Zmiany, odc. 2
KAMELIA • dawno temuDzisiaj już wiem, że oboje byliśmy „na zakręcie”. On i ja potrzebowaliśmy ciepła, bliskości, a także siły i większej pewności siebie, jakie czerpie się ze związku. Wpadliśmy na siebie i daliśmy ponieść się emocjom. Czy oboje w równym stopniu? Nie wiem...
Fakt faktem, nasze spotkanie po kilku dniach (a działo się to tuż przed Wigilią) zaowocowało … pożegnaniem. Krzysiek wyjeżdżał do domu, na święta. Wiedziałam, chyba za sprawą jakiegoś nadprzyrodzonego zmysłu, że niebawem się spotkamy.Rzeczywiście tak się stało.
Mój "chłopak z dyskoteki" przybył na Sylwestra. Właściwie zdążyliśmy w ostatnim momencie na imprezę zorganizowaną przez moich starych znajomych z czasów żeglarstwa, czyli zabawy w pływanie po wodach i lądzie. Lokal wynajęty przez nas był kameralny, udekorowany i przystosowany do imprezy w wąskim gronie stał się miejscem zacieśnienia moich kontaktów z Krzyśkiem oraz pewnych deklaracji z jego strony. To właśnie wtedy Krzysiek powiedział, że chce być ze mną. Być i przeżywać moje problemy. Chce mi pomóc i ochronić mnie… I tak się zaczęło nasze wspólne życie.
Z początkiem nowego roku wróciłam do internatu w mieście, w którym studiowałam. Zaczęły się zwykłe, szkolne dni, urozmaicane od czasu do czasu przyjazdami Krzyśka. W tamtym czasie dużo rozmawialiśmy. Było o czym opowiadać. Chciałam pokazać temu facetowi siebie taką, jaka jestem. Opowiadałam więc swoją historię, żaliłam się, bo było mi źle. Miałam przecież skopane dzieciństwo – pogrzani rodzice, patologia w domu, brak prawdziwej miłości… Byłam z nim szczera do bólu. Czytał nawet moje wiersze, takie intymne bazgroły…
Snuliśmy coraz więcej wspólnych planów. Ale nie takich dotyczących jakiś wakacji nad morzem, czy w górach — nie, nie. To były plany przez duże P. Chcieliśmy być razem; mieszkać, spać w jednym łóżku, gotować wspólne posiłki, spotykać się ze znajomymi itp. W te poważne plany coraz częściej wkraczała Ola (albo Piotrek). Mówiąc krótko: dużo teoretyzowaliśmy na bardzo życiowe tematy.
Dwa miesiące po naszym poznaniu przyszedł czas próby. Mój dziadek (najważniejsza osoba, przyjaciel i autorytet) zachorował. Jak to w starczym wieku bywa, dziadek Piotr zaczął tracić pamięć. Fakt ten był o tyle straszny dla mnie, że głowę mojego dziadka zapełniało wiele nieopowiedzianych jeszcze historii rodzinnych, tak ważnych dla spisania kroniki rodzinnej (czym oczywiście miałam się zająć). Niestety Bóg chciał, aby te historie odeszły w niepamięć. W ten sposób pozostałam z tym, co wiedziałam i czego wysłuchałam w latach dzieciństwa, natomiast reszta losów naszej rodziny w 1999 roku odeszła do nieba wraz z ukochanym dziadkiem.
Uprzedziłam fakty, ale wracając do roku 1997 muszę powiedzieć, że Krzysiek spisał się. Tego wieczoru, kiedy wyłam do poduszki myśląc o tej nieuniknionej w przyszłości stracie, on pojawił się. Przyjechał i przytulił mnie. I mogłam dalej ryczeć, tym razem na jego ramieniu wsparta. Bo czegóż trzeba kobiecie bardziej, niż wypłakać się w rękaw mężczyzny. Ukochanego mężczyzny.
Tak mijały dni. Przyszła wiosna, a z nią ciepłe dni. Można było wyjść na długi spacer, poprzytulać się wśród innych obywateli i czuć się z tym świetnie. Ach ta wiosna!
Pamiętam wówczas takie drobne rozczarowanie, jakie mnie spotkało podczas jednej z naszych weekendowych przechadzek. Poprosiłam Krzyśka, żeby mnie objął — tak, jak to się robi. Silne męskie ramie oplatające kruchą kobietę – cóż za romantyzm! W odpowiedzi usłyszałam: „Tak mi jest niewygodnie, wolę za rękę.” Było mi przykro, ale spacer mimo to udał się. W końcu była wiosna, a to taka piękna pora roku. Poza tym zbliżał się weekend majowy, a jak się później okazało, on niósł większe przykrości, ale o nich następnym razem.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze