Rodzina szczęściarzy
CEGŁA • dawno temuDopadły mnie wątpliwości. Czy właściwie żyłam, nie popełniłam kardynalnych błędów wobec siebie? Lub, co gorsza, wobec bliskich, ukochanych? Słyszałam nie raz, że dobrocią też można zatruć, zagłaskać na śmierć. Czy nie poradziłabym sobie bez męża, nie znalazłabym nowego? Może mąż byłby szczęśliwszy bez nas – zakładając dom z inną kobietą? Może niepotrzebnie go zatrzymałam, zamiast puścić wolno? Kazałam żyć w rozdarciu i poczuciu nieuczciwości, rozdwojenia. Ta niepewność coraz częściej nie daje mi spokoju.
Droga Cegło!
W wieku 46 lat dopadły mnie wątpliwości. Czy właściwie dotąd żyłam, nie popełniłam kardynalnych błędów wobec siebie? Lub, co gorsza, wobec bliskich, ukochanych? Słyszałam nie raz, że dobrocią też można zatruć, zagłaskać na śmierć.
Moja sytuacja:
Ja i mąż mamy dwóch synów, 27 i 16 lat. Starszy ma już rodzinę, młodszy jest z nami, cierpi na dziecięce porażenie mózgowe. Szczęściem, jest uroczym kontaktowym człowiekiem, przyciągającym do siebie życzliwość innych ludzi, był taki od początku. Co nie zmienia faktu, że choroba jego zawsze była brzemieniem, próbą, na przemian przekleństwem i błogosławieństwem dla nas wszystkich. A także wyzwaniem finansowym.
Moi najbliżsi sprawdzili się, można powiedzieć, że pod wieloma względami jesteśmy szczęściarzami. Mąż nie odszedł, chociaż mieliśmy poważne kryzysy, a na dodatek na wszelkich terapiach i "grupach wsparcia" czy też w kontaktach prywatnych z matkami chorych dzieci przestrzegano mnie, że mężowie przeważnie zostawiają żony po narodzinach kalekiego dziecka. Nie z podłości, egoizmu czy braku odpowiedzialności, tylko dlatego, że matka poświęca się w całości dziecku, a oni są na bocznicy, jak maszynki do zarabiania pieniędzy, i źle im z tym. Niektórzy też oczywiście odchodzą z rozczarowania i bezradności i gniewu – jak mogłem coś takiego spłodzić? Ale ja takich mężczyzn nie spotkałam, nie wiem, ilu ich jest i co naprawdę czują.
Również syn zmienił bardziej górnolotne pierwotnie marzenia na studia, które zapewniły opłacalną pracę. Wiem, że zrobił to bez poczucia krzywdy, z miłości do brata i chęci wspierania nas materialnie. Nigdy i nijak mu się za to nie zdołam odwdzięczyć, bo miał pełne prawo iść od początku do końca swoją drogą.
Odsunęło się od nas wielu znajomych i przyjaciół, za to z czasem zyskaliśmy nowych – poprzez chorobę syna – i jakoś się bilans towarzyski wyrównał… Wynagradzając dystans obu rodzin. Zarówno moi rodzice, jak rodzice męża nigdy nie pogodzili się z sytuacją, zupełnie jakby "nienormalny" wnuczek był bardziej ich problemem niż naszym. Może to dziwne, źle świadczące o mnie, ale nie do końca umiem im to wybaczyć.
No i na koniec zostawiłam to, co budzi moje największe rozterki. Nigdy nie było w naszym domu rozmów o rozwodzie ani kłótni o syna czy jego los. Mąż zapracowywał się, by utrzymać cztery, teraz już tylko 3 osoby, ja byłam domową opiekunką i "załatwiaczką" wszystkiego, świadomie tak się podzieliliśmy. Przyszedł jednak moment osłabienia, zniechęcenia, zwątpienia w sens wszystkiego. W naszej beczce miodu pojawiła się łyżka dziegciu. Mąż zdradził. Najpierw raz – dwa – trzy nieważne epizody, ale 10 lat temu związał się już na stałe z kobietą zamieszkałą w innym mieście. Widują się raz w miesiącu. Wiem o wszystkim od samego początku. Zapytałam tylko męża: czy kochasz naszą rodzinę i chcesz z nami być? Odpowiedział dwa razy: tak, ale że sobie nie radzi. To jest silniejsze ode mnie. Jeśli chcesz – odejdę i nadal będę wam pomagał, aż do swojej śmierci. I obiecuję nie mieć już innych dzieci, wszystko poświęcę dla naszych chłopców.
Nie wyrzuciłam męża. Dotrzymał wszystkich obietnic, jest na każde zawołanie i prawie zawsze z nami. Udało się nam wspólnie dokonać cudu: starszy syn również zaakceptował prawdę, nie znienawidził ojca. Może jestem głupią kobietą, ale poczytuję to sobie za sukces wychowawczy. Utrzymałam pełną rodzinę, młodszy syn ma kochający dom i zaspokojone wszystkie potrzeby.
W rodzinie tylko, jak mówiłam, nie mam wsparcia w żadnej sprawie. Moi krewni nienawidzą męża i prawdopodobnie był to błąd – ujawnianie prawdy przed nimi. Moje znajome-kobiety również mnie nie rozumieją. Uważają, że brak mi godności i samodzielności, podporządkowałam się obłudnym wartościom i poświęciłam własne szczęście… Czasem któraś wspomni, że może jestem egoistką, która znosi to wszystko z pokorą, żeby czuć się lepszą… A gdy się zbyt często słyszy coś takiego, zaczyna się wątpić w swoje decyzje.
Jestem teraz w dziwnym stadium. Uważam, że spełniłam się w miłości i w obowiązkach, nie chciałabym cofnąć czasu, nie czuję się upokorzona ani pokrzywdzona. Ale jakieś drugie ja puka mi do mózgu z zapytaniem – czy na pewno jestem szczęśliwa? Czy nie jestem warta wierności za wszelką cenę? I czy nie poradziłabym sobie bez męża, nie znalazłabym nowego? I ta niepewność coraz częściej nie daje mi spokoju, bo może i mąż byłby szczęśliwszy bez nas – zakładając dom z tamtą kobietą? Może niepotrzebnie go zatrzymałam, zamiast puścić wolno? Kazałam żyć w rozdarciu i poczuciu nieuczciwości, rozdwojenia?
Irmina
***
Droga Irmino!
Niezmiernie poruszył mnie Twój list. Może nie wszystkie jego fragmenty mnie zachwycają, ale generalna konkluzja – jeśli jej oczekujesz – brzmi: Tak. Masz wspaniałe, dobre życie i sprawiasz wrażenie osoby autentycznie spełnionej, bez okłamywania siebie ani innych. Byłoby bowiem truizmem, gdybym napisała, że spełniona kobieta to taka, która ma dom, samochód, wybitną urodę i rodzinę bez skazy, i aby być spełnioną w ten sposób, nie potrzeba wiele wysiłku: wystarczy nakręcić sentymentalny film.
Realne życie pisze realistyczne scenariusze – my decydujemy, czy przyjąć proponowaną rolę. Jeśli ktoś, jak Ty, ma w sobie niewyczerpane pokłady miłości, altruizmu i wspaniałomyślności, oraz postępuje w zgodzie ze sobą – nikt nie ma prawa tego kwestionować! Pouczać, krytykować, podsuwać rozwiązań. W moim odczuciu powinnaś być w swoim otoczeniu akceptowana, ba, szanowana i podziwiana. Za odwagę bycia sobą chociażby, za życiową dzielność i mądrość, za dobro, które dajesz innym. Ludzie, którzy tego nie rozumieją i nie potrafią docenić, nawet najbliżsi, nie zasługują na Twoje rozterki, a zwłaszcza na poczucie winy. Nie jesteś ideałem i nie musisz wszystkim wszystkiego wybaczać – zwłaszcza że sama im niczego nie narzucasz, nie każesz, by Cię naśladowano. Ty respektujesz prawo innych do własnych wyborów – co najmniej tyle samo należy Ci się w zamian. Nie przejmuj się tymi, od których tego nie dostajesz. Spisz ich na straty, a pielęgnuj dalej to, co wartościowe.
Wspomniałam o mojej częściowej dezaprobacie, mojej małej łyżeczce dziegciu… Zastanawiam się czasem, czemu nie dostaję morza listów od małżonków zdradzających i rozdartych, dręczonych przez sumienie. Bo nie lubią się zwierzać? Wątpię. Chce przez to powiedzieć, że na pewno Wasza sytuacja uczuciowa jest złożona i niebanalna, ale znów: nie przeceniaj cierpień męża – zamiast tego miej czasem litość nad sobą i nie przestawaj w siebie wierzyć! Jesteście dorośli, przeszliście wielki sprawdzian, zdaliście. Potem zaoferowaliście sobie nawzajem pewną alternatywę, każde postawiło sprawę otwarcie, decyzje zapadły. Dla niektórych może to wyglądać przerażająco, cynicznie, jakkolwiek! To nieistotne. Ważne, że razem ocaliliście wartości dla siebie najważniejsze i wierzycie w sens tego układu.
Nikt nie odpowie Ci na pytanie, Irmino, czy zmarnowałaś życie, czy przeciwnie — wykorzystujesz je najwspanialej jak można. Czy byłabyś szczęśliwsza, robiąc wszystko na odwrót. Taka diagnoza to zbyt wielka odpowiedzialność oraz ingerencja w prywatność – powinien to rozumieć zarówno terapeuta, jak i najlepsza przyjaciółka. Nie jesteś chora, nie potrzebujesz zaawansowanej interwencji specjalisty. Po prostu, znalazłaś się w sytuacji trudnej i skomplikowanej, ale dałaś radę. To Cię na żadnym etapie nie przerosło. Masz powody do dumy i satysfakcji, aż zaczynam podejrzewać, czy przypadkiem niektórzy Ci nie zazdroszczą tej siły i charakteru…
Wątpliwości to całkiem inna bajka. Będą zawsze – i pamiętaj, że zawsze możesz coś w swoim życiu zmienić, jeśli dojdziesz do krawędzi, a rozterka zamieni się w bolesną potrzebę. Masz do tego partnerów i sprzymierzeńców, w końcu — paradoksalnie — możesz zawsze liczyć na pomoc i zrozumienie męża oraz syna w tej kwestii. Niech ta świadomość dodaje Ci pewności, a nawet skrzydeł.
Pozwalam sobie pozdrowić serdecznie wszystkich Twoich mężczyzn… Istotnie, są wielkimi szczęściarzami.
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze