Podejmę pracę. Mama
EDYTA LITWINIUK • dawno temuA dzieci są? Gdy na to pytanie pada szczera odpowiedź, będąca aktem cywilnej odwagi, następuje cisza. Agnieszka (28 lat) wspomina rozmowę kwalifikacyjną i pracodawcę, który po informacji, że ma ona dwójkę dzieci, zażartował: „Trzeba sobie było podwiązać jajniki”. Wbrew obietnicom rządu, dążeniom organizacji kobiecych, a także wbrew zapotrzebowaniu rynku na ręce do pracy, polskie mamy wcale nie mają jak w raju.
— Wydawałoby się, że czasy są inne. Że dzięki temu, iż tyle osób wyjechało do pracy za granicą, rynek się rozrusza, że mamy kapitalizm, postęp, równouprawnienie i w końcu kobiety, które mają dzieci, będą miały szansę na normalną pracę. Czyli taką, w której można urwać się trochę wcześniej ze względu na chore dziecko lub wizytę u alergologa — zaczyna rozgoryczona Marta, rzucając torebkę na stół. Za nią wkracza Julka i tylko kiwa głową. Obie mężatki, obie z dziećmi. Choć powody, które skłoniły je do rozpoczęcia poszukiwania pracy były inne, to efekt ten sam: nic na horyzoncie. Wydawałoby się, że prestiżowe zawody, a przynajmniej poszukiwane (ekonomistka i anglistka) powinny ochronić je przed porażką na rynku pracy. A jednak. Swoje na pewno robi miejsce zamieszkania — miasto raczej średniej wielkości. Obie próbują coś znaleźć już od roku i nic.
— Może my po prostu źle trafiamy — zastanawia się Julka. Po chwili zaczyna, kolejny już raz w ciągu ostatnich miesięcy, wspominać kilkanaście przeprowadzonych rozmów kwalifikacyjnych. Wtóruje jej Marta.
Kłamać czy nie kłamać?
— Kiedy pierwszy raz poszłam na rozmowę kwalifikacyjną w sprawie pracy, w ogóle nie pomyślałam o tym, że pracodawca może mnie zapytać o to, ile mam dzieci — rozpoczyna Julka.
— Wydawało mi się, że, po pierwsze, to pytanie nie jest na miejscu, bo jeśli decyduję się na szukanie pracy, to znaczy, że mogę pracować. Że mam kogoś, kto się zajmie dziećmi, że mogę swój czas w godzinach pracy w całości poświęcić wykonywanemu zajęciu. A po drugie, z tego, co kojarzę, to pracodawca nawet nie ma prawa o to zapytać, bo co go obchodzi życie prywatne pracownika. Okazuje się, że najprawdopodobniej jestem naiwna — kończy i zamyśla się na chwilę.
W tym momencie Marta dopowiada, że jej tylko raz nie zapytano o to, czy ma, bądź planuje dzieci. Raz na niespełna 20 przeprowadzonych rozmów.
— Teraz przy tym pytaniu albo ostentacyjnie dopytuję, jaki wpływ ta informacja może mieć na wykonywane przeze mnie zajęcie, albo bezczelnie kłamię — informuje Julka i wtrąca, że wcale się tego nie wstydzi.
— Jeśli ten, kto mnie pyta o takie sprawy, nie wstydzi się tego, to dlaczego mi ma być głupio? Marta kiwa głową i potwierdza, że o kant można rozbić farmazony o tym, że ktoś ocenia nas na podstawie naszych możliwości.
— Nawet jeśli, to i tak wiele innych informacji ma wpływ na to, czy nas przyjmą do pracy, czy nie. W sumie w pewnym stopniu jestem w stanie pojąć zasadność pytania o dzieci, bo rozumiem, że pracodawca chce mieć jak najbardziej wydajnego pracownika. Ale, ludzie, bez przesady! Przecież żyjemy w cywilizowanym kraju — dorzuca.
Podwiązać sobie jajniki?
Najbardziej wstrząsająca przygoda w ramach poszukiwania pracy przytrafiła się jednak koleżance Marty, Agnieszce. Absolwentka informatyki, tyle że na ostatnim roku studiów, już mama, a 2 lata później — podwójna. Kiedy podchowała dzieci, stwierdziła, że może już je spokojnie zostawić pod opiekuńczymi skrzydłami teściowej i postanowiła poszukać pracy. Wiedziała, że bez praktyki i po kilku latach siedzenia w domu nie ma co liczyć na super fuchę, jednak nie stawiała wysokich wymagań. Dlatego bez zbędnych ceregieli poszła na rozmowę w sprawie pracy w sklepie. Pomyślała, że od czegoś trzeba zacząć i nie ma co udawać księżniczki.
Marta do tej pory pamięta, jak po tym spotkaniu przyjaciółka przyleciała do niej zapłakana. Dopiero chwilę później udało się jej wydusić z Agnieszki istotę problemu. Okazało się, że niczego nie przeczuwając, szczerze odpowiedziała na pytanie przyszłego pracodawcy o to czy ma lub myśli o dzieciach. Facet szybko jej podziękował, a na odchodnym skomentował jeszcze: „Podwiązałaby sobie jajniki, nie byłoby problemu”. Dziewczyny do tej pory nie mogą wyjść z szoku, jak można być takim chamem.
Czy dzieci to wstyd?
— Może to wszystko przez to, że trafiamy przede wszystkich na pracodawców – mężczyzn. Może kobiety, matki albo przyszłe matki, traktowałyby nas inaczej… - zastanawia się Marta. Ale zaraz przerywa jej Julka, przypominając jedno ze swoich spotkań w sprawie pracy, na którym to właśnie kobieta stwierdziła, że gdy ktoś decyduje się na dzieci, to musi się przygotować na kilka lat wykluczenia z życia zawodowego. A kiedy Julka zaczęła nieśmiało oponować, że nie zawsze, że są żłobki, przedszkola i nianie, że można pogodzić ze sobą macierzyństwo i życie zawodowe, tamta przerwała krótkim stwierdzeniem, że i tak woli na tym stanowisku mężczyznę.
— No i popatrz: niby babka z niej, a podejście całkiem niekobiece — krytykuje Marta.
— Czasem wstydzę się, że mam swoje dzieci — dodaje po chwili ciszy. Gdy spoczywają na niej nasze skonsternowane spojrzenia, zaczyna wyjaśniać:
— Niby są odpowiednie zapisy, ba, nawet ustawy, które powinny bronić praw kobiet jako matek. Niby Europa się starzeje, więc macierzyństwo powinno być promowane. Zresztą nasi rodzimi politycy też niby obstają za matkami… Ale to wszystko pozory… W praktyce jest tak, że nawet i o głupie miejsce w autobusie trzeba walczyć pazurami, bo kiedy próbuję wsiąść z wózkiem, to zamiast pomocy dostaję tylko wzrok pełen politowania, jakby współpasażerowie chcieli powiedzieć: „Dorobiłaś się, to radź sobie sama”. Tak samo w urzędach: o przewijakach nie ma co marzyć. Co najwyżej można spotkać naganne spojrzenie urzędników, a nawet i cichy komentarz, że „z bachorem przylazła”. Nie dziw, że i pracodawcy na kobietę, która deklaruje, iż jest albo chce zostać matką, patrzą z odrazą. Królują stereotypy: jeśli pierwsze, to zaraz pewnie drugie. Zaczną się choroby, zwolnienia, spóźnienia… Z tym przede wszystkim kojarzy się zatrudnienie matki. Tak jakbyśmy wszystkie realizowały się wyłącznie w macierzyństwie, a do pracy szły tylko po to, żeby podreperować domowy budżet. A przecież nie zawsze tak jest… – kończy.
— Masz rację — dorzuca Julka i zaczyna opowiadać, jak to ma już serdecznie dość tego siedzenia w domu, pieluch i pitraszenia.
— Nie uważam się za złą matkę, ale czuję, że życie ucieka mi między palcami. Chciałabym pracować, żeby podnieść swoją wartość we własnych oczach. Nie wyobrażam sobie siebie tylko w domu. Praca to dla mnie naturalne dopełnienie życia, tak jak macierzyństwo… Co z tego, kiedy pracodawcy wydają się widzieć we mnie tylko i wyłącznie matkę? — kończy wykład.
Są też wyrozumiali
Wkrótce życie dopisało puentę. Dziewczyny zmieniły trochę swoje podejście do pracodawców. Po prostu trafiły na osobę, która od razu zastrzegła, że w swojej firmie chce stworzyć rodzinną atmosferę, że będzie wyrozumiała, bo sama ma dzieci.
— To nie tak, że można sobie robić, co się chce, bo pracujemy ciężko — wtrąca Julka.
— Po prostu mam pewność, że jeśli dziecko mi się rozchoruje i zadzwonią z przedszkola, żeby je zabrać, a ja nie znajdę nikogo, kto mógłby się nim zająć, to nikt mi głowy nie urwie i nie wyrzuci z pracy, kiedy pójdę do szefowej z prośbą o zwolnienie — podsumowuje.
— Szefowa sama przyznała się, że będąc mamą, przez kilka lat bezskutecznie szukała pracy albo szybko z tej znalezionej pracy wylatywała i w końcu zdecydowała się założyć własną firmę. Dlatego teraz zatrudnia przede wszystkim mamy.
— I jakoś wcale nie będziemy plajtować — śmieje się Julka, dorzucając na zakończenie, że planują już otwarcie nowej filii.
— Szkoda tylko, że nie wszystkie kobiety, które nie mogą znaleźć pracy ze względu na dzieci, tak dobrze trafiają — zauważa przytomnie Marta.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze