Chodzę do psychiatry
MAGDALENA TRAWIŃSKA • dawno temuZ wizyt u psychiatry, psychoanalityka, psychoterapeuty, psychologa korzysta coraz więcej osób. Najpierw była zarezerwowana dla ludzi bogatych, kojarzyła się z aktorami, gwiazdami, postaciami życia publicznego. Obecnie szukanie pomocy w razie problemów psychicznych i psychologicznych wydaje się czymś bardziej naturalnym i znajdującym większe zrozumienie społeczne.
Z wizyt u psychiatry, psychoanalityka, psychoterapeuty, psychologa korzysta coraz więcej osób. Moda na psychoanalizę, hipnozę przyszła do nas z Zachodu. Najpierw była zarezerwowana dla ludzi bogatych, kojarzyła się z aktorami, gwiazdami, postaciami życia publicznego. Obecnie szukanie pomocy w razie problemów psychicznych i psychologicznych wydaje się czymś bardziej naturalnym i znajdującym większe zrozumienie społeczne. Pomocy szukają różne osoby i w różnych sprawach. Seria wizyt u „lekarza od dusz” jest wydatkiem właściwie na kieszeń nie tylko elity. Korzystanie z porad psychoterapeutów i leczenie jest jednak w Polsce nadal wstydliwym tematem.
Kaja (32 lata):
— Nigdy wcześniej nie pomyślałabym, że będę rozmawiać z psychiatrą. Nikomu, nawet najbliższym znajomym, nie powiedziałam o tym. Bałam się, że wezmą mnie za wariatkę. Korzystanie z porad takiego fachowca kojarzyło mi się z osobami nowobogackimi, które nie mają już na co wydawać pieniędzy. Miałam różne problemy. Dość wcześnie stałam się matką. Na studniówce bawiłam się będąc już w zaawansowanej ciąży. Rodzice byli przeciwni naszemu związkowi. Nie mieliśmy gdzie mieszkać. A gdy zaczęliśmy mieszkać razem, zupełnie nam się nie układało. Potem wracaliśmy kilkakrotnie do siebie. Kończyło się zawsze tak samo. On pił lub zdradzał mnie z kolejną dziewczyną. Ja borykałam się z wychowaniem córeczki i zakładałam kolejne sprawy o nie płacenie alimentów. Gdy moje koleżanki tańczyły na dyskotekach, ja prałam pieluchy. Długo trwało zanim się wyleczyłam z miłości do niego. Nawet gdy mnie krzywdził, wciąż o nim myślałam. Miałam nadzieję, że się zmieni. W moim życiu zaczęli pojawiać się inni mężczyźni, a ja nie umiałam nawet odwzajemnić pocałunku. Myślałam, że już nigdy nie będę umiała z nikim być, że całe życie będę samotną matką. Wreszcie udało mi się poznać kogoś, kto zdobył moje zaufanie. Wydawało mi się nawet, że jestem zakochana. Cieszyłam się, że coś w moim życiu zaczyna się dziać. Był bardzo pomocny. Zreperował mi pralkę i telewizor, odmalował ściany. Zmywał naczynia. Bardzo mi pomagał. Chodziliśmy na spacery, kochaliśmy się i nawet moja córka go zaakceptowała. Niestety sielanka nie trwało długo, zdałam sobie sprawę, że nie kocham tego chłopaka. I chociaż on bardzo się starał, coraz więcej rzeczy mnie w nim drażniło. Zdecydowałam się z nim rozstać. Na początku czułam się dobrze, byłam zadowolona ze swojej decyzji. Potem działy się ze mną dziwne rzeczy. Ogarniał mnie lęk, gdy wchodziłam do sklepu pełnego ludzi. Robiło mi się duszno na lekcjach angielskiego i musiałam wyjść podczas kursu. Byłam rozdrażniona, co najbardziej odczuwała moja córka. Łatwo wpadałam w gniew. Miałam wahania nastrojów. Często płakałam bez powodu. Zaczęła boleć mnie głowa. Bóle się nasilały, więc poszłam do internisty. Miła doktor wypytała mnie o okoliczności bólów i poleciła udanie się do psychiatry. Gdy mi to zaproponowała, najpierw poczułam się urażona i próbowałam tłumaczyć, że nie jestem chora psychicznie. Potem jednak przemyślałam wszystko, co powiedziała mi lekarz i umówiłam się na wizytę w przychodni. Postanowiłam spróbować. Już po pierwszej rozmowie z takim specjalistą poczułam się lepiej. Byłam zdumiona jej przebiegiem. Wyobrażałam sobie leżankę i pogadankę. Było zupełnie inaczej. Siedziałam na krześle przed przemiłą kobietą. Wyobrażałam sobie, że wszystko, co się ze mną dzieje ma swoje źródło w nieudanym związku z ojcem Natalii. Okazało się, że przyczyny są o wiele bardziej głębsze i dotyczą mojego wychowania. Żyłam pod kloszem, wszystkie decyzje podejmowali za mnie rodzice. Oprócz tej jednej – ciąży. Nigdy nie mogli pogodzić się z tym, że zostałam młodą mamą. Skrócona młodość także przyczyniła się do mojej niedojrzałości, nie miałam czasu w pełni dojrzeć psychicznie. Byłam nieporadna. Nie umiałam zmierzyć się z wieloma problemami, ponieważ mimo trzydziestu lat, w głębi nie byłam dorosłą osobą. Psychiatra przepisała mi leki uspokajające i zachęcała do kolejnych wizyt. Na początku zaprotestowałam. Bałam się, że się od nich uzależnię. Doktor przekonała mnie, że to słabe leki, które unormują moje wahania nastrojów i sprawią, że nie będę reagować tak impulsywnie. Rzeczywiście tak było. Cieszyła się z tego powodu moja córeczka. Rozmowy z psychiatrą wiele mi dały. Miałam kilka takich spotkań, w połowie cyklu doktor zmniejszyła mi dawkę leku. Sama zadecydowała o tym, kiedy spotkania z nią nie będą mi już potrzebne. Nie czułam się naciągana finansowo. Te rozmowy naprawdę pomagały. Teraz nie biorę już leków. Czuję się lepiej. Lęki minęły, mam nadzieję, bezpowrotnie. Poza tym wiem, że jeśli znów poczuję się nieswojo, mogę wrócić i pogadać ze specjalistą, który leczy duszę.
Mariola (41 lat):
— Do psychoterapeuty trafiłam wiele lat po rozwodzie. Mój mąż zarabiał w Anglii i stamtąd przywiózł sobie nową żonę — w ciąży. Gdybym skorzystała z takiej specjalistycznej pomocy dużo wcześniej, myślę, że nie miałabym takich kłopotów ze zdrowiem. Tuż po rozwodzie wyprowadziłam się do wynajmowanej kawalerki. Wcześniej mieszkałam z mężem i z jego rodzicami. Potrzebowałam własnego kąta i samotności. Tak przynajmniej mi się wydawało. Odcięłam się więc od znajomych i utonęłam we własnych rozważaniach, lekturze i alkoholu. Moim złym stanem zainteresowały się przyjaciółki. To one poradziły mi, żebym poszła do psychoterapeuty. Głównie chodziło o leki uspokajające. Miałam stany lękowe, mdlałam w autobusie, bladłam lub robiłam się sina, brakowało mi oddechu. Poszłam do prywatnego psychoterapeuty. Jakie było moje zaskoczenie, gdy powiedział mi, że samotność i odsunięcie się od znajomych było w moim przypadku najgorszym posunięciem. Zmieniłam więc swój tryb życia. Często też zmieniałam lekarzy, bo do psychoanalizy podchodziłam z nieufnością. Nie umiałam uwierzyć w to, że mojej psychice może pomóc obcy człowiek. Nie wierzyłam też w to, że mój przypadek nie jest odosobniony i że można do niego przypisać jakąś teorię psychologiczną. Niestety okazało się, że jestem podatna na tego typu pomoc. Uzależniłam się nie tylko od psychiatrycznej pomocy, ale i od środków psychotropowych. Do psychoterapeuty chodzę często — właściwie biegnę do niego zawsze, gdy w moim życiu dzieje się coś, z czym nie umiem sobie sama poradzić. Proszę o receptę na tabletki, gdy mam nerwową sytuację w pracy. Nie umiem przestać.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze