Kręć się, kręć wrzeciono
MAGDALENA SZWARC • dawno temuNa zakochanie nie ma mocnych. Choćby to było dziesiąte podejście, znów wszystko stawiamy na tę jedną kartę. Rzucamy wszystko w kąt i lecimy na spotkanie swemu szczęściu. I nieważne, że on miał już przede mną pięć żon, NAM się z pewnością uda. Nasza miłość zwycięży wszystko.
Jeszcze wczoraj przekonywała mnie, że pracuje nad swoim związkiem, bo warto. Wczoraj. Przedwczoraj. Miesiąc temu. Rok. Trzy i cztery lata temu też. Odkąd pamiętam, wciąż to samo:
— Kochamy się, mamy dzieci – mówiła.
— Każde małżeństwo przechodzi kryzysy, najważniejsze, żeby przetrwać – dodawała dumna, że jej związek trwa już kilkanaście lat.
— W życiu trzeba być odpowiedzialnym za siebie i za tę drugą osobę. Tym właśnie jest dojrzałość. Jak się powiedziało „A”, to trzeba powiedzieć również „B” i iść dalej, choćby było bardzo trudno – perorowała z godną pozazdroszczenia pewnością.
Wszystko to piękne, szczytne i wspaniałe, ale jak się okazuje, do czasu:
— Rozstaliśmy się. Tym razem na zawsze. Nasze małżeństwo od samego początku było pomyłką, teraz to wiem. Nie pasowaliśmy do siebie – i znów ta godna pozazdroszczenia pewność. Skąd się wzięła tym razem?
— Spotkałam kogoś. Znamy się 5 dni, a jakbyśmy się znali od zawsze. Rozumiemy się w pół słowa. Czytamy w swoich myślach. Nic nie musimy mówić, a wszystko wiadomo. Jestem taka szczęśliwa — świergocze. I już nie pamięta, że z mężem na początku było dokładnie tak samo.
- Żal mi tylko męża. Żeby sobie czegoś nie zrobił. Ale dobry chłopak był, atrakcyjny, na pewno sobie kogoś znajdzie. Kogoś właściwego dla siebie – tłumaczy pełna empatii i współczucia dla niego.
Jakie to typowe. Na zakochanie nie ma mocnych. Wobec niego wszyscy jesteśmy tak samo bezradni. Choćby to było dziesiąte podejście, znów wszystko stawiamy na tę jedną kartę. Rzucamy wszystko w kąt i lecimy na spotkanie swemu szczęściu. „I żyli długo i szczęśliwie”- powtarzają kolejne usta. I nieważne, że on miał już przede mną pięć żon, NAM się z pewnością uda. Że ma troje dzieci z trzema różnymi kobietami? Wiem, że będzie najcudowniejszym ojcem. On ma to wypisane na twarzy. Jest tak wspaniale. Kochamy się. Nasza miłość zwycięży wszystko.
Bez tej naiwnej pewności nie byłoby ślubów, przyrostu naturalnego, wspólnego urządzania mieszkania, wzrostu PKB per capita. Ech…
Matka natura tak sprytnie wymyśliła, że można jednego człowieka zastąpić sobie innym, i nie myśleć. Nowy zaspokaja moje potrzeby, więc o tym „byłym” się nie wspomina. Nie odczuwa braku. Nie ma go. Nigdy go nie było. Ta matka natura, to ma łeb.
Oczywiście można na tej loterii wygrać szczęśliwszy związek. Niektórym się udaje. Można założyć, że to jakaś zewnętrzna siła, mądrość, Bóg kieruje zakochaniem – nie ja. Strzała Amora nie trafia przypadkowo, tylko w zgodzie z wyższą logiką, której nawet nie musimy zgłębiać, bo dzieje się poza nami. I tylko czasem smutno się robi, gdy opada kurz zakochania i zza różowych okularów wyłania się zwyczajność. I refleksja: przecież on jest taki sam jak poprzedni/ ależ ona nie jest w niczym lepsza od tamtej. Ale co z tym zrobić? Czy mamy siły i pewność siebie, żeby od nowa zacząć szukać tego „właściwego”? Powracamy więc do starej i sprawdzonej ideologii głoszącej, że “trzeba pracować nad związkiem, bo warto, bo przecież się kochamy, bo dało się słowo”. Znów padają wielkie słowa: dojrzałość, odpowiedzialność, sakrament. I najczęściej to wszystko do czasu…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze