Do serca przytul chlora
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuChlor jest osobnikiem odrażającym, naćpanym bądź urżniętym, abnegatem w przypadkowych ciuchach, do tego pięknym jak naciek na ścianie, słowem, ujawnia się jako odnoga filtracyjna, za sprawą której Matka Natura zatrzymuje złe geny. Takich ludzi nie zaprasza się na wigilię ani nie wsiada się z nimi do windy. Tymczasem kobiety uwielbiają chlorów.
W mrocznych początkach mojej przygody z ogólniakiem pisałem wiersze, wzdychając platonicznie do co bardziej uduchowionych koleżanek – zresztą, iść mi zaczęło, kiedy zerwałem z poezją. Zdumiewały mnie wówczas dziewczęta, powiedzmy szesnastoletnie, prowadzące się z menelami po trzydziestce. Facet wydziarany po rzęsy, o sznytach głębokich jak rów mariański, do tego starszy niż wszechświat, obłapiający przeszczęśliwą koleżankę z ławki robił na mym nastoletnim mózgu piorunujące wrażenie.
Mam pewnego kolegę, który najpierw zaniemógł psychicznie na skutek nieznanego mi, straszliwego wydarzenia, następnie obrócił się w ruinę. Palił rzeczy straszne, nieliczne zęby w pysku zżerała próchnica, spasł się potwornie, a ciesząc się błogosławieństwem renty czas, który zwyczajowo poświęcamy pracy lub nauce, całościowo przeznaczył na śmierdzenie. Niemniej, kręciły się koło niego dziewczyny co najmniej urodziwe, do tego wyraźnie zadowolone z szansy zaoferowania swoich wdzięków.
Ci dwaj wspaniali mężczyźni wypełniają definicję chlora. Chlor jest osobnikiem odrażającym, naćpanym bądź urżniętym, abnegatem w przypadkowych ciuchach, do tego pięknym jak naciek na ścianie, słowem, ujawnia się jako odnoga filtracyjna, za sprawą której Matka Natura zatrzymuje złe geny. Takich ludzi nie zaprasza się na wigilię ani nie wsiada się z nimi do windy.
Istnieją mężczyźni którzy szalenie o siebie dbają – wklepują krem pod oczy, chodzą na siłownię i zostawiają pół pensji w sklepie z modnymi ubraniami – zaś niemal każdy mężczyzna przynajmniej próbuje wyglądać schludnie i nie pluje na ulicę podczas pierwszej randki. Używa dezodorantu. Goli się. Myje zęby. Wyszarpuje włosy z nosa. Nie pali sportów. Nie pija strzelca. I tak dalej, wszystko z nadrzędną intencją przywabienia samicy; faceci to bażanty rywalizujący na oka w ogonach.
Tymczasem kobiety uwielbiają chlorów, same nie będąc chlorinkami. Dziewczyny z dobrych domów włóczą się z narkomanami, bizneswomen wszelkiej maści prowadzą się z urżniętymi artystami w ramach mecenatu płci albo przygarniają studentów topiących w pucharze truchło niezdanej sesji. Nie umiem pojąć, czemu tak się dzieje. Być może chlory należą do wyjątkowo jurnego gatunku facetów – lecz sam, w czasach tylko umiarkowanego chlorowania, dostrzegłem u siebie wyraźny spadek formy.
Chlor jest kimś innym, a przeto atrakcyjnym. Ponieważ nie pracuje wcale, lub bawi się w artychę, ma mnóstwo czasu na przemyślenia, z którymi dzieli się chętnie, wywołując mylne przekonanie odnośnie własnej głębi i wrażliwości. Tę sytuację dookreśla pogląd, że w palnik dają przede wszystkim ludzie wrażliwi, niezdolni do radzenia sobie na trzeźwo z potwornością świata. Rzeczywiście, to jakiś powód, by z chlorem przebywać, bo w świecie emocji robi się coraz chłodniej i każde gorące serce jest na wagę złota. Kłopot w tym, że utożsamienie wrażliwca z pijakiem wypada trochę na wyrost i kobiety wiedzą to akurat świetnie.
Czyżby opiekuńczy instynkt, matkowanie, stała potrzeba bycia, nomen omen, potrzebną, rozumiana jako odbicie własnej niezależności? Być może, ale czemu znajomość z chlorem przeciąga się na lata, skoro mówimy jedynie o kaprysie i odskoczni, chlor przecież staje się szybko śmierdzącym centrum wszechświata. Więc potrzeba totalnej inności, zanurzenia się w czymś, w czym zanurzyć się nie powinno, robienie na przekór – też ma to pozór prawdopodobieństwa. Powraca jednak poprzednia wątpliwość.
Chlor, sadzę, jest jak papierosy i wódka, jak wracanie samej do domu albo robienie prawa jazdy na tiry przez szczupłą osiemnastolatkę, słowem stanowi zapitą wartość dodaną do życia. Nie powinniśmy palić, lecz nabijamy kabzę państwu, kupując wyroby akcyzowe. Chlor jest kolejną używką, przez używki zresztą stworzoną, przydaje zresztą szczególnego blasku – a już na pewno kobieta, prowadząca się z takim, zyskuje uwagę otoczenia. Kiedy wszyscy wokoło mają pięknych facetów, najprościej wyróżnić się, splatając dłonie z menelem. My, chlory, przeczuwamy to instynktownie.
Miłość do chlora jest miłością tragiczną, czyli niespełnioną. Nie ma dla niej szczęśliwego zakończenia. Pewnego dnia nawet najbardziej wyrozumiałej kobiecie znudzi się przynoszenie klina o poranku, pranie cuchnących wódką gaci i słuchanie o tym, jaki to świat jest nie do zniesienia. Więc sobie pójdzie, a chlor radośnie popędzi do knajpy, gdzie wypłacze się kolegom i znajdzie następny damski obiekt zwierzeń.
Druga możliwość wydaje się jeszcze gorsza – otóż kobieta swoją troską, miłością, a może i batem, chlora przerobi. Chłop odstawi używki lub ograniczy w taki sposób, że balans życia przechyli się wyraźnie w stronę trzeźwości, następne kroki już znamy: nowe ciuchy, normalna praca, opcjonalna wymiana uzębienia, stabilizacja życia, obiadki. Ostatnim ogniwem ciągu jest rozczarowanie, gdyż chlor przemieniony utracił całą swą chlorowatość, stał się kimś zupełnie innym, zapewne obcym i nieodgadnionym, jego zwycięstwo nad menelstwem przybiera postać własnej klęski, a zarazem jest pretekstem do pójścia na piwo. W tym rozpadzie wracamy do punktu wyjścia i tylko tykający zegar przypomina, że nie chodziło tylko o przygodę. A jeśli związek uda się ocalić, staje się zwykłym związkiem, gdzie chlorowatość stanowi wspomnienie.
Warto też dodać, że odwrotna zależność nie występuje – chlorinki z zasady nie budzą męskiego zainteresowania.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze