Święta inaczej
SYLWIA KOWALSKA • dawno temu • 1 komentarzWiele osób ceni sobie tradycyjny, staropolski klimat świąt Bożego Narodzenia. Z licznie przybyłą rodziną, karpiem, makowcem, kolędami, choinką... Są jednak kobiety, których nie pociąga przedświąteczna gorączka, pichcenie, uśmiechanie się do dawno niewidzianych krewnych. Stronią od biesiadowania i spędzają święta nietypowo. Inne po prostu zmuszone są do świąt poza domem.
Iwona (27 lat, księgowa z Wrocławia):
— Pracuję w dobrze prosperującej firmie. Nadgodziny to dla mnie codzienność. Pod koniec roku jestem zbyt wykończona pracą, by wolny czas poświęcać na przedświąteczne gotowanie i sprzątanie. Dwa lata temu się zbuntowałam i trwa to do dziś. Powiadomiłam rodziców, że dość mam rodzinnych spędów. Dosyć podpitych wujków śpiewających Lulajże Jezuniu. Chcę odpocząć, zrelaksować się z dala od domu.
Tak wylądowałam w pobliskim pałacu oferującym odnowę biologiczną. SPA – to właśnie to o czym marzyłam przez cały rok. Szalenie spodobało mi się to miejsce. Nie tylko oferowało zabiegi kosmetyczne, ale i świąteczną atmosferę. Także idealne 2 w 1. Wspólnie z innymi gośćmi hotelowymi robiliśmy ozdoby choinkowe. Przypomniały mi się szkolne czasy… Stroiliśmy choinkę, a nawet łowiliśmy karpia w pałacowych stawach. Dodatkowo codziennie chodziłam na cudowne inhalacje w chacie solnej. Rewelacja! Rozpieszczano mnie zabiegami. Kojąco podziałał na mnie rosyjski masaż ciepłym miodem oraz tajski masaż ziołowymi stemplami. Pobudziłam zmysły i zrelaksowałam się. Do woli mogłam korzystać z sauny, jacuzzi i siłowni. Spróbowałam też jazdy konnej, mieliśmy zorganizowaną, świąteczną przejażdżkę saniami. Czułam się tak wspaniale, że przedłużyłam pobyt aż do Nowego Roku.
Wróciłam jak nowo narodzona. W pracy ktoś się mnie spytał, czy się zakochałam, bo tak promienieję… W tym roku już dawno temu zarezerwowałam pobyt w pałacowym SPA. Tym razem dołączą do mnie dwie koleżanki.
Bożena (40 lat, kuratorka z Krakowa):
— W ostatnich latach bardzo modne stało się spędzanie świąt Bożego Narodzenia w nietypowych miejscach lub w nietypowy sposób. Ostatnio z mężem i córką ustaliliśmy, że i my spróbujemy czegoś innego. Wybraliśmy święta na statku. Kilkudniowy rejs w morze wraz ze zwiedzaniem Sztokholmu. Do wspólnej podróżny namówiłam również brata z żoną i dziećmi, także rodzinny klimat nas nie ominął.
Wypłynęliśmy z Gdyni, więc najmniej przyjemnym punktem programu była podróż z Krakowa do portu. Jednak późniejszy rejs zrekompensował nam wszystko. Statek był świątecznie udekorowany i oświetlony. Na pokładzie odbyła się uroczysta kolacja bożonarodzeniowa. Był zarówno typowy szwedzki stół z przekąskami, jak i tradycyjny, wigilijny stół. Dzieci obawiały się choroby morskiej, ale statek był tak wielki, iż zupełnie nie odczuwało się kołysania. Późnym wieczorem orkiestra zagrała nam nastrojowo i zaczęła się dancingowa noc… Prezenty kupiliśmy sobie w pokładowych sklepach wolnocłowych. Każdy wybrał dla siebie to, na co miał ochotę, nie przekraczając wcześniej ustalonej kwoty. Przynajmniej nie było rozczarowań niepotrzebnymi podarkami.
Podczas rejsu podziwialiśmy niesamowite, północne, zimowe krajobrazy. Przed naszymi oczami pojawiały się znienacka kry lodowe, przywołujące na myśl nieszczęsnego Titanica. To było niezwykłe przeżycie.
Komfortowe warunki czekały na nas także w nadmorskim hotelu, w Sztokholmie. Szwedzkie miasto zaskoczyło nas swoją kontrastowością. Woda i wyspy. Historia kontra nowoczesność. Cudowne okazały się spacery po lodzie, czyli zamarzniętych jeziorach. Obawialiśmy się takich ekstremalnych wędrówek, jednak Szwedzi przekonali nas do maksymalnej wytrzymałości lodu.
Na koniec przygotowano w hotelu świąteczną, szwedzką kolację. Mogliśmy porównać tamtejsze i polskie tradycje. Zaskakująco dużo świątecznych potraw stanowią u nich dania wieprzowe. Okazało się, że Szwedzi czczą narodziny Jezusa właśnie tym mięsem na pamiątkę czasów, kiedy przez cały rok żywiono się solonym mięsem wieprzowym. Na deser dostaliśmy pudding ryżowy, a do tego ciepłe mleko i cynamon.
Po ostatnich morsko – szwedzkich świętach wpadliśmy z mężem na pomysł, by co roku spędzać Boże Narodzenie w innym kraju, by kolejno poznawać tradycje innych państw. W tym roku czekają na nas Czechy.
Daria (20 lat, studentka ASP z Warszawy):
— Wigilię zawsze spędzam przy zastawionym stole z rodziną. Po takim dniu wystarczy mi już świątecznej atmosfery na cały kolejny rok. Także w pierwszy dzień świąt wyruszam z chłopakiem i jeszcze paroma osobami z naszej paczki do warszawskiego klubu na dyskotekę. Rozruszać się, pobawić, spalić wigilijne kalorie. Dyskoteki w drugi dzień świąt nikogo już nie dziwią, jednak w pierwszy… to oburza jeszcze wiele osób. W tym moich rodziców. A my wolimy inne klimaty, niż siedzenie za stołem i opychanie się.
Wiem, że poczucie tradycji jest w Polsce silne, ale nie wszyscy muszą lubić to samo. Nie chcę się zmuszać do świąt, skoro tego nie lubię. Mama mówi mi, że w ten sposób uciekam od samej siebie, od tradycji, od rodziny. Ale to nie tak. Czy lepiej brać ze świąt tylko ozdobną otoczkę? Obwiesić dom ozdobami, mikołajami, reniferami, świecidełkami? Obłędu można dostać! To czysta komercja. Takie Boże Narodzenie na siłę. Trzeba być miłym, trzeba spotkać się z rodziną, pomimo wcześniejszych sporów. A po świętach znów można się śmiało obrażać i kłócić. To bez sensu! Wolę potańczyć, posiedzieć z przyjaciółmi, odreagować.
Urszula (34 lata, nauczycielka z Gdańska):
— Jestem osobą samotną. Gdy straciłam rodziców zostałam sama na każde święta. Na początku przychodziły mi do głowy straszne myśli — nie dziwię się większej liczbie samobójstw w bożonarodzeniowym okresie. Jednak postanowiłam się otrząsnąć. Zrozumiałam, że Boże Narodzenie można mile spędzić poza domem, a jednocześnie pomóc innym.
Pierwszy raz spędziłam Wigilię w hospicjum 3 lata temu. Wcześniej uczestniczyłam w świątecznych przygotowaniach, które odbywają się już na początku grudnia. Byłam zaskoczona, że w tym, zdawałoby się smutnym miejscu, wyczuwa się świąteczną, radosną atmosferę. Wszystkich cieszą prace związane ze świątecznym wystrojem hospicjum. Niejednokrotnie organizowane są spotkania opłatkowe dla różnych grup tam działających. Także święta trwają tu jakby dłużej. Dla niektórych tak trochę na zapas…
Oczywiście wszystko odbywa się zgodnie z naszą staropolską tradycją. Jest jak w domu, tyle że w towarzystwie pacjentów i ich rodzin oraz księży i niektórych lekarzy. Całość rozpoczynamy mszą świętą, następnie wspólnie dzielimy się opłatkiem i spożywamy wieczerzę. Śpiewamy kolędy, dzielimy się opłatkiem. Po skończonym kolędowaniu, pacjenci wraz ze swymi rodzinami udają się do swych sal, by tam już w gronie najbliższych spędzić resztę wieczoru. Ja poczułam wówczas, że warto żyć, że jestem komuś potrzebna, że są ludzie cieszący się każdą chwilą, choć mają tych chwil mniej niż ja.
O północy rozpoczęła się pasterka, a po powrocie rozgrzewaliśmy się słodkim grzańcem. Aż trudno uwierzyć, że w miejscu kojarzonym z cierpieniem i śmiercią można żyć pełnią.
Karina (25 lat, prowadzi firmę w Gliwicach):
— Wiem, że wiele ludzi wyjeżdża teraz z domu na święta, by spędzić je inaczej i nie narobić się wcześniej. A ja bym tam chciała się narobić, napiec, nagotować, ale żeby w Polsce, w domu, z mężem. Niestety rzadko jestem w Polsce na Boże Narodzenie. Mam oryginalne święta z przymusu…
Najczęściej jedziemy do rodziny mojego męża do Australii… To jak na koniec świata. Ale jeszcze gorzej było, gdy mąż pojechał beze mnie, a ja zostałam sama w Wigilię. Wolę już z nim zaznać tam bożonarodzeniowego palącego słońca, (bo ludzie nie bardzo wiedzą tam co to śnieg), niż spędzać samotne święta. Nie raz z tęsknoty popłynie mi łezka. W tym roku chcemy namówić moją rodzinę, by jechali tam z nami. Jeszcze nie wiem czy to się uda.
Jak tylko mogę, to staram się w kraju kangurów przygotowywać polskie świąteczne potrawy. Chcę by teściowie i mąż zaznali wybornego smaku kapusty z grzybami, karpia w galarecie, klusek z makiem. Dla Australijczyków, przyzwyczajonych do indyka, szynki na zimno i owoców morza, to dziwny jadłospis. Pilnuję, by na stole zawsze leżał opłatek. Chcę by odbyła się zawsze wigilia. Staram się przemycić trochę Polski do Australii…
Dobija mnie temperatura dochodząca do 40 stopni. I jak w takim ukropie mieć świąteczny nastrój? W ogóle choinka nie pasuje do słońca i plażowych strojów. Pewnie dlatego najczęściej jej funkcję pełni krzaczek przyozdabiany tradycyjnymi tam girlandami. Australijski mikołaj to zupełna porażka — ubrany w strój płetwonurka, a do tego często przybywa na desce windsurfingowej w otoczeniu psów. Z tamtejszych przyzwyczajeń lubię, gdy w przedświąteczny wieczór tysiące ludzi wychodzi z domów. Na rozłożonych przed domami kocach siadają i przy świecach wspólnie śpiewają kolędy.
Agata (18 lat, uczennica Technikum Terenów Zieleni w Radzyminie):
— Moje tegoroczne święta nabiorą powera. A to za sprawą niesamowitego, przedświątecznego prezentu jaki otrzymałam od chrzestnego na osiemnastkę. Wykupił mi… skok ze spadochronem! Wreszcie! Marzyłam o tym odkąd mój starszy brat skoczył. Podobno niesamowite uczucie, choć długo nogi miał jak z waty. Powiedział mi tylko jedno – dla takich chwil warto żyć. Zresetowałem się i na nowo zakochałem w życiu.
Teraz będę mogła to odczuć na własnej skórze. Cudownie! Po takiej dawce adrenaliny i niewiarygodnych podniebnych przeżyciach przywitam Nowy Rok w super humorze.
Ten artykuł ma 1 komentarz
Pokaż wszystkie komentarze