Nieboszczyk w pociągu relacji Gliwice - Kraków
MARGOLA&KAZA • dawno temuCzas to sobie powiedzieć otwarcie, Margola – naszą przyjaźń trafił szlag. Stwierdzam fakt zaistniały i przekazuję Ci w ramach przyjacielskiej szczerości, rzec by można - przez wzgląd na naszą zażyłość i ze względu na Jej pamięć… Ach, czyżby zaczynało mnie ponosić? Postaram się nie histeryzować na koniec, chociaż przyznam, że lubię rozedrzeć szaty jak tragiczne bohaterki dramatów i runąć z łoskotem na środku sceny w końcowym akcie.
Na mnie wszystkie reflektory!!!… a po mnie już tylko kurtyna. Tak lubię i założę się, że nie ja jedna.
Nasz związek, teraz to już raczej niezwiązek, jak wszystkie inne niezwiązki w dobie telefonów komórkowych, pojawia się czasem jak duch w zdawkowych esemesach występujących z częstotliwością nieczęstą. Straszy nas, jak to mają w zwyczaju straszyć byty, które miały kiedyś silny potencjał. Wszelkie próby przywrócenia dawnej świetności naszego spektakularnego dusz pokrewieństwa przypominają makijaż Violetty Villas – jest gorzej, niż gdybyśmy nie robiły absolutnie nic.
Na wypadek, gdybyś zapytała, czemu tak się dzieje, mam przy sobie cały zestaw banalnych odpowiedzi: bo takie jest życie, bo tak się dzieje, bo nic nie trwa wiecznie. A gdybyś wiedziona prostą ścieżką dedukcji i logiki (rzeczy cudowne i wyjątkowe nie mogą się kończyć z tak banalnego powodu, jak życie) próbowała natrafić na przyczynę, która mogła by Ci się wydać prawdziwa, to ani chybi na drodze Twoich poszukiwań stanęłaby PRACA!
Ten moment w związku, obojętnie jakim związku — on i ona, ona i ona, oni i ono. Moment, w którym praca staje się ulubionym argumentem na wszelkie okazje. Nie mogę zadzwonić, spotkać się z Tobą, przyjechać, napisać, zostać, objąć Cię, przytulić, wysłuchać uważnie, spojrzeć… ponieważ pracuję! Ponieważ oto dziś jest najważniejszy dzień w moim życiu, dzień jedyny i niepowtarzalny, moja furtka ku świetlanej przyszłości, ku drodze na sam szczyt ku niewyobrażalnej pensji, sukcesom, sławie i chwale, ponieważ jest to ostatni dzień, w którym mogę uchronić świat (oraz moją firmę) od gigantycznej katastrofy, jestem jedyna, niezastąpiona, niezbędna. Ponieważ w końcu, do cholery, wywalą mnie na zbity pysk jak tego nie zrobię i za co będziemy żyli wtedy???
Czy przyjedziesz do mnie w ten weekend? Nie mogę. Pracuję! Więc najpierw pracuję w ten weekend, potem w następny i jeszcze w ten, w którym są Twoje urodziny i tydzień po urodzinach, potem kurczę przepraszam, ale akurat dziś naprawdę wyjątkowo, jak co tydzień wyjątkowo… Umówimy się na kiedyś, kiedyś którego nie ma w kalendarzu.
I tak obie sobie pracujemy i pracujemy, a tu lato zamienia się w jesień, a jesień w zimę. Omijają nas wspólne pikniki z dzieciakami w lipcowym upale, jesienna deprecha na spacerze po parku i dwa kubki pełne gorącej herbaty z rumem, kiedy lodowate powietrze za oknem. Życie nas omija. Ale mamy za to wyprute żyły, stwardniałe tyłki, dłonie skurczone w pięści przez to wydrapywanie sobie drogi przez życie, i parę pospłacanych kredytów, i umowę na stałe, i szanse na emeryturę.
Jest dobrze, stara, jest świetnie. Poklepmy się po plecach za pomocą 160 znaków wliczając spacje, bo takie jest życie, takie jest życie… nasze.
Kaza
***
Najmilsza z Kaz
Zanim załkam z rozpaczy na grobie naszych dawnych uniesień, pozwolę sobie upewnić się, czy oto w moje czoło wymierzyłaś rękę z kamieniem? Tak? Taaak? No to cofam ślozy w kanaliki łzowe, biorę tarczę, to jest — kartkę i spisuję wszystkie maile, na które sobie nie odpowiedziałyśmy, wszystkie niewybrane numery, zignorowane zaczepki na gadu-gadu, wszystkie życzenia urodzinowe, złożone i nie, lista ciągnie mi się po dwóch stronach pospołu. Kiedy to się zaczęło? Aha, jak poszłam do pracy. Kiedy pogłębiło? Aha, jak Ty poszłaś do pracy. Racja po trzykroć, stokroć, tysiąckroć. Bolesna racja, zwłaszcza że trafia w czas jesiennych podsumowań, u progu podsumowań rocznych. Nim z brutalną szczerością wygarnęłaś wprost ten nekrolog, i mnie chodziło po głowie, że coś by trzeba zrobić z tym swoim życiem, bo praca i praca, a tu dziecko w rozpaczy z braku mamy, związek w rozsypce z braku czasu, przyjaciele w rozżaleniu z braku kontaktu, a ja? A ja w pracy. Widzę oczami duszy siebie, jak się zataczam na wzór Gajosa w żółtym szaliku, albo granatowym szlafroku, pal sześć co to było, i powtarzam chrapliwie: „Praaaaaca. Co cię zabija? Praaaaca. Co się utrzyma? Praaaaca. Co Ci niszczy życie? Praaaaaca. A jak się nazywało to drugie? Dlaczego nie pamiętam, jak się nazywało to drugie? Wszyscy praaaaaca i praaaaca”. Pracuję. Studiuję. Mam rodzinę i przyjaciół. Gram w teatrze. Pisuję. Zważ na kolejność. Zostawiam ją, z bólem serca, szczerze i prosto. Najpierw to cholerne życie zawodowe i okołozawodowe (wykształcenie), dopiero później czas dla siebie i innych. Ileż tego czasu zostaje? I tak do końca i na zawsze, jedne rzeczy kosztem drugich, drugie kosztem pierwszych, koszmarna szarpanina z codziennością. Co dziś wydrę dla siebie? Jak zorganizuję pracę, by mieć czas choćby na krótki e-mail przed albo po dniu pełnym zadań?
Siedzę sobie na zajęciach z filozofii, pan filozof wykłada z zadumą o godności, o wartościach, a mnie w sercu wzbiera gorzki, gryzący żal. Czy kiedyś było inaczej? Bez tych smsów, telefonów, komputerów? Taki dajmy na to ziemianin albo hrabia, no to miał czas i środki nawet, by udawać się z wizytą. Sąsiedzi kiedyś się odwiedzali, społeczności lokalne były sobie bliższe, nawet z tą wredną naturą człowiek jakiś życzliwszy był kontaktom międzyludzkim. Teraz? Na urodziny dostaje się zdawkowy e-mail albo kartkę elektroniczną z o dwa pe el, najlepiej od razu z gotowym tekstem. Prezenty gwiazdkowe w ostatniej chwili, z promocji, od sztancy. Coraz droższe prezenty mają rekompensować brak czasu i zainteresowania. A ja co roku obiecuję sobie, że zrobię kartki albo napiszę listy długie własnoręcznie. I co? I kończę w dniu Wigilii, przytupując na mrozie w kilometrowej kolejce, na kolanie wypisując ostatnie „Wesołych i pogodnych świąt w rodzinnej atmosferze życzą…” I tak dobrze, że w tym roku mogę jeszcze napisać „życzą”; jak będzie w przyszłym? Brak czasu i permanentna nieobecność nie konsoliduje rodziny, czyż nie? Wiem – rodziny TEŻ nie.
Tak sobie myślę, nawet zakrzyknę w duchu nieelegancko, iż tak sobie myślę, jasna cholera, że miast ronić łzy na grobie zajmę się wskrzeszaniem. Najpierw znajdę czarodziejskie ziele do balsamowania truchła wzajemnych kontaktów, potem żywą wodę zainteresowania, dorzucę szczyptę chęci i odwalę tonę lenistwa z naszych żywych trupów. Popatrzę w Twoje zgaszone oczy w zapadłej cerze i ze spierzchniętych, popękanych ust w ziemistej twarzy wyszepczę: „Uda się?”
A Ty odległa o tysiące myśli i jedną umowę o pracę, z krainy marzeń, gdzie ludzie mają Czas, mają Życie, mają Rodziny i Przyjaciół – odpowiedz.
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze