Jestem wredna i to lubię
ZOFIA BOGUCKA • dawno temuLudzie podli, złośliwi i dokuczliwi nie cieszą się sympatią czy poważaniem. Choć wywołują wiele negatywnych emocji, im zdaje się to nie przeszkadzać. Mało tego – niektórzy po prostu lubią być wredni - to sprawia im przyjemność i chorą satysfakcję.
Ludzie podli, złośliwi i dokuczliwi nie cieszą się sympatią czy poważaniem. Choć wywołują wiele negatywnych emocji, im zdaje się to nie przeszkadzać. Mało tego – niektórzy po prostu lubią być wredni — to sprawia im przyjemność i chorą satysfakcję.
Karolina (30 lat, właścicielka firmy z Gliwic):
- Jestem jedynaczką. Wydaje mi się, że choć rodzice nieszczególnie mnie rozpieszczali i bardzo starali się, żeby nie przewróciło mi się w głowie, to i tak bycie jedynym, ukochanym dzieckiem ukształtowało mnie na całe życie. Uwielbiam być w centrum uwagi, moje musi być najlepsze. Nie znoszę, kiedy muszę się dzielić zainteresowaniem.
Na imprezach jestem duszą towarzystwa, w rodzinie — jedyną córką, wnuczką, oczkiem w głowie. Służbowo jestem szefem, więc wiadomo. W tych kontekstach jestem na swoim miejscu. Zupełnie inaczej ma się sprawa z rodziną męża, ściślej mówić — z teściową. Moja pozycja w tej relacji jest zupełnie inna i — choć już nie nowa — to wciąż dla mnie nie do zaakceptowania. Trudno mi żyć ze świadomością, że jestem jedną z trzech synowych, a moje dziecko jednym z pięciu wnuków. Wyzwala to we mnie wściekłość. Na szczęście zamiast z tym walczyć, uprawiam bycie wredną jędzą. Można powiedzieć, że to moje hobby.
Jest wiele sytuacji, które wyprowadzają moją teściową z równowagi. Oj, lubię ją tak podgotowywać i patrzeć, jak ta wielka dama, perfekcyjna pani domu i oaza spokoju o mało nie wybuchnie, starając się zachować klasę i chłód (strasznie mnie wkurza, bo ona jest taka milusia i cieplusia, bez charakteru, ble!)). Knucie intryg, rzucanie kłód pod nogi, udawanie głupiej, ale i gierki w otwarte złośliwości, które doprowadzają ją do wrzenia — to moja pasja. Najlepsze jest jednak to, że umiem być tak w tym przebiegła i subtelna, że ani mąż, ani teść nie czują, co jest grane.
I tak: kiedy mamusia zaczyna opowiadać o jakimś wnuku, wstaję i wychodzę albo zmieniam temat – daję jej do zrozumienia, że mnie to nic a nic nie obchodzi. Kiedy gada o innym niż mój mąż synu, od razu wchodzę jej w słowo i pytam, czy wie, co u Leosia, mojego męża (zresztą uważam, że jego zawsze gorzej traktowała niż pozostałe dzieci). Kiedy wspomina coś o którejś cudownej, przemiłej żonie innego synka, nie szczypię się i ją gaszę (zawsze przypomni mi się jakaś wada, niezbyt fajna sytuacja, więc spoko). Idę na całość, a co tam! O, albo to! Kiedy jesteśmy u teściów, nasz pies zawsze kładzie się na jej ozdobnych poduchach. Normalnie płaczę w myślach ze śmiechu, widząc męki teściowej. A kiedy z kolei nasz szalony york gania po domu jej starą, tłustą sukę Niusię, śmieję się w duchu i jeszcze podgrzeję atmosferę wyrzutami.
Jestem wredna – wiem. Powiem więcej – lubię to! Dla mnie wpienianie mamuni to mega frajda! Ta kobieta wyzwala we mnie dzikie instynkty. Zresztą czuję się usprawiedliwiona - przecież jestem jedynaczką i nie umiem funkcjonować w innych konfiguracjach. I ja, i moja rodzinka, a nawet mój pies mają być najważniejsze. I tyle.
Ania (28 lat, urzędniczka z Łodzi):
— Jestem zimną suką. Nie wiem, skąd mi się to wzięło. Podobno od urodzenia byłam dziwnym, takim wściekłym dzieckiem. Ciągle wrzeszczałam, nie lubiłam bliskości i dotyku. Może dlatego przyczyn swojego najeżonego nastawienia do ludzi i świata nie upatruję w wychowaniu, choć nie powiem - moi rodzice szczególnie ciepli czy serdeczni nie są. Moja mama wspomina, że odkąd nauczyłam się mówić, szczekam. Fakt — jestem ostra, pyskata, dobitna. Nie certolę się w tańcu. Co ciekawe — czy to w przedszkolu, czy potem w szkole dzieciaki lgnęły do mnie, byłam popularna. Dziwne to było, bo traktowałam je po prostu źle. Potrafiłam powiedzieć przykrą rzecz, dręczyłam je też trochę. Nie byłam ani uczynna, ani sympatyczna.
Wiem, że mam irytujący styl bycia. Jestem pewna siebie. Szorstka i poważna. Nie uśmiecham się, choć kpina to moje drugie imię. Lubię się wymądrzać, iść w zaparte, wkurzać ludzi. Będę się kłócić o to, jak dojechać do Otwocka, choć nie mam o tym zielonego pojęcia. Jestem stanowcza, nie przyjmuję argumentów, nie dyskutuję. Po co. Wydaję rozkazy i polecenia, nie proszę. Wszystko w moim życiu jest zerojedynkowe. Serio uważam, że nigdy nie popełniłam żadnego błędu, niczego nie żałuję. I głośno o tym mówię. To wkurza.
Nie mam problemu z powiedzeniem komuś w oczy, przy innych, że ma wieśniackie, bo zaniedbane pięty, albo że przy takiej tuszy nie powinien zakładać takich ubrań. Kiedy z kolei ktoś mi dowali, spływa to po mnie jak po kaczce. Nie ma to dla mnie znaczenia. Jestem ja i cała reszta świata. Wiem, co mówią o mnie za plecami — koleżanki z pracy najchętniej wyrzuciłyby mnie z pokoju, ale nic mi nie mogą zrobić, bo jestem świetnym specjalistą.
Prawda jest taka, że nie lubię ludzi. Gardzę ich słabościami, wkurza mnie pieszczenie się ze sobą, marudzenie, słodzenie, krygowanie, fałsz i inne wynalazki. Może jestem wredna, ale szczera – nie udaję kogoś innego. Robię i mówię to, co czuję i na co mam ochotę. A że wbicie komuś szpili sprawia mi przyjemność? Może ma to jakiś ukryty sens? Może daje mi poczucie władzy? Kontroli? Może nawet poczucie bezpieczeństwa – jestem sama, nikt mnie nie zrani, nie dotknie. Jestem jaka jestem. Gdybym doszła do wniosku, że mi mój podły charakter przeszkadza, pewnie bym pracowała nad sobą. Ale nie widzę takiej potrzeby. Lubię siebie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze