Zmiana nazwiska po ślubie. Przeżytek!
JOANNA SZWECHŁOWICZ • dawno temuKiedyś to było oczywiste: kobieta wychodząc za mąż zmienia nazwisko. Symbolizowało to przejście spod władzy ojca pod władzę innego mężczyzny. Dzisiaj coraz częściej rozważamy inne warianty. Pod starym nazwiskiem mamy zazwyczaj na koncie dyplomy, publikacje, sukcesy zawodowe. Dlaczego to kobieta ma zmieniać nazwisko? Bo tak było od zawsze?
Kiedyś to było oczywiste: kobieta wychodząc za mąż zmienia nazwisko. Symbolizowało to przejście spod władzy ojca pod władzę innego mężczyzny. Nikt nawet nie zastanawiał się nad taką fanaberią, jak zachowanie własnego nazwiska. Żona Kowalskiego to Kowalska. Kropka. Dzisiaj coraz częściej rozważamy inne warianty. Pod starym nazwiskiem mamy zazwyczaj na koncie dyplomy, publikacje, sukcesy zawodowe… No i druga sprawa: niby dlaczego to kobieta ma zmieniać nazwisko? Tylko dlatego, że od zawsze tak było?
Przed tym właśnie dylematem stanęła Julia z Krakowa. Wyszła za mąż jako trzydziestolatka, więc zdążyła już trochę w swoim życiu dokonać. Pracując na uczelni, zdobyła tytuł naukowy i pewną markę w środowisku:
— Jestem specjalistką w dosyć wąskiej dziedzinie, publikuję w ważnych czasopismach… I co, teraz mam pisać wszędzie: „PS Julia X to Julia Y”? Aha, dodać drugiego nazwiska do swojego nie mogę z przyczyn technicznych. Razem byłoby to prawie trzydzieści liter i nigdzie by się nie mieściło, w żadnym formularzu urzędowym. Długo tę sprawę rozważałam, pytałam nawet znajome o radę. Ostatecznie postanowiłam zostać przy swoim starym nazwisku… Mąż jakoś się nie obraził. Zresztą, wiele moich koleżanek z wydziału robi tak samo. To osoby poważane i profesjonalne, a pod nowym nazwiskiem musiałyby niejako od nowa pracować na zawodowy szacunek. Uważam, że w ogóle pomysł zmieniania nazwiska to relikt patriarchatu. Śmieszni są dla mnie mężczyźni, którzy tego wymagają od swoich kobiet. Czują się niedowartościowani?
Czasami podwójne nazwisko to sprytny kompromis pomiędzy potrzebami męża a pragnieniami żony. Gorzej, gdy nie da się połączyć dwóch nazwisk, bo razem brzmią śmiesznie. Przecież przedstawiając się, nie mówimy „coś tam – myślnik — coś tam”, więc dwa nazwiska tworzą tak naprawdę jeden wyraz. Czasami dziwaczny. Tak się stało w przypadku Magdy z Wrocławia:
— Hm, jakby to powiedzieć… nazywam się Kot-Wróbel! To znaczy, nazywałabym się, ale zrezygnowałam z podwójnego nazwiska i wybrałam to męża. Brzmiałoby to idiotycznie razem, jak nazwa krzyżówki genetycznej. Za każdym razem czułabym zażenowanie przedstawiając się i musiałabym tłumaczyć, że to nie żart, więc uznałam, że taki humorystyczny zestaw sobie odpuszczę. A pamiętam, jak jeszcze w liceum marzyłam, żeby zmienić nazwisko na ładniejsze i miałam nadzieję, że jakiś Potocki mi się oświadczy. Albo chociaż zwykły, standardowy Kowalski. A tu z ssaka ptakiem zostałam. To się chyba nazywa „zamienił stryjek siekierkę na kijek”. Nazwisko już chyba zawsze pozostanie źródłem moich kompleksów.
Joanna z Białegostoku zdecydowana była od początku pozostać przy swoim panieńskim nazwisku. Kieruje nią chyba swoisty snobizm albo przynajmniej wyjątkowe przywiązanie do rodzinnego domu. Jest bowiem ostatnią posiadaczką swego nazwiska:
— Pochodzę ze szlacheckiej rodziny, jestem jedynym dzieckiem moich rodziców. Nasz ród ma wspaniałe patriotyczne i artystyczne korzenie. Rodzice martwili się, że gdy wyjdę za mąż, zostaną już tylko dwie osoby legitymujące się naszym herbem. Dlatego uzgodniłam z mężem, że oboje będziemy nosić właśnie moje nazwisko. Nawet się z tego pomysłu ucieszył, bo sam miał dość pospolite, rzeczownikowe. No, ale ja mam nowoczesnego męża. Moi rodzice też byli ucieszeni, bo zyskali jeszcze jedną osobę w rodzie. Wszyscy byli usatysfakcjonowani.
Ale nie każdy mąż jest nowoczesny. Często wygląda to tak, iż przyszły wybranek czuje się urażony, że narzeczona nie chce przyjąć jego nazwiska, cierpi na tym jego męska duma… Nawet jeśli narzeczona ma ważne powody. Majka z Rzeszowa zawsze mówiła, że jest feministką:
— Paweł, mój narzeczony, dobrze o tym wiedział. Jeździliśmy razem nawet do Krakowa na manify. Mówił, że całkowicie mnie popiera. Razem ze mną krzyczał o równych prawach dla kobiet. No, ale kiedy przyszło co do czego, okazał się wstecznym konserwatystą: „Jak to? Nie chcesz nosić mojego nazwiska? Co z ciebie będzie za żona?”. Jakby do bycia dobrą żoną konieczne było nazwisko Nowak, a nie Kowalska. Nie chciał zrozumieć, że dla mnie to trochę tak, jakbym pozbywała się własnej tożsamości… Oczywiście, o tym, że sam mógłby zmienić swoje, nawet nie pomyślał. No i nie jesteśmy małżeństwem – niech sobie szuka innej Nowakowej.
Czasami jednak na zmianę nazwiska naciska nie mąż, ale rodzina. I to niekoniecznie z tej „męskiej” strony. Zwykle to starsze kobiety są zawziętymi rzeczniczkami tego samego nazwiska dla małżeństw. Skoro one je zmieniły, to niby czemu dzisiejsze dziewczyny mają mieć lepiej? Kasia z Warszawy mówi:
— Mąż ze spokojem przyjął tę decyzję, ale moje własne krewne były przeciw. Zaatakowały mnie ciocia Halinka i Stasia: „Że co? Nazwiska nie zmieniasz? A jak z dziecka będą się śmiać w szkole, że ma inne nazwisko, niż matka? Będą myśleć, że jakąś rozwódką jesteś czy panną z dzieckiem. Albo inną jakąś taką…”. Ale postawiłam na swoim. I nikt się z dziecka nie śmieje.
Ludzie starszej daty często uważają, że zostawanie przy swoim nazwisku to dziwaczna kobieca fanaberia. Na pewno jest kłopotliwe – kiedyś było wiadomo, że żona pana Wiśniewskiego to na sto procent Wiśniewska. Dzisiaj równie dobrze może to być Malinowska, albo Malinowska-Wiśniewska. Albo jeszcze zupełnie inaczej. Jednak, skoro dążymy do równouprawnienia we wszystkich dziedzinach, dlaczego właściwie kobieta nie miałaby mieć prawa do czegoś tak podstawowego jak własne nazwisko? I jeszcze jedna rzecz, o której zakochane panny młode wolą nie pamiętać: pozostanie przy dawnym nazwisku to mniej kłopotu po rozwodzie…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze