijać, dobrze radzą sobie z nowymi wyzwaniami. Żadna jednak nie jest zainteresowana pięciem się po szczeblach kariery, zmianą stanowisk. Kiedy zaoferowano im awans - odmówiły. Dlaczego?
Olga (27 lat, pracownik banku z Poznania):
— Dostałam się do firmy, o której marzyłam przez całe studia. Na początku zaoferowano mi całkiem niezłą pensję, zostałam członkiem 9-osobowego zespołu. Przez pierwsze kilka miesięcy sporo się musiałam nauczyć. Szczerze mówiąc, nawet nie myślałam, że tak dobrze sobie będę radzić na moim stanowisku. Cieszyłam się z pochwał managera projektu, powierzał mi coraz ambitniejsze zadania, a ja się z nich wywiązywałam.
Kiedy jemu zaoferowano inne stanowisko, zaproponował mi, bym przejęła jego obowiązki. Myślałam nad tym dwa dni, ale ostatecznie nie zdecydowałam się na ten awans. Wiązał się oczywiście z wyższymi zarobkami (o 1500 zł netto więcej) i to było strasznie kuszące, ale także z odpowiedzialnością – nie tylko za wykonywaną przeze mnie pracę, ale także za wyniki innych. Nie czułam się na siłach, żeby zarządzać zespołem, brakowało mi w tym kierunku kwalifikacji. Inną sprawą było to, że nie chciałam się ciągle stresować, czy wszystko należycie funkcjonuje. Szefem została moja koleżanka, którą, nota bene, to ja szkoliłam, gdy zaczynała pracę. Kiedy teraz wydaje polecenia, ustala strategię działania, decyduje o urlopach, uporczywie myślę, że mogłam być na jej miejscu. Ale z drugiej strony widzę, że jest zmęczona, bardziej napięta, dłużej siedzi w pracy. Jeśli są jakieś wątpliwości albo coś pójdzie nie tak, to do niej urywają się telefony i to ją dyrektor wzywa na rozmowy. Ja chyba bym w takim stresie nie umiała pracować. Potrafię dobrze wykonywać swoje obowiązki, ale tylko mając świadomość, że nie odpowiadam za nie głową. Że jest ktoś nade mną, kto jeszcze raz wszystko sprawdzi, kto poręczy swoim podpisem. Poza tym nie wyobrażam sobie siebie mówiącej koleżance, z którą w jednym czasie zaczynałyśmy pracę, jak co ma robić, i udzielającej jej reprymendy, gdy coś zawali. Szkoda mi pensji i prestiżu, ale jednocześnie cieszę się, że mogę spać spokojnie i że popołudnia i weekendy mam na odpoczynek, dla siebie.
Martyna (33 lata, pracownik wydawnictwa z Warszawy):
— Byłam zdeterminowana, żeby robić karierę. Przez pierwsze kilka lat pracy w wydawnictwie nie myślałam nawet o założeniu rodziny, bo bałam się, że to będzie kolidować z moim życiem zawodowym. Krzysiek naciskał jednak na ślub. Zgodziłam się, ale postawiłam warunek, że odkładamy temat dzieci na kilka lat, bo najpierw chciałam ustabilizować swoją sytuację w pracy – dojść do kierowniczego stanowiska, mieć stałą umowę i pewne zarobki. Ale czas mijał, a ja nadal pracowałam na tym samym stanowisku. Na awans się nie zanosiło, pensja też się nie zmieniała. W końcu doszłam do wniosku, że nie mogę dłużej uzależniać swojego życia prywatnego od zawodowego. Zdecydowaliśmy się z Krzyśkiem na dziecko. Miałam już 31 lat, uznaliśmy, że czas, aby założyć rodzinę.
Tymczasem w trzecim miesiącu ciąży (kiedy jeszcze nikt w pracy o niej nie wiedział) zaproponowano mi awans. Byłam wściekła na los, że podczas gdy tak długo na niego czekałam, nie było nawet sygnałów, że coś się zmieni. A w momencie, kiedy zdecydowaliśmy się na dziecko, zdarzyło się to, z czego już tak naprawdę zrezygnowałam. Odmówiłam, oczywiście. Choć kusiło mnie, żeby przyjąć propozycję, a za kilka tygodni powiedzieć im, że spodziewam się dziecka. Jestem ciekawa, jak by zareagowali. Postanowiłam jednak być w porządku wobec swojego pracodawcy. Mam nadzieję, że za to mi kiedyś odpłaci…
Trochę żal mi tego awansu. W końcu bardzo długo o nim marzyłam. Ale kiedy zdecydowaliśmy się założyć rodzinę, kompletnie zmienił się mój sposób myślenia o życiu zawodowym. Już nie jest na pierwszym planie. Maja ma 1,5 roku. Opiekuje się nią babcia, ja wróciłam do pracy w wydawnictwie, ale nadal na tym stanowisku sprzed ciąży. Teraz jestem młodą matką, więc nie zanosi się, że szybko mi złożą inną propozycję.
Andżelika (29 lat, prawnik ze Szczecina):
— Kiedy dostałam się na aplikację radcowską, byłam w siódmym niebie. Jednak po jej ukończeniu, sprawy nie wyglądały już tak różowo. Koleżanka załatwiła mi pracę w prywatnej firmie. Byłam ich radcą prawnym. Płacili jednak kiepsko, a często musiałam zostawać po godzinach albo zabierać dokumenty do domu. Wtedy byłam w związku z Danielem. Pracował w urzędzie, od poniedziałku do piątku, od 7:30 do 15:30 i w momencie, kiedy zamykał drzwi swojego pokoju, aż do następnego dnia zapominał o swoich obowiązkach. A ja nie umiałam rozgraniczyć swojego życia prywatnego od zawodowego. Nawet kiedy udało mi się wyjść z firmy bez papierów do przejrzenia w domu, cudem było popołudnie, kiedy nie zadzwonił mój telefon służbowy. Daniel twierdził, że taka praca nie ma sensu, zwłaszcza za te pieniądze. Przez długi czas nie było jednak alternatywy.
Okazja na lepsze zarobki i zmianę firmy nadarzyła się po dwóch latach. Szef zaproponował mi wyższe, bardziej odpowiedzialne stanowisko. Miałam być szefem 4-osobowego zespołu. Problem polegał na tym, że przyjęcie awansu wiązało się z przeprowadzką do innego miasta, a konkretnie – do Warszawy. To tam moja firma miała swoją główną siedzibę. Cieszyłam się bardzo z tej oferty, bo to znaczyło, że naprawdę docenili mój wkład i wiedzę. Rozważałam też przeprowadzkę bardzo poważnie. Nie przywiązuję się zbyt mocno do miejsc. Nie mieliśmy z Danielem własnego mieszkania, a to, które wynajmowaliśmy, i tak chcieliśmy zmienić. Kiedy jednak powiedziałam mu o propozycji awansu, kategorycznie stwierdził, że on się nigdzie ze Szczecina nie rusza. Związek na odległość też nie funkcjonowałby na dłuższą metę.
Kiedy powiedziałam szefowi o mojej (a właściwie Daniela) decyzji, wydawał się strasznie zaskoczony. Nie mógł zrozumieć, jak mogę nie chcieć potroić swoich zarobków i stawić czoła znacznie poważniejszym wyzwaniom. Znał mnie, wiedział, że jestem ambitna i że bym sobie poradziła na nowym stanowisku. Moja odmowa była jednak stanowcza. Ale już po tygodniu nie mogłam odżałować swojej decyzji. Tłumaczyłam sobie, że zrobiłam dobrze, że uratowałam w ten sposób związek z Danielem, że jeszcze przyjdą nowe szanse na rozwój zawodowy… Ale po pół roku zerwaliśmy. Miałam do niego żal, że wtedy odwiódł mnie od myśli o przeprowadzce, że mnie ogranicza. Okazywałam mu to na różne sposoby: złym nastrojem, niechęcią do wzajemnych rozmów i wspólnego spędzania wieczorów, pogrążaniem się w pracy. Teraz, kiedy jestem sama, mam do siebie jeszcze większe pretensje, że kiedy miałam okazję, nie postawiłam wszystkiego na jedną kartę. Boję się, że druga taka szansa szybko nie nadejdzie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze