Mani hila hamman?
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuSkwar. Piaskowy pył niesiony przez wiatr z Sahary wysusza skórę. Słońce maluje ją na różne odcienie brązu. Narasta tęsknota za wodą. Zmyć z siebie trud wędrówki to proste marzenie podróżnika w Maroku. Tanie hotele nie sprzyjają kąpieli. Ciepła woda to rzadkość. Gościom musi wystarczyć stary, wyjący prysznic. Ale to ostateczność, bo w Maroku po czystość ciała chodzi się do hammamu.
Hammam to arabska publiczna łaźnia parowa wzorowana na rzymskich termach. W czasach Umajjadów, pierwszej dynastii kalifów (VII-VIII w.) starożytny wzorzec dostosowano do potrzeb rytualnych ablucji, do których przed piątkową modlitwą zobowiązany był i jest każdy muzułmanin. Hammam szybko przekształcił się w miejsce spotkań i istotną część życia społecznego. Tu się nie tylko dba o czystość ciała. Tu się dyskutuje, agituje i plotkuje.
Wszystkie miasta Maroka i prawie każda wieś mają przynajmniej jeden hamman. Mediny mają ich zazwyczaj więcej. Rzadko są oznakowane. Ich obecność mogą zdradzić uchylone drzwi odsłaniające błękitną posadzkę z mokrymi śladami. Wystarczy zapytać przechodnia, by ze zdziwieniem odkryć, że za mijanym przez kilka dni ozdobnym portalem kryje się kilkusetletni hamman. Zawsze trzeba dopytać o godziny otwarcia łaźni. Czynne są od rana do nocy, dla kobiet otwierają się tylko w wyznaczonych godzinach. Choć coraz częściej można spotkać hammany tylko dla jednej płci lub łaźnie, w których są odrębne wejścia dla pań i panów. Innowiercy zwykle są mile widziani choć niekoniecznie w hammanach w pobliżu meczetów.
W islamie czystość ciała i ducha zbliża do boskości. Mycie to rytuał wymagający skupienia i odpowiednich akcesoriów. Zacienione suki starych medin pełne są przyrządów niezbędnych do kąpieli parowej. Uliczki specjalizujące się w kosmetykach przyciągają kobiety w haikach. Długi, lejący się materiał zakrywa ciało, które naprawdę może wywalić się jedynie w łaźni. Kwefy zakrywający twarze bardziej ortodoksyjnych muzułmanek nie pozwala dostrzec ich urody, ale wypielęgnowane dłonie z misternymi wzorami malowanymi henną zdradzają przychylność ciału. Ukwiecone na czarno ręce sięgają po sabun, ciemnobrązową maź o zapachu oliwek, służącą do namydlania ciała, po ghassul, glinkę do mycia włosów i po nowy kiss, szorstką rękawicę do peelingu ciała. Na straganach, w wyplatanych koszach leżą gliniane pumeksy, wyglądające jak pieczątki z etnicznymi wzorami. W słońcu błyszczy czebba, ałun używany jako antyperspirant, powiewają na wietrze kolorowe, plastikowe maty, wiaderka i krzesełka. Pachną nieznane zioła.
Nawet nie mając odpowiedniego wyposażenia możemy udać się do hammamu. Wystarczy przestąpić próg a otoczy nas krąg łaziennych. Z życzliwą ciekawością i pobłażliwym uśmiechem wprowadzą nas w tajniki hammamowych obyczajów.
Chadidżę można spotkać przed hammanem w Beni Mallal. Nie ma tu turystów. Tym bardziej przyciągamy spojrzenie jej wesołych oczu. Jest Berberką. Zdradza ją tatuaż na brodzie, świadectwo życia rodzinnego.
Wejdźcie — pokazuje nam półuchylone drzwi – nie zna innego języka poza berberyjskim, ale w hammanie wystarczą gesty. Otwiera oszklony pokoik fryzjerki i szykuje nam tymczasową garderobę. Rozbieramy się czując na sobie wzrok kilkunastu kobiet przebierających się za szybą. Zostajemy w samych majtkach. Tu też obowiązuje skromność.
Wraz z przekroczeniem ozdabianego błękitną mozaiką portalu łaźni wkraczamy w świat dostępny tylko dla jednej płci. Mgliste gorące opary zamazują sylwetki kobiet. Ich szepty pomieszane z wysokimi tonami dziecięcego śmiechu (dzieci obojga płci towarzyszą kobietom) odbijają się od gwieździstego sklepienia i łączą z szumem wody. Idziemy za Chadidżą przez kilka coraz cieplejszych i bardziej zaparowanych sal. Brodząc w wodzie i półmroku dochodzimy do wolnego miejsca pod ścianą w ostatnim najgorętszym pomieszczeniu. Chadidża ustawia wokół nas wiadra z zimną wodą i wzywa na pomoc drugą łazienną. Przed nimi ciężka praca. Trzeba zszorować brud z białych ciał. Oddajemy się rękom łaziennych potulnie jak dzieci. Dorodne piersi kobiet i krągłe brzuchy zdradzają długie życie i porody. Palce w przerwie między smarowaniem nas sabun a drapaniem myjką snują migową opowieść. Wspólnota płci nie wymaga słów. Dołączają do nas inne kobiety. Młode i stare. Ta pożycza wiaderko do spłukiwania ciała zimną wodą, ta glinkę do włosów. Woda szumi usypiającą melodię. Wraz z warstwą brudu i naskórka kiss zdziera zmęczenie i złe myśli, uwalnia wyobraźnię. Wówczas w półmroku para przybiera kształty. To dżiny? Niewidzialne istoty lubiące pojawiać się tam, gdzie ciemno, wilgotno i ciepło? Podobno lubią wyłazić nocą z kątów. Biada temu, kto lekkomyślnie zdecyduje się na kąpiel w pustym hammanie.
Lodowata woda z wiadra studzi imaginację. Wokół biegają dzieci, kobiety rozplątują długie włosy, depilują ciała, odpoczywają oparte o gorące ściany. Opuszczamy łaźnię w Beni Mallal. W kolejnym mieście zapytamy znowu „Mani hila hamman?” (gdzie jest hamman?).
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze