Stali za nami murem
MAGDALENA TRAWIŃSKA • dawno temuGdy pytam moich siostrzeńców o to, na czym ich zdaniem opiera się związek między rodzicami a dziećmi, na pierwszym miejscu wymieniają miłość, później mówią o tym, że na rodziców można liczyć, że pomagają dzieciom, a potem dzieci pomagają rodzicom, gdy ci są już starzy. Mówiąc o liczeniu na rodziców, wcale nie mieli na myśli wypłacanego co tydzień kieszonkowego, ulubionej bluzy, którą dostali na Gwiazdkę i kolekcji klocków lego.
Mówili mi, że liczyć na rodziców to znaczy, że mama robi herbatę z malinami, gdy się jest chorym, że tata stanął w ich obronie, gdy starszy chłopak zabierał im piłkę na boisku i wykłócał się z nauczycielką, że była niesprawiedliwa. Rodzice czasem nie zdają sobie sprawy, że te epizody tak bardzo wpływają na psychikę dziecka. Być kochanym, mieć zaufanie i móc polegać na kimś bliskim to największe szczęście. Wiedzą to bohaterowie reportażu, których rodzice stali za nimi murem.
Broniła mnie przed dyrektorką
Magda (30 lat, Wierzba):
– Pamiętam jedno wydarzenie w dzieciństwa, które uświadomiło mi, że mam cudowną mamę. Miał być bal ósmoklasistów i jako gospodarz VIIa również miałam się na nim pojawić. Buszowałyśmy z mamą po sklepach, żeby znaleźć coś fajnego, ale nic się nam nie podobało. Akurat tak się zdarzyło, że z wycieczki z Grecji wróciła mamy koleżanka i przywiozła dużo oryginalnych ciuchów. Dostałam od niej bardzo ładną czarną spódnicę z rozporkiem na przedzie i świetną bluzkę – białą w małe, czarne grochy z odsłoniętymi ramionami. Mama dokupiła mi czarne pantofle i wyglądałam naprawdę ładnie. Na balu wyróżniałam się, bo nikt nie miał rzeczy podobnej do mnie choćby w najmniejszym detalu. Moje przyjaciółki chwaliły mnie. Bardzo miło spędziłam czas. Tańczyłam, piłam oranżadę, jadłam ciasto. O 23 przyjechał po mnie tata i zabrał do domu. Był wtorek, gdy do mamy zadzwoniła sekretarka dyrektorki i zaprosiła na spotkanie. Mama była zdziwiona – pytała mnie, czy coś przeskrobałam. Nie przypominałam sobie, żebym zrobiła coś złego. Byłam wzorową, piątkową uczennicą, należałam do Ligi Obrony Kraju (LOK), Ligi Ochrony Przyrody (LOP), byłam w samorządzie uczniowskim, z ochotą przychodziłam w sobotę do szkoły i robiłam gazetkę szkolną i byłam gospodarzem klasowym.
Na spotkanie mama poszła bez żadnych obaw. Okazało się, że pani dyrektor i grono pedagogiczne mieli zastrzeżenia do mojej bluzki, która miała opuszczone ramiona i duży dekolt. Były to czasy szkolnych fartuszków, więc odkryte ramiona na balu ósmoklasistów wywołały niepokój wśród nauczycielek. Nie u wszystkich – niektóre z nich chwaliły mnie na balu, że ładnie wyglądam. Dyrektorka zarzuciła mojej mamie, że skoro ta puściła mnie na bal w takiej bluzce, to znaczy, że źle mnie wychowuje. Powiedziała również, że woda sodowa uderzyła mi do głowy. Dyrektorka wymuszała na mojej mamie, żeby się z nią zgodziła. Gdyby mama trochę się pokajała, uderzyła w pierś i przyznała do winy, pewnie nie byłoby żadnych konsekwencji. Mama jednak stanęła za mną murem! Powiedziała jej, że jestem cudowną córką: pomocną w domu, dobrą siostrą dla młodszego brata, wzorową uczennicą i nie ma mi nic do zarzucenia, a bluzkę mi sama wybrała, bo nie widzi w niej nic zdrożnego. To nie spodobało się dyrektorce, która obniżyła mi zachowanie na wyróżniające. Podobało mi się, że mama broniła swoich racji i że była za mną. Nauczyła mnie, że zawsze trzeba wypowiadać swoje racje, niezależnie od konsekwencji, że nie należy przystawać na układy, tylko kierować się sprawiedliwością. A niesprawiedliwe było obniżenie sprawowania dobrej i angażującej się w sprawy szkoły piątkowej uczennicy tylko z powodu jednej bluzki z odkrytymi ramionami.
Ta historia pokazała mi nie tylko, że mam wspaniałą mamę, ale także zmieniła mnie. Uznałam, że skoro jedna bluzka przekreśliła moją siedmioletnią pracę w samorządzie uczniowskim, w różnych kołach tematycznych i na zajęciach dodatkowych, to znaczy, że nie ma sensu się starać. Wypisałam się ze wszystkiego i zrezygnowałam ze wszystkich funkcji. W ósmej klasie nie miałam żadnych dodatkowych zajęć, chodziłam tylko do szkoły i oczywiście nigdy nie założyłam już bluzki z odkrytymi ramionami. Ósmą klasę ukończyłam już z wzorowym zachowaniem, co właściwie powinno mnie nauczyć, że lepiej siedzieć cicho i się nie wychylać. Na szczęście nigdy w dorosłym życiu nie kierowałam się tą maksymą. Dziś jestem nauczycielką polskiego w warszawskim gimnazjum. Nie oceniam moich uczniów po wyglądzie – a mam tu do czynienia z kolczykami w nosie, pępku, z farbowanymi włosami, czerwonymi paznokciami, glanami, dekoltami i gołymi brzuchami – ważne jest dla mnie nie to, jak ktoś wygląda, ale co ma w głowie. Moi uczniowie to doceniają, a mama pochwala.
Nie uwierzył sąsiadom
Michał (29 lat, Warszawa):
– Miałem 11 lat, gdy po raz pierwszy kupiłem papierosy w kiosku. Powiedziałem, że tata mnie po nie wysłał, i sprzedawczyni sprzedała mi paczkę Caro. Razem z moim starszym o rok bratem przechowywaliśmy ją pod łóżkiem w zamykanej na kluczyk skrzynce z naszymi szpargałami. Wyciągaliśmy sobie po jednym papierosie i codziennie po szkole, gdy rodzice jeszcze nie wrócili z pracy, biegliśmy za garaże, żeby go wypalić. Przemycaliśmy go w kieszeni kurtki lub ściskaliśmy w garści. Paliliśmy wolno, bo wcale nam nie smakowało, ale paląc, czuliśmy się jak twardziele. Mieliśmy dużo czasu, żeby zdążyć wywietrzeć przed powrotem rodziców. Myliśmy więc zęby, ręce, żuliśmy miętową gumę i używaliśmy dezodorantu taty. Trwało to ponad dwa tygodnie. Któregoś dnia zauważyli nas sąsiedzi, którzy właśnie parkowali samochód. Staliśmy za garażami i udawaliśmy głupich, że niby się tam bawimy, ale wokół nas było pełno dymu, więc od razu wiedzieli, co tam robiliśmy. Umierałem ze strachu, że o wszystkim dowie się tata, że przyjdą na skargę. Nie bałem się tak bardzo kary, a na pewno bym ją dostał, myślałem raczej o uczuciu wstydu przed rodzicami. Papierosy zakopaliśmy w ziemi i już nie kupiliśmy nowej paczki.
Minęło kilka dni, już zupełnie zapomniałem o sąsiadach, którzy nas widzieli, aż do czasu, gdy nas odwiedzili. Stali w przedpokoju, a ja dokładnie usłyszałem, jak sąsiad powiedział mojemu tacie, że widział nas, jak popalamy za garażami. Tata spojrzał na mnie badawczo i powiedział wtedy dokładnie te słowa: „Nie. Moi synowie na pewno nigdy nie zrobiliby czegoś takiego”. Sąsiad się już nie odezwał, tylko wyszli razem do sklepu, a mama z sąsiadką zaczęły coś tam gotować w kuchni. Do dziś nie wiem, czy to było zamierzone, umówione z sąsiadem, żeby wejść nam na ambicję, czy tata naprawdę wierzył w to, że nie jesteśmy zdolni do palenia w tym wieku. Nigdy go o to nie pytałem. Wiem, że te słowa podziałały na nas jak diabli! Było mi strasznie wstyd przed nim, że go zawiodłem, że myśli o mnie dobrze, a ja jestem zupełnie inny. Chciałem się do wszystkiego przyznać wieczorem, zaplanowałem to sobie, ale zabrakło mi odwagi. Od tego momentu nigdy już nie zapaliłem i starałem się nie zawieść jego zaufania. Mam małą córkę i sam wiem, że zaufanie do dzieci jest bardzo ważne. Na zaufaniu opiera się też mój związek z Ewą. Ta niby nieistotna historia była dla mnie bardzo ważna. Myślę, że tata nie zdawał sobie sprawy jak ważna.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze