Co Alicja widziała po drugiej stronie (drzwi lodówki)
LAURA BAKALARSKA • dawno temuW skali mikro lodówka jest centrum wszechświata. Po „tamtej” skronie przechowuje się jedzenie – w końcu warunek konieczny życia. Po „tej” natomiast – przymocowana magnesami jest kronika życia użytkowników lodówki. Są to rzeczy dziwne i ciekawe. Potrzebne i niepotrzebne już telefony, listy zakupów, korespondencja między domownikami, rachunki, kwity, plany zajęć i dziecięce rysunki.
Zna ktoś książkę Roberta Fulghuma „Oo! Kilka uwag na temat życia po obu stronach drzwi lodówki”? Fulghum pisze w niej, że w skali mikro lodówka jest centrum wszechświata. Po „tamtej” skronie przechowuje się jedzenie – w końcu warunek konieczny życia. Po „tej” natomiast – przymocowana magnesami jest kronika życia użytkowników lodówki. Są to rzeczy dziwne i ciekawe. Potrzebne i niepotrzebne już telefony, listy zakupów, korespondencja między domownikami, rachunki, kwity, plany zajęć i dziecięce rysunki. Kiedy rysunki znikają, można się domyślić, że dzieci dorosły. A gdy rysunki na lodówce wiszą znowu, to znaczy, że teraz one mają swoje dzieci.
Fulghum pisze także o Tajnym Bractwie Lodówkowym. Do tego bractwa należymy my wszyscy, którzy wstajemy o drugiej w nocy i wtedy jemy swoje najwspanialsze posiłki. Wyjadamy wówczas resztki, łączymy produkty, których łączyć ze sobą nie wolno albo nie wypada, jemy łyżką to, co należy jeść widelcem, a to, co widelcem – bierzemy w garść. Te posiłki są najwspanialsze między innymi ze względu na brak towarzystwa. Nikt nas nie zapyta ze zdumieniem i naganą:
– Chyba nie zamierzasz tego jeść?
Fulghum pisze także o tych misjach archeologicznych, które odbywają się na okoliczność rozmrażania lodówki i znajdowania przy tej okazji produktów, które nie wiadomo czym są, a czasem w ogóle nie powinny się tam znaleźć. Lubię książkę Fulghuma i czasami do niej wracam. Chociaż widać z niej, że autor pracował zawsze na własny rachunek. Bo lodówka w pracy to jest dopiero materiał – na komedię, tragedię i co kto chce. Lodówka w pracy to jakiś Trójkąt Bermudzki. Giną w nim produkty! Masło kurczy się o połowę, mleko wyparowuje, znika ser w plastrach i topiony… Och, nie całkiem. Z masła zostaje papierek, z mleka karton, z sera folia. Idziesz zrobić sobie kawę, sięgasz po mleko, a tu niespodzianka. Na dnie telepie się jedna, samotna kropla. Z sera topionego zostało piękne, tekturowe pudełko.
W firmowej lodówce jednak jest jakaś równowaga. Takie jin i jang. Bo chociaż jedne produkty znikają, to inne w niej stoją całymi miesiącami i czasem nawet zwiększają wydatnie swoją objętość, porastając pleśnią. Niektóre natomiast się mumifikują. Jarzynowe sałatki, napoczęte pomidory, otwarte puszki rybek i inne cuda. Nikt się do nich nie przyznaje. Gdyby ktoś miał problemy ze zrozumieniem, co to jest turpizm, można spokojnie zaprowadzić go do firmowej lodówki i zaprezentować jej czarowne wnętrze.
Pracowałam w różnych firmach i wszędzie było to samo. Ginęło wszystko. Masło, ser, wędliny, jajka na twardo, mleko i majonez, papryka marynowana, kawałek tortu, śledzie… Podpisywałam swój prowiant wielkimi literami i wyraźnie, pakowałam w liczne torby, w tym również papierowe, naklejałam kartki. Skutek był żaden. W rezultacie okazało się, że jedynym produktem, który nie ginie, jest śmietana, której zaczęłam używać do kawy zamiast mleka. Widocznie ludzie się jednak odchudzają, chociaż… no tak: kradzione nie tuczy.
Zauważyłam pewną prawidłowość. W wielkich korporacjach mówi się głośno o tym, że z lodówki znika pożywienie. Co jakiś czas powstaje komitet, który nakleja na lodówce kartki ostrzegające, że – niespodzianka! – w którymś z produktów jest środek przeczyszczający. Pomaga to tyle co umarłemu kadzidło: żarcie i tak ginie. Zawsze też znajdzie się kilka osób, które będą obstawały przy wersji „Kradnie ochrona i sprzątaczki” i będą tej tezy broniły jak niepodległości.
Nie wiem, jak to możliwe, żeby ochrona wyjmowała z lodówki moje mleko i wędlinę w biały dzień, skoro w tym czasie siedzi na bramce. Sprzątaczki natomiast przychodzą późnym popołudniem, kiedy lodówka jest już dawno przetrzepana przez krasnoludki. Ale najprościej jest zwalić na „obcych”, ludzi nie z naszej grupy, czyli sprzątaczki i ochroniarzy. Menedżer, redaktor, kustosz albo pracownik naukowy kraść nie może, to absolutnie niemożliwe.
W małych firmach jest trochę inaczej. W nich nie ginie wszystko. Właściwie tylko wyparowuje mleko. I na ten temat panuje zmowa milczenia. Temat jest tabu i nie wypada go poruszać. To jakby na urodzinach wiekowej cioci położyć zdechłego szczura na serwetce.Kiedy więc znowu zamiast mojego mleka w lodówce odnajdę pusty karton, pocieszę się takim cytatem bodajże z Michała Zoszczenki: U nas nie ma złodziei. Po prostu – ludzie biorą.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze