Internetowy zawrót głowy
URSZULA • dawno temuWszyscy słyszeliśmy, albo jak na ironię, czytaliśmy w necie, że pojawia się coraz więcej przypadków ludzi uzależnionych od Internetu. Media od dawna grzmią ku przestrodze, że to uzależnienie, niezbyt na razie powszechne, poważnie zagraża całej ludzkości i już niedługo w ogóle nie będziemy wychodzić z domu, bo i po co się męczyć, skoro i tak wszystko się będzie działo wirtualnie – internetowo.
Wszyscy słyszeliśmy, albo jak na ironię, czytaliśmy w necie, że pojawia się coraz więcej przypadków ludzi uzależnionych od Internetu, którzy na swoim maku czy pececie są wielkimi wojownikami albo pełnymi uroku łamaczami niewieścich serc, a tak w rzeczywistości to grubawi, pryszczaci młodzieńcy, którzy nigdy nie wychodzą z pokoju. Są nawet dla nich specjalne terapie i obozy, które uczą, jak pozbyć się tego fikcyjnego życia i załatwić sobie jakieś normalne, może nie tak ekscytujące, ale zawsze.
Media od dawna grzmią ku przestrodze, że to uzależnienie, niezbyt na razie powszechne, poważnie zagraża całej ludzkości i już niedługo w ogóle nie będziemy wychodzić z domu, bo i po co się męczyć, skoro i tak wszystko się będzie działo wirtualnie – internetowo. – Dobra, dobra — myślimy sobie słysząc te rewelacje. – To na pewno jeszcze nie za mojej kadencji.
A tymczasem…
Zaczyna się zwykle niewinnie. Dowiadujemy się, że jest taka rzecz jak Internet i jest ona niezwykle pomocna w kontaktowaniu się z ludźmi i w wyszukiwaniu informacji o życiu i świecie. Zakładamy więc sobie konto mailowe, które sprawdzamy raz w tygodniu w kafejce internetowej i używamy go wyłącznie do pisania długaśnych maili do znajomych z innych miast tudzież z zagranicy.
Potem sprawa się nieco komplikuje. Zaczynamy używać maila do kontaktów nie tylko towarzyskich, ale również zawodowych, więc adres śmieszna.wiewióreczka@portal.pl przestaje nas satysfakcjonować i zakładamy drugi imię.nazwisko@portal.pl. Potem zazwyczaj dzieje się tak, że na jeden lub drugi adres zaczynają przychodzić zaproszenia, które zachęcają do założenia profilu na rozmaitych portalach społecznościowych. Pierwsze było Grono, potem nadszedł czas Majspejsa, ale tylko na chwilę, ponieważ zaraz przyćmił go wszechogarniający blask Naszej Klasy, którą szybko zastąpił międzynarodowy Facebook, a przed nami jest jeszcze zapewne Twitter, który właśnie robi oszałamiającą karierę w USA i Europie Zachodniej.
Możemy jeszcze założyć swój profil na jednym z miliona serwisów randkowych (co często wiąże się z utworzeniem kolejnego adresu mailowego gorąca85@portal.pl) albo serwisów skupiających miłośników robótek ręcznych czy rodziców dzieci z ADHD, zależy, co nas w danej chwili interesuje. A to dopiero początek. Do tego z pewnością dojdzie nam internetowe konto w banku, ubezpieczenia i zakupy przez Internet, w związku z czym staje się zupełnie oczywiste, że musimy mieć Internet w domu, w pracy i w komórce.
I zanim się obejrzymy, mamy już profile na ośmiu portalach, na każdym inny nick i hasło, na każdym trzeba czasem coś napisać, wrzucić jakąś fotkę i odpowiedzieć na zaczepki licznych wirtualnych znajomych. I po jakimś czasie wszystko zaczyna wyglądać mniej więcej tak: Kiedy kilka dni temu jak zwykle rozpoczęłam dzień od kawy i przejrzenia moich trzech skrzynek mailowych, okazało się, że na dzień dobry:
Pięcioro wirtualnych znajomych zaprosiło mnie na pięć wirtualnych imprez.
Dowiedziałam się, że znajoma z Chin ma złamane serce, a kolega ze Stanów upił się zeszłej nocy i zdaje się, że narozrabiał.
Mam siedem propozycji randek od siedmiu mężczyzn z Południowej Afryki.
Chłopak, którego poznałam u babci na wakacjach, kiedy miałam 12 lat, odnalazł mnie na Naszej Klasie i z charakterystycznym dla siebie wdziękiem pracownika banku wytłumaczył mi, że nie dziwi się, że nie mam męża, ponieważ już jako młoda dziewczynka miałam trudny charakter, więc pewnie żaden mężczyzna nie może ze mną wytrzymać.
Przyszło powiadomienie, że znajomy wrzucił na Facebooka moje fotki z imprezy w zeszłą sobotę, a ponieważ były to raczej zdjęcia, których wolałabym nie pokazywać światu, ze zdenerwowania oblałam się kawą. Oczywiście na portalu zaraz zaroiło się od stosownych komentarzy.
No dobra, wolę takie kontakty niż chociażby zupełnie absurdalne zbiorowe SMS-y, których wysyp następuje zwłaszcza w okresie wszelakich świąt: Tu Agata i Maciek. Chcieliśmy wam opowiedzieć, co u nas słychać. Otóż nasza najstarsza córeczka właśnie poszła do przedszkola, a młodszemu synkowi wyżyna się ząbek.
Jednak zaczynam dostrzegać pewne niepokojące skutki swojej wybujałej internetowej działalności.
Po pierwsze – jeżeli zaśpię i nie uda mi się przed wyjściem z domu sprawdzić moich trzech skrzynek mailowych i zajrzeć na kilka portali, czuję się, jakby mnie coś omijało i przez cały dzień myślę tylko o tym, jakby się tu dorwać do netu. Jednak jeżeli opuszczę na przykład fajną imprezę, ponieważ akurat nie chce mi się wyjść z domu, jakoś nie budzi to we mnie poczucia klęski.
Po drugie — spotkałam ostatnio na ulicy koleżankę, której nie widziałam ze trzy lata. I co? Oczywiście, ucieszyłyśmy się na swój widok, ale nie było fajerwerków, łez szczęścia i wypijania kolejnych kieliszków wódki przy wspominkach, jak to było za dawnych czasów. Po prostu pogawędziłyśmy sobie chwilę jak stare znajome i każda poszła w swoją stronę. W końcu świetnie wiemy, co u siebie słychać, bo wchodzimy codziennie na Facebooka.
Po trzecie — wyjeżdżam właśnie na wakacje „tam, gdzie nie ma Internetu” i poważnie się zastanawiam, czy nie przemycić jednak małego laptopa. A nuż gdzieś uda mi się na chwilę podłączyć?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze