Warszawa. Kochasz ją czy nienawidzisz?
KAROLINA KRÓL • dawno temuWarszawa. Łorsoł. Stolica. Miasto, które od zawsze napawało mnie lękiem. Straszne w swojej wielkości i obojętności, a jednocześnie pociągające. Żadne inne miasto w Polsce nie ma tego specyficznego klimatu. Z jednej strony metropolia. Z drugiej opustoszałe ulice, gdy napływowa „warszawka” wraca na święta do rodziny.

Korki, smród, kurz. A jednocześnie miejsce, w którym non stop coś się dzieje. Na jednym rogu pierwszomajowa manifestacja lewicy, kawałek dalej RMF coś nagrywa w Łazienkach. Tętniące życiem i językiem niemieckim stare miasto. A na co dzień pędzący przed siebie stwór. Połykający tłumy ludzi w gardziele autobusów i sunących z piskiem tramwajów. Wypluwający zmiętoszonych kilka przystanków dalej. Pan wyskakuje, poprawia krawat i biegnie wiecznie spóźniony do swojej korporacji. Potem podczas długiego weekendu będzie opowiadał swoim bliskim w Hajnówce: u nas w firmie…
Warszawa połyka ludzi. Trawi ich. Miele i wypuszcza. Całkiem już innych, odmienionych na swoją modłę. Niepodobnych do tych, którzy przyszli na jej spotkanie. Połknęła Agatę. I wypuściła stwora agatopodobnego. Z wyżelowaną, nastroszoną czupryną, metrowym tipsem i stukającą żółtą szpilką. Agata teraz mówi: u nas w Warszawie…, my w Warszawie…. I tak co drugie zdanie. Jakby istniała tylko Warszawa, jakieś „my”, a przeciwko temu cała reszta świata. I Warszawa to jest coś dobrego, fajnego, kul, dżezy czy jak to tam teraz się mówi. A reszta to już tylko prowincja, kicz i marnota. Agata już bardzo rzadko bywa w domu. Przecież tu się nic nie dzieje — tłumaczy starej matce. Choć nie wyklucza, że może przyjedzie za tydzień czy miesiąc. Teraz wyjazd na wieś jest jak najbardziej na topie. Mówi się na wieś, a nie do domu.

Warszawa połknęła Marcina. Marcin teraz mówi tak: pracuję w wielkiej firmie, zarabiam tyle a tyle tysięcy. Kiedyś Marcin mówił: jebać system. Teraz uważa, że jest bardziej autentyczny. Do pracy zawsze w garniturze. Po pracy w najmodniejszym aktualnie klubie. Trzeba się pokazać - tłumaczy - poznać ludzi i życie, zabawić się. Po powrocie z klubu sam w domu. Bo jeszcze za wcześnie, bo po co się wiązać, bo dzieci to obciążenie, a ja chcę jeszcze pożyć. Marcin pomógł bratu założyć w Mińsku Mazowieckim firmę reklamową. Teraz mówi o sobie: biznesmen. I że tej przedsiębiorczości nauczyła go Warszawa. Marcin wypełniał bratu papierki, ale ciągle powtarza: moja firma. I tak w każdej rozmowie telefonicznej. Brat mówi, że ma już dość. Marcin jest zadowolony z życia w Warszawie, wsiąkł w nie, wpasował się idealnie. Mówi, że uwielbia sushi, że to świetne żarcie. Brat Marcina mówi, że sushi jedzą snoby.
Stolica próbowała też połknąć Martę. Miała być wielką piosenkarką. Marta już była w ogromnych ustach Warszawy, kiedy stwierdziła, że to nie jej droga. Stolica wypluła ją zniesmaczoną. Zaczęła pracować w księgarni. Sprzedaje najnowszą powieść Tokarczuk, kolejny romans Grocholi czy ogromne tomiszcze Normana Davisa. Zależy od czytelnika. Marta mówi, że uwielbia swoją pracę. Uwielbia patrzeć na ludzi. To jest w Warszawie najpiękniejsze - mówi - że możesz tu spotkać niesamowitych ludzi. Takich, którzy najchętniej ogarnęliby świat rewolucją, i ufryzowane panie, które z malusią torebką drobią kroki po chodniku na niedzielnym spacerze. Czasem, jak masz szczęście - opowiada Marta - trafisz na knajpę w klimacie PRL, gdzie przy jednym stole siedzą staruszkowie i ćmią papierosy nad kieliszkiem czystej. Obok leży aparat tlenowy, a oni na okrągło opowiadają swoje historie. Mniej lub bardziej warte zapamiętania, ich opowieści żyją tylko wtedy, kiedy są wypowiadane na głos. Marta mówi, że dla takich ludzi warto mieszkać w Warszawie. Dla nich, dla dam sprzed wojny, różnobarwnych anarchistów, artystów ze sztalugami pod pachą i wszystkich tych, którzy potrafią cię zaskoczyć. Swoim wyglądem, poglądami, pomysłem.
Nie wiem, czy Warszawę można polubić. Chyba można ją kochać albo nienawidzić. Bywa, że jednocześnie. W tej samej minucie coś nas w niej przyciąga i zarazem odrzuca. Jedne rzeczy w niej lubimy, inne napawają nas wstrętem. Ja wciąż mam mieszane uczucia. Każde miasto posiada swój specyficzny klimat, swoje miejsca, do których warto zajrzeć i takie, które trzeba omijać łukiem. Żadne chyba nie jest takie jak to. Większość z nas może powiedzieć, że ma swoje ulubione miasto. Nawet jeśli w nim nie mieszka, chętnie do niego wraca. Nie wiem, czy Warszawa jest moim miastem. Na pewno nie chciałabym tutaj mieszkać. Wyjazd z niej to jak haust świeżego powietrza. Ale Warszawa jest jak narkotyk. Warto od czasu do czasu się nią zaciągnąć.
Każdy ma swoje miasto…

Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze