Zmiana!
REDAKCJA • dawno temu- Zmiana – powiedziała mama około 30 lat do taty w podobnym wieku, wskazując palcem ich pociechę bawiącą się w najlepsze w restauracji IKEI, w specjalnym wydzielonym dla dzieci boksie. I dodała - teraz ja chcę zjeść i wypić kawę. Tata dyskutował jeszcze kilka minut, po czym podreptał do córki i wytrwał tam całe 5 minut. Mama zjadła w pośpiechu i wróciła do dziewczynki. Zmiana – pomyślałam - czas na zmiany...
— Zmiana – powiedziała mama około 30 lat do taty w podobnym wieku, wskazując palcem ich pociechę bawiącą się w najlepsze w restauracji IKEI, w specjalnym wydzielonym dla dzieci boksie. I dodała - teraz ja chcę zjeść i wypić kawę. Tata dyskutował jeszcze kilka minut, po czym podreptał do córki i wytrwał tam całe 5 minut. Mama zjadła w pośpiechu i wróciła do dziewczynki.
Zmiana – pomyślałam. Tak, czas na zmiany…
Weronika (32 lata, mama 7-letniego Kacpra, pracuje zdalnie na półetatu, z Podlasia):
— Gdy wróciłam z Ikei z moim synkiem, objuczona rzeczami do przystrojenia choinki i wigilijnego stołu, zobaczyłam znajomego mężczyznę — którego całkiem nie znałam. W pozycji półleżącej, przystojny, młody jeszcze, pachnący, w super koszuli, podniósł wzrok znad laptopa, uśmiechnął się do nas szczerze i powiedział nie podnosząc tyłka z leżanki – Cześć kochanie, już wróciliście?
Postawiłam pakunki i zaczęłam rozbierać dziecko, potem sama się rozebrałam, umyłam chłopcu ręce, przebrałam w domowe ciuchy i przystąpiłam do przygotowywania kolacji. Zapytałam, na co mają ochotę i zaczęłam smażyć naleśniki z jabłkami. W głowie miałam dzisiejszą scenkę i ogrom pracy domowej, która mnie czekała. Święta tuż tuż, trzeba wytrzepać jeszcze dywany, powymiatać kurze, umyć okna, przygotować sztućce, kieliszki i naczynia, zrobić listę zakupów, opakować prezenty, ubrać choinkę, no i zabrać się za gotowanie. Dzieliłam pracę na dni, godziny, a przecież oprócz tych świątecznych obowiązków czekają mnie jeszcze te zwykłe codzienne – pranie, prasowanie, sprzątanie, gotowanie obiadów, odrabianie lekcji.
Jestem perfekcjonistką i to jedna z moich wad – wszystko musi być gotowe na czas i wykonane perfekcyjnie. Wszyscy chwalą moje wigilie. Odkąd przeprowadziliśmy się do nowego domu, cała rodzinka przyjeżdża na święta do nas. Mój mąż, wiecznie zajęty projektami, przynosi pracę do domu i nigdy w niczym mi nie pomaga. Sama więc lepię pierogi, bo przecież najlepsze są te zrobione samodzielnie, a nie te kupione w sklepie, moczę w mleku śledzie, piekę makowce, itp. itd. Nie wiem, jak radzą sobie inne kobiety, które porywają się na samodzielne przygotowywanie wigilijnej kolacji – zatrudniają armię krasnoludków, przymuszają męża, rodzinkę, a może nie całkiem sprzątają i nie gotują tylu dań. Nie wiem. Może mają męża partnera, ja partnerstwa nie umiałam nauczyć.
Jedliśmy w ciszy naleśniki i czułam już tę dziwną atmosferę świąt i sylwestra, kiedy to człowiek coś sobie obiecuje, o czymś marzy. Ja od dawna marzyłam o podróżach, bo po urodzeniu Kacpra nie wyjeżdżaliśmy prawie nigdzie. Mąż był wiecznie zajęty i odkładał na później kolejne wyjazdy wakacyjne. A mnie nigdy nie przyszedł do głowy pomysł, żeby sama pojechać z synkiem. Zabierałam go do przyjaciół i krewnych w Polsce, wciąż czekając, że może w tym roku mąż wyrwie się z pracy i polecimy w cieplejsze klimaty. Po uśpieniu Kacpra, zaczęłam przeglądać internet w tym kierunku. Natknęłam się na kilka ciekawych propozycji, znów miałam o czym marzyć.
Mąż jeszcze nie spał, grzebał w komputerze. Zapytałam, czy możemy porozmawiać o świętach – chciałam ustalić kilka rzeczy – jaki prezent dla kuzynki, gdzie posadzić mamę, w zeszłym roku nie była zadowolona, kiedy pojadą z Kacprem po choinkę, zrobić sernik czy tylko makowiec, czy zajmie się dobraniem wina i czy zajmie się synem, żebym mogła w spokoju ugotować przynajmniej kilka potraw? W ogniu pytań, trochę znudzony, a trochę zniecierpliwiony powiedział, że zawiezie małego do matki, bo sam jeszcze musi popracować, żeby skończyć projekt przed świętami a w święta móc wreszcie odpoczywać, a co do innych rzeczy mam zdecydować sama, bo przecież sama najlepiej znam się na wigilii, potrafię stworzyć super świąteczną atmosferę.
— Jasne – pomyślałam i teraz już bez wahania wykupiłam dla siebie i dla Kacpra wycieczkę do Egiptu – last minut w super cenie.
Następnego dnia zrobiłam zakupy – pełna lodówka, wszystko co potrzebne, przygotowałam naczynia i z grubsza ogarnęłam mieszkanie. Spakowałam nas. Pokazałam mężowi, gdzie co jest, zaznaczyłam przepisy w książce kucharskiej. Wyjęłam na blat środki czystości, bo sam by nie znalazł i poinstruowałam, co powinien zrobić, ale jeśli nie chce, niech nie robi. Co roku chciałam być perfekcyjna i stworzyć super atmosferę świąteczną płacąc za to snem po trzy godziny przez tydzień, bólem pleców, łydek, rozdrażnieniem i poczuciem totalnego osamotnienia, ku uciesze całej rodzinki zjeżdżającej się do nas na gotowca. Patrzył na mnie jak na wariatkę i chyba nie wierzył, myślał, że wpadłam w furię, że jestem przemęczona tylko, że to chwilowe. Do rodziców zadzwoniłam z życzeniami, poinformowałam o moim wyjeździe. Usłyszałam tylko, że zostawiam męża z tym wszystkim. Nie chciało mi się nawet dyskutować, żeby nie psuć sobie humoru. Z walizką w ręku i chyba trochę przestraszonym dzieckiem (mam nadzieję, że wynagrodzi mu to ciepła woda w Egipcie i prezenty od mikołaja, które zabrałam ze sobą), wyszłam z domu zostawiając męża w totalnym szoku i obrażoną rodzinkę na telefonie.
— Zmiana kochanie – powiedziałam – najwyższy czas na zmiany.
Opracowała: Katarzyna Kosik
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze