Perhentian znaczy przystanek
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuJaki jest obraz rozpalający wyobraźnię zmęczonego człowieka wykorzystywany przez specjalistów reklamujących zagraniczne wyjazdy? Oczywiście plaża z białym piaskiem, palma pochylona nad lazurową wodą i dziewczyna leżąca w hamaku. Nawet najambitniejszy podróżnik, któremu niestraszna noc w dżungli, w pewnym momencie i tak trafia na plażę. I choćby się tłumaczył, że wpadł tylko na chwilę, by ogrzać kości przed kolejną ekstremalną przygodą, to nikt mu nie uwierzy. Bo każdy z nas oddałby wiele za spokojne pobujanie się w hamaku, szum fal i drinka z parasolką.
Jaki jest obraz rozpalający wyobraźnię zmęczonego człowieka najczęściej wykorzystywany przez specjalistów reklamujących zagraniczne wyjazdy? Oczywiście plaża z białym piaskiem, palma pochylona nad lazurową wodą i smagła dziewczyna leżąca w hamaku. O czym myśli styrany pracownik, gospodyni domowa a nawet przedszkolak, gdy ktoś zapyta o wakacyjne marzenia? Oczywiście o białym piasku, lazurowej wodzie, palmach i hamaku.
Nawet najambitniejszy podróżnik, któremu niestraszna noc w dżungli i jedzenie bawolich wnętrzności w mongolskiej jurcie, w pewnym momencie i tak trafia na plażę. I choćby się tłumaczył, że wpadł tylko na chwilę, by ogrzać kości przed kolejną ekstremalną przygodą, to nikt mu nie uwierzy, że zrobił to przypadkiem. Bo każdy z nas oddałby wiele za spokojne pobujanie się w hamaku, szum fal i drinka z parasolką.
Ja też skłonna byłam spędzić wiele godzin w przeróżnych środkach lokomocji i pozbyć się oszczędności, byleby tylko dotrzeć na plażę, najchętniej na bezludnej wyspie. Ponieważ znalezienie bezludnej wyspy byłoby za trudne, to postanowiłam znaleźć choć taką, na której gęstość zaludnienia byłaby mniejsza niż w szczycie sezonu w Sopocie. Po wielu godzinach spędzonych na czytaniu postów w Internecie, poszukiwaniu tanich lotów i wertowaniu przewodników, wiedział dokąd chcę się wybrać. W miejsce, gdzie wysportowani młodzieńcy i smukłe dziewczyny grają w siatkówkę plażową, pielęgnują wspaniałą opaleniznę, a wieczorami sączą koktajle z sokiem ze świeżych owoców. I choć kiczowaty opis z przewodnika pasowałby do wielu miejsc, mnie zmobilizował do spakowania kremu do opalania i ruszeniu na wyspę Besar, jedną z wysp Perhentian na wschodnim wybrzeżu Malezji.
Żeby się na nią dostać, najpierw długo trzeba jechać krętymi malezyjskimi drogami, by trafić do maleńkiego rybackiego miasteczka Kuala Besut. Gdyby nie przystań wokół której przycupnęły biura agencji turystycznych, sklepiki z plastikowymi zabawkami dla dzieci i skromne jadłodajnie, trudno byłoby to miejsce nazwać miasteczkiem. Jest tu wprawdzie ożywające wieczorem targowisko pełne smacznych ciast, suszonych kałamarnic i naleśników z mięsem, ale to przystań, z której odpływają łodzie wiozące turystów złaknionych słońca i spokoju, zapewnia mieszkańcom dopływ gotówki. W sezonie trwającym od marca do listopada mieszkańcy Kuala Besut muszą zarobić na cały rok. Podczas miesięcy, w których szaleje monsun, fale na morzu są tak wysokie, że nie ma śmiałków gotowych na wycieczki łodzią. Lecz nawet w sezonie przeprawa na wyspę jest okazją do sprawdzenia wytrzymałości swoich trzewi. Tylko przyjedźcie na przystań przed 16:00 – prosi nas dziewczyna z agencji turystycznej, u której wykupujemy noclegi na wyspie wraz z biletami na łódź. Czemu? Wyjaśniło się, kiedy mocno spóźnieni zapinaliśmy kapoki. 21 km od stałego lądu wydaje się niedużą odległością. Po godzinie 16:00 morze staje się wzburzone i maleńkie łodzie motorowe podskakują na falach jak piłeczki. Co czują osoby siedzące w środku? Dość powiedzieć, że niewielu dopływa do wyspy mając normalny kolor twarzy.
Biały piasek plaż „wielkiej” wyspy, czyli Besar łączy się z krystalicznie czystą wodą. W niewielkiej odległości od brzegu rozmieszczone są domki dla turystów. Czasami ich dachy kryte liśćmi palmy zlewają się w jedność z tłem. Centrum wyspy porośnięte jest lasem deszczowym. Niewiele w nim ścieżek. Mieszkańcy lasu czasami wychodzą na spotkanie turystom.
Stałego lądu nie widać z plaży. Harmonię błękitu wody i nieba burzy jedynie ciemny kształt mniejszej z wysp Perhentian Kecil. „Mała” rozbrzmiewa podobno hipnotyzującą muzyką berdikir barat i nawoływaniami muezina. Na Besar nie ma meczetu, nie ma też sklepu, jeżeli nie liczyć drewnianej chatki, w której sprzedawane są napoje i kąpielówki. Życie płynie tu w rytmie przypływu i odpływu morza i posiłków serwowanych w jednej z dwóch knajp najbliższych plaży. Komu chciałoby się przedzierać przez las w tropikalnym upale, żeby zjeść krewetki w innym ośrodku? Czy nie lepiej w tym czasie wypłynąć łodzią na poszukiwanie rekinów i żółwi? Smagli chłopcy wiedzą, w których zatoczkach je spotkać. Wystarczy chwilę pokołysać się na wodzie, by dostrzec łepek olbrzymiego żółwia i ławicę ryb kolorowych jak tęcza.
Wyspy Perhentian zostały odkryte przez turystów całkiem niedawno. Wcześniej znały je jedynie załogi statków, dla których stanowiły przystanek, na uzupełnienie zapasów słodkiej wody. Przystanek to zresztą znaczenie słowa perhentian. Zatrzymują się tu ptaki zmęczone długim lotem i turyści chcący odpocząć od europejskiej zimy.
Dziś nie pamiętam, ile dni byłam na wyspie. Wszystko zlało się w jedno doświadczenie — przyjemnego rozleniwienia i odpływu dręczących myśli. Urok takich miejsc jak Besar, czy inna wyspa tkwi nie tylko w słońcu odbijającym się w falach i sałatce owocowej zjadanej na plaży, ale również ich niedostępności. Wygodnickim nie będzie się chciało spędzać nocy w autokarze a potem godzinę podskakiwać na falach, by dotrzeć do miejsca, w którym nie ma ani sklepu, ani drogi, ani tym bardziej dyskoteki. Skorzystają na tym ci, którzy uwielbiają być poza zasięgiem. Telefonu. Pracy. Innych ciał błyszczących od olejku do opalania. Dobrze, że wciąż są takie miejsca na świecie i to niekoniecznie w dalekiej Malezji.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze